Borderlands 3 miało być swego rodzaju ukoronowaniem kultowej i zwariowanej serii strzelanin. Ale czy wyczekiwana z dawna „trójka” okazała się czymś więcej niż tylko wyrachowanym auto-plagiatem? I właśnie na to pytanie odpowiada nasza recenzja Borderlands 3!
soczysta, krwawa rozwałka znana z poprzednich części; nowe postaci; bardziej złożony, niż w poprzednich częściach, system rozwoju bohaterów; nowe klimatyczne planety do zwiedzenia i złupienia; kolejny rozdział borderlandsowej sagi; powrót znanych bohaterów; grafika poprawiona(i nieco ulepszona) względem poprzednich odsłon; nowe, modyfikowalne pojazdy; spluwy ciekawsze i lepiej zaprojektowane; załatawnie mnóstwa drobnych niedoróbek, które przeszkadzały w "dwójce
Minusypowtórka z poprzedniej częsci (i to pod wieloma aspektami!!); poza postacią FL4Ka reszta bohaterów jest dość sztampowa; miejscami archaiczna estetyka; widoczne spadki płynności podczas gry na konsolach i pecetach; sporo ilośc drobnych błędów technicznych
No i doczekaliśmy się Borderlands 3!
Kto czekał, ten rozumie, ile emocji może budzić premiera nowej odsłony legendarnego loot shootera od Gearbox Software. W końcu seria strzelanin o poszukiwaczach skarbów z Pandory wcale nie trzymała stabilnego poziomu. Po błyskotliwym, ale niedoskonałym Borderlands z roku 2009 (odświeżonym ostatnio jako Borderlands: Game Of The Year Edition), światło dzienne ujrzało rewelacyjne Borderlands 2 (które zresztą do dziś utrzymuje się w niejednym rankingu gier i TOP 10 najlepszych strzelanin)… Jednak niedługo potem marka gwałtownie poszybowała w dół za sprawą przeciętniaka, jakim okazało się Borderlands: The Pre-Sequel.
I choćby dlatego fanom tej strzelaniny, jak również mnie samemu, trudno było przewidzieć, czego oczekiwać po „trójce”. Zwłaszcza, że tego czekania było aż 7 lat (tak, tak, tyle minęło już od czasu premiery Borderlands 2 - i nie, Borderlands 2 VR nie liczymy). I, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, z każdym miesiącem nadzieje związane z trzecią odsłoną rosły, aż wreszcie w roku 2019 po pierwszych zwiastunach Borderlands 3 stało się jasne, że rzeczywistość nie dotrzyma kroku moim (i nie tylko moimi) wybujałym fantazjom.
Mówcie, co chcecie, ale Borderlands 3 musiało być rozczarowujące. Chciałbym, żeby panom z Gearbox Software udało się spełnić wszystkie, nawet najbardziej wyśrubowane oczekiwania fanów. No, ale nie ma siły! Takiemu „hype’owi” nikt nie podoła. Dla wielu graczy to rozczarowanie jest chyba tak duże, że mają ochotę strącić koronę z głowy tego podstarzałego króla strzelanin, aby cały świat zobaczył, że to zwyczajny oszust. Ale czy to też nie byłaby spora przesada? Wcale niełatwo osądzić Borderlands 3, ale mimo to, postaram się być sprawiedliwy.
Borderlands 3, czyli w poszukiwaniu nowości
Przyznam szczerze - pierwsze wrażenie, jakie zrobiło na mnie Borderlands 3 nie było najlepsze. Zaraz po odpaleniu kampanii miałem dotkliwe uczucie deja vu. Poczynając od menu i elementów interfejsu, a kończąc na scenografii i Claptrapie wprowadzającym mnie w arkany rozgrywki (tak jak to miało miejsce we wszystkich poprzednich częściach).
Rewolucji nie ma, ale postęp – z całą pewnością!
Trzeba było trochę czasu, żebym zaczął zauważać wprowadzone zmiany. I choć większość z nich miała charakter kosmetyczny, kiedy zebrać je w całość, rzeczywiście stanowią one jakąś nową jakość. No, ale trochę trzeba się przypatrzyć, żeby je w ogóle zauważyć! Zwłaszcza, że niektóre są bardziej widoczne, a inne to zupełne drobiazgi.
Chyba najbardziej rzucająca się w oczy nowość to podrasowana grafika, która ponownie wykorzystuje technologię cell shading i robi to naprawdę nieźle. Rewolucji nie ma, ale postęp – z całą pewnością!
W drugiej kolejności muszę wspomnieć o lokacjach. Niby to wciąż te same kosmiczne złomowiska co wcześniej, ale trochę mniej tu pustki niż w poprzednich częściach. Każda szosa jest obstawiona ruderami do splądrowania, a każda rudera została nafaszerowana schowkami z amunicją, kasą i spluwami. No, ale trzeba zaznaczyć raz jeszcze, że to też nie jest Bóg wie jaki przeskok względem poprzedniczek.
Co ciekawe, największą różnicę robią absolutne – wybaczcie wyrażenie – pierdoły. Oto bowiem po raz pierwszy w historii serii amunicja i forsa są zbierane przez naszą postać automatycznie. Powiecie, że to detal? Tak, ale, biorąc pod uwagę, ile dobra wypada z przeciwników, naprawdę oszczędza to trudu.
