W momencie, kiedy seria Fallout wyraźnie nie domaga, Obsidian Entertainment, twórcy kultowego New Vegas, na gruzach postapokaliptycznego giganta budują własną markę. Ale czy jest ona czymś więcej niż zwykłą imitacją? Oto nasza recenzja The Outer Worlds.
- fantastyczne uniwersum wykreowane od zera,; - świetnie napisany scenariusz i dialogi,; - zadania obfitujące w dylematy i alternatywne ścieżki,; - żywe i ciekawe postaci,; - rozbudowany system rozwoju głównego bohatera,; - niezła oprawa audio,; - dużo absurdalnego humoru wysokich lotów,; - świetna polska lokalizacja.
Minusy- brakuje prawdziwie oryginalnych rozwiązań,; - archaiczny interfejs potrafi zirytować...; ...podobnie jak wiele, wiele innych równie archaicznych rozwiązań,; - grafika nie zawsze staje na wysokości zadania.
Fallout 5: The Outer Worlds… a może nie?
Z niecierpliwością czekałem na nowe RPG twórców kultowego Fallout: New Vegas i serii Pillars of Eternity. Zresztą, nie tylko ja, bo przecież nie bez przyczyny The Outer Worlds znalazło się na naszej liście najbardziej oczekiwanych gier drugiej połowy 2019 roku.
W czym tkwi fenomen tej produkcji? Dlaczego aż tylu graczy wypatruje jej na gamingowym horyzoncie? Przyczyna jest bardzo prosta. Już pierwsze zwiastuny The Outer Worlds dały jasno do zrozumienia, że Obsidian Entertainment zamierza naprawić to, co Bethesda sknociła.
Fallout 4 od biedy był jeszcze jakimś tam sukcesem – pełnym wad, ale jednak sukcesem. Natomiast Fallout 76 okazał się już kompletną katastrofą. The Outer Worlds miało więc stać się Falloutem, jakiego dawno nie było.
Oglądając materiały promocyjne naprawdę trudno było uniknąć porównań do rozwijanej przez Bethesdę serii, mimo zupełnie odmiennego uniwersum, jakie stworzono na potrzeby The Outer Worlds. Postapokaliptyczne pustkowia zastąpiono odległą galaktyką, a szarobure ruiny ustąpiły miejsca różnorodnym, niekiedy pełnym barw krajobrazom. Ale mimo to, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że to tylko przemalowywanie starego.
W związku z tym jeszcze przed premierą narodziło się we mnie pytanie, czy będę miał do czynienia z pełnoprawnym, niezależnym RPG, czy tylko z kalką podstarzałego giganta? Trudno było mi to wywnioskować z samych zwiastunów.
Na szczęście teraz miałem już okazję zapoznać się z finalnym produktem i znam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Nie są one jednak na tyle proste, by streścić je w dwóch słowach.
Z Nadzieją w świat The Outer Worlds
Trzonem The Outer Worlds, jak łatwo zgadnąć, jest fabuła, która od wejścia chwyciła mnie mocno i nie puszczała przez wiele kolejnych godzin. Oto bowiem przyszło mi wcielić się w kolonistę, który doleciał z siedemdziesięcioletnim opóźnieniem do kolonii Halcyon, a władze tego układu postanowiły jego i całą resztę zahibernowanej załogi statku Nadzieja pozostawić na orbicie, na pastwę losu.
Skąd ta decyzja? Otóż wybudzenie z tak długiego kosmicznego snu grozi śmiercią zamrożonych, a przecież nie warto zawyżać sobie statystyki zgonów. Na szczęście znalazł się szalony naukowiec i anarchista, który na złość reżimowi wyciągnął mojego bohatera z kapsuły hibernacyjnej i zrzucił na powierzchnię planety Terra 2 z misją zebrania surowców niezbędnych do wybudzenia reszty kolonistów z Nadziei.
Od tej pory na własną rękę musiałem kombinować, jak odnaleźć się w świecie Halcyonu zarządzanym przez Radę, na którą składa się szefostwo kilku megakorporacji. Prędko jednak udało mi się przejąć statek o wdzięcznej nazwie The Unreliable (po polsku: Zawodny), skompletować załogę i skacząc z planety na planetę zbudować sobie reputację fachowca do wynajęcia, któremu nie straszne konflikty z prawem.