Zwłaszcza, jeśli dodamy do tego multum innych ulepszeń, takich jak zaznaczenie, które miejsca już odwiedziliśmy, szybką podróż z poziomu mapy (bez konieczności odwiedzania wyznaczonych do tego punktów), opcję zakupu amunicji jednym kliknięciem, trójwymiarowy plan lokacji (tak, że nie trzeba już się zastanawiać, czy coś jest nad nami, czy pod nami), zmianę śledzonego zadania bez konieczności wychodzenia do menu, wspinanie się na obiekty, i tak dalej, i tak dalej…
Pewnie na tym etapie zaczynacie się z wolna zastanawiać, do czego zmierzam i czy zdaję sobie sprawę z tego, że w Borderlands 3 wprowadzono też, dajmy na to, trzy nowe planety, które można odwiedzić. Pewnie, że zdaję sobie z tego sprawę, ale zatrzymuję się przy tych drobnych zmianach, bo gdyby nie one, być może wcale nie dotarłbym do żadnego z nowych światów stworzonych przez Gearbox Software.
Jakiś czas temu postanowiłem przypomnieć sobie Borderlands 2 i, niestety, mnóstwo takich małych niedociągnięć (których w momencie premiery nawet się nie zauważa) zdołało mnie zmęczyć w ciągu zaledwie paru godzin. Dlatego muszę zacząć od tej „wymienianki” zmian w interfejsie i mechanice, żeby docenić kawał żmudnej, ale rzetelnej roboty, jaką wykonali ludzie z Gearbox Software eliminując wszystko, co mogłoby przeszkadzać w beztroskiej rozwałce.
I choć pewnie chciałoby się zupełnie nowego menu ekwipunku, postawionego na głowie sterowania i innych innowacji, ale z drugiej strony – jeśli coś działa, po co to zmieniać?
No dobrze, a teraz, skoro już mamy za sobą analizę szczegółów i szczególików, przejdźmy może do „mięsa”. Cztery planety, czterech bohaterów i całe multum najróżniejszych spluw – w końcu tym Borderlands 3 przede wszystkim chce podbić serca fanów.
Czterech wspaniałych z Borderlands 3
Przyznam się, że rozpoczynając przygodę z Borderlands 3 miałem farta. Wybrałem bodaj najciekawszego bohatera ze wszystkich dostępnych w tej odsłonie serii. Mowa, rzecz jasna, o FL4Ku, czyli robocie, który para się poskramianiem bestii.
W związku z tym zawsze podczas rozgrywki towarzyszy mu jedno z trzech zwierząt - psowaty Skag, pajęczak z Pandory i waleczna małpiatka. Co ciekawe, oprócz posiadania bestii, FL4K dysponuje, podobnie jak reszta postaci, trzema super-zdolnościami (z czego aktywna może być jednak tylko jedna).
Wśród owych superzdolności znajdziemy przyzwanie latających stworów, które skutecznie uprzykrzają życie wrogom, możliwość teleportowania bestii i wzmocnienia jej w walce oraz niewidzialność. Do tego czworonogi, które towarzyszą temu akurat bohaterowi, nie tylko potrafią nieźle napsuć krwi przeciwnikom, ale i namierzyć skrzynię ze skarbem.
Niestety, w porównaniu z FL4Kiem, reszta bohaterów w moim odczuciu wypada dosyć blado. Amara to syrena, a więc władająca magią następczyni Lilith i Mayi z poprzednich części. Potrafi „wyhodować” muskularne ramiona, którymi okłada przeciwników, czy też uwięzić tych ostatnich w kulistej „klatce”.
Zane to z kolei klasyczny żołnierz, którego umiejętności kręcą się wokół budowania tarcz, latającego drona bojowego i stawiania na polu walki swoich hologramowych klonów. No, i jest jeszcze Moze, czyli taka D.Va świata Borderlands, która walczy pieszo lub na pokładzie swojego wiernego mecha.
Poza FL4Kiem reszta klas wygląda więc bardzo tradycyjnie. Natomiast to, co w serii Borderlands nowe, to fakt, że każda z nich posiada drzewka rozwoju korespondujące z konkretnymi superzdolnościami i wzmacniające je umiejętnościami pasywnymi (które też w ograniczonej liczbie możemy aktywować), co znacznie urozmaica „levelowanie” (kolejny mały plusik dla Gearbox).
Trzeba też dodać, że czwórka z Borderlands 3 to wreszcie bohaterowie z krwi i kości, a więc biorący czynny udział w dialogach, mówiący ciekawymi, spersonalizowanymi kwestiami, a nie tylko warczący pod ostrzałem, jak Salvador z „dwójki”.
Biorąc pod uwagę osobowość każdej z postaci i jej unikalne zdolności, można powiedzieć więc, że jest w czym wybierać. Szkoda tylko, że jeden wybór jest ewidentnie dużo lepszy od pozostałych.
Jeżeli więc pragnęliście czegoś zupełnie nowego, prawdziwej rewolucji i postawienia marki na głowie, to będziecie „trójką” bardzo, ale to bardzo zawiedzeni
Jakie Borderlands 3, taki wszechświat
Przygodę z Borderlands 3 zaczynamy – bez niespodzianek – na Pandorze. I bardzo