Warto dodać, że to tylko jedna z możliwych ścieżek, bo tak jak obiecywali twórcy, w The Outer Worlds każdy jest kowalem własnego losu. Można więc stać się wiernym sługą systemu, sukinsynem, jakich mało, albo… No właśnie, jest tak wiele rozdroży, że nie sposób wymienić ich wszystkich. Każdy może wydreptać sobie własną dróżkę w świecie The Outer Worlds.
The Outer Worlds serwuje pierwszorzędną intrygę, która nie tylko ciekawi, ale i zachęca do przechodzenia historii na nowo, by sprawdzić wszystkie boczne ścieżki i alternatywne rozwiązania.
Mnogość wyborów jest widoczna jak na dłoni od wejścia do gry. Oczywiście, na etapie generatora postaci musiałem już mniej więcej określić mój styl gry (chociażby rozdzielając punkty statystyk czy wybierając biografię dla mojej postaci), ale dalej też nie brakuje dylematów, również tych moralnych.
Czy lekarstwo dla chorego przekazać przedsiębiorczej nieznajomej czy staruszkowi z predyspozycjami do hipochondrii? Czy prąd z elektrowni przekierować do industrialnego miasteczka czy do obozu dezerterów-ekologów? Czy wydać kumpla policji czy nie? Wreszcie czy podszywać się pod nieboszczyka czy zdradzić ochroniarzowi swoją prawdziwą tożsamość?
Takich fabularnych rozwidleń jest w The Outer Worlds mnóstwo i nie raz naciąłem się na nich, bo okazywało się, że bezpieczniejsza – w moim mniemaniu – opcja wpędziła mnie w nie lada tarapaty. A do tego przebieg zadań nieprzerwanie i nadspodziewanie elastycznie dopasowywał się do dokonywanych przeze mnie wyborów.
The Outer Worlds serwuje więc pierwszorzędną intrygę, która nie tylko ciekawi, ale i zachęca do przechodzenia historii na nowo, by sprawdzić wszystkie boczne ścieżki i alternatywne rozwiązania. Całość jest zaś doskonale osadzona w wyrazistym uniwersum, które wygląda jak HR-owy koszmarek wystrzelony w przestrzeń kosmiczną.
Bo jak inaczej opisać ten upiorny i groteskowy świat, w którym każdy staje się własnością firmy, w której jest (nierzadko pod przymusem) zatrudniony? Mózgi pracowników zostają solidnie wyprane i nafaszerowane marketingowymi sloganami, a rezygnacja z posady wiąże się ze społecznym ostracyzmem. Całe szczęście, że Obsidian Entertainment zdecydowało się na słodko-gorzką formułę pełną lekkiego humoru, bo inaczej ta dystopia byłaby nie do strawienia.
Żeby uniknąć zdradzania zbyt wiele z fascynującej opowieści The Outer Worlds, na tym zamknę jej opis. I czas wreszcie przejść do formalnej ramy, w którą wstawiono ten piękny fabularny obrazek. A o niej już nie da się mówić w samych superlatywach.
The Outer Worlds mieszane, nie wstrząśnięte
Pierwszym tytułem, jaki przyszedł mi na myśl, kiedy zacząłem swoją przygodę z The Outer Worlds, wcale nie był Fallout, ale… Borderlands 3. Tak, tak, ekipa z Obsidian Entertainment zaskakująco dużo zaczerpnęła z loot shooterów od Gearbox Software.
Przede wszystkim końską dawkę makabrycznego, absurdalnego humoru i wszechobecne szaleństwo... ale nie tylko. Znalazłem na mojej drodze automaty z uzbrojeniem i innymi gadżetami, do złudzenia przypominające te, które widziałem już na Pandorze. Także „westernowy” wszechświat, ukazany jako pole walki między megakorporacjami, wygląda bardzo „borderlandsowo”.
Z kolei dystopijny klimat i wiele elementów estetycznych (w tym interfejs) odsyłał mnie do serii BioShock. Co za tym idzie, całe The Outer Worlds zrobiło na mnie wrażenie swoistego koktajlu. Bardzo smacznego, tym niemniej skomponowanego ze znanych trunków.
Podobnie jest z systemem walki. Spluwy, rażące prądem czy plazmą, wyglądają tak jak arsenał z wielu innych tytułów. Z kolei broń biała trochę przywodzi na myśl Dying Light i ogólnie rzecz biorąc też jakoś oryginalnością nie grzeszy. Jest wprawdzie parę perełek, takich jak pomniejszający pistolet, ale to znowuż pomysł tak stary jak Duke Nukem 3D.
Tym niemniej „czucie” gnatów jest naprawdę przyjemne (a już na pewno dużo przyjemniejsze, niż w „głównym punkcie odniesienia” dla The Outer Worlds, czyli serii Fallout). Dodatkowo potyczki z przeciwnikami uatrakcyjnia możliwość spowolnienia czasu (które działa wyjątkowo skutecznie, kiedy główny bohater stoi w miejscu – Wam też kojarzy się to z tytułem SUPERHOT?).
Jest wreszcie inhalator, który jest bardzo ciekawą wariacją na temat wszelkiego rodzaju mikstur i doładowań, jakie zwykle znajdujemy w produkcjach RPG. Otóż w The Outer Worlds rozwiązano to za pomocą jednego gadżetu z paroma miejscami na różne specyfiki.
I tak najpierw komponujemy sobie własną mieszankę, a później naciskami tylko jeden klawisz, żeby nasz bohater naszprycował się wszystkim, co dla niego wybraliśmy. Proste? Jeszcze jak! Za jednym haustem zdrowie się odnawia, a statystyki dostają odpowiednią premię.
Konwersacje wprost skrzą się od humoru (nierzadko czarnego jak smoła), a kompani głównego bohatera… Kompani to osobna kwestia – oni wprost skradli mi serce.
Strzelaniny w The Outer Worlds urozmaicały mi też specjalne umiejętności moich kompanów, którzy potrafili na rozkaz grzmotnąć młotem w ziemię, zadając potężne obrażenia przeciwnikom, albo, na przykład, oddać serię precyzyjnych strzałów, których nie powstydziłby się najlepszy rewolwerowiec.
Mimo, że ten system walki naprawdę przypadł mi do gustu, postanowiłem jednak podczas mojej przygody z The Outer Worlds postawić przede wszystkim na wyłganie się z tarapatów i korzystanie z bogatej wiedzy – czy to medycznej, czy też inżynieryjnej. No co, takiego bohatera sobie wymarzyłem!
Z początku obawiałem się, że zainwestuję w takie umiejętności, jak nauki ścisłe czy perswazja, a koniec końców i tak przyjdzie mi siłą przedzierać się przez hordy wrogów (na szczęście statystyki można zresetować w każdej chwili – starczy parę wirtualnych monet). Te obawy okazały się jednak niczym nie uzasadnione, a mój wybór stał się źródłem rewelacyjnej zabawy.
„Poczytaj mi, mamo” w wykonaniu The Outer Worlds
Tak mam, że w erpegach lubię sobie pogadać. Czasem trochę pohakować, innym razem pogrzebać wytrychem w zamku, ale przede wszystkim pogadać! Dlatego też tak dużą wagę przywiązuję do jakości dialogów, tego, jak napisane są postaci, i wreszcie, jak misternie utkano całą fabułę.
W tym aspekcie The Outer Worlds zaskoczyło mnie bardzo, bardzo pozytywnie. Każda lokacja (nawet nieduża) obfituje w mnóstwo barwnych bohaterów, zadań i moralnych dylematów związanych z tymi ostatnimi. Konwersacje wprost skrzą się od humoru (nierzadko czarnego jak smoła), a kompani głównego bohatera… Kompani to osobna kwestia – oni wprost skradli mi serce.
Ni z tego, ni z owego włączali się w rozmowy, pomagali w rozwiązywaniu zadań, uprzyjemniali podróż gawędząc między sobą, no i sami stawali się nie lada zleceniodawcami.
Doszło nawet do tego, że za każdym razem, kiedy opuszczałem pokład Zawodnego dobry kwadrans rozważałem, kogóż to zabrać ze sobą (można podróżować z maksymalnie dwuosobową ekipą), bo przecież wszyscy załoganci potrafili wnieść sporo od siebie. I to nie tylko w kwestii siły ognia czy bonusowych statystyk, ale przede wszystkim w obszarze samej opowieści.
Tym samym Obsidian Entertainment udowodnił, że kto jak kto, ale oni potrafią skutecznie zapełnić ekran tekstem. I niech im inni zarzucają, że robią gry do czytania. Co z tego, kiedy to lektura naprawdę przednia.
Chociaż fakt faktem, że jeśli liczycie na wizualny majstersztyk, to tego w The Outer Worlds nie znajdziecie. Grafika jest na zadowalającym poziomie, ale z nóg nie zwala. Z kolei animacje wyglądają niekiedy dość kulawo.
W rezultacie trudno oprzeć się wrażeniu, że tymi wszystkimi wspaniałymi dialogami i brawurowo poprowadzoną fabułą Obsidian Entertainment musi kompensować sobie braki w innych obszarach, które wyglądają na ciut przeterminowane. I nie mówię, niestety, tylko o oprawie wizualnej.
W The Outer Worlds znalazło się wszystko czym gatunek RPG mógł się od zawsze szczycić. Jest więc doskonale napisany scenariusz, możliwość złożonego rozwoju bohatera, mnóstwo rozwidleń fabularnych, a na dodatek naprawdę udana polska lokalizacja, która tu i ówdzie bywa dowcipniejsza od oryginału.
The Outer Worlds – czy warto kupić?
The Outer Worlds to RPG rewelacyjne, tym niemniej tak archaiczne, jak to tylko możliwe. Sam ten tytuł przypomina statek Nadzieja, który dotarł do celu 70 lat po terminie… No, może w tym przypadku nie mamy do czynienia z siedmioma dekadami, ale parę lat spóźnienia na pewno daje się zauważyć.
Tym niemniej, jeżeli ktoś, tak jak ja, niekoniecznie szuka nowości, ale docenia też produkcje zgoła staromodne, znajdzie w The Outer Worlds wszystko to, czym gatunek RPG mógł się od zawsze szczycić. Jest więc doskonale napisany scenariusz, możliwość złożonego rozwoju bohatera, mnóstwo rozwidleń fabularnych, a na dodatek naprawdę udana polska lokalizacja, która tu i ówdzie bywa dowcipniejsza od oryginału.
Czasem razi sposób, w jaki zaprojektowano lokacje, jak gdyby wycięty z pierwszego Vampire: The Masquerade – Bloodlines lub innego erpega sprzed dziesięciu lat, odpycha mechanika równie przestarzała, a przechodzony model interfejsu doprowadza do szału. I, prawdę powiedziawszy, mnie w niczym to nie przeszkadzało, bo zanim zacząłem na to wszystko narzekać, historia The Outer Worlds wciągnęła mnie bez reszty.
Na pytanie „Czy warto kupić?” mogę więc odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Jak najbardziej, jeżeli uwielbiacie inne tytuły od Obsidian Entertainment, pragniecie erpegów w starym stylu albo zwyczajnie jesteście fanami tego gatunku. Niekoniecznie tylko Fallouta. ;)
Ocena końcowa The Outer Worlds:
- fantastyczne uniwersum wykreowane od zera
- świetnie napisany scenariusz i dialogi
- zadania obfitujące w dylematy i alternatywne ścieżki
- żywe i ciekawe postaci
- rozbudowany system rozwoju głównego bohatera
- niezła oprawa audio
- dużo absurdalnego humoru wysokich lotów
- świetna polska lokalizacja
- brakuje prawdziwie oryginalnych rozwiązań
- archaiczny interfejs potrafi zirytować...
- ...podobnie jak wiele, wiele innych, równie archaicznych rozwiązań
- grafika nie zawsze staje na wysokości zadania
- Grafika:
zadowalający plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
bardzo dobry
Ocena ogólna:
Grę The Outer Worlds na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Kool Things reprezenującą wydawcę gry.
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- GreedFall - niespełniony pretendent do miana RPG 2019 roku
- Children of Morta - urocze, rodzinne Diablo
- A Plague Tale: Innocence - czarny koń tegorocznego wyścigu
Komentarze
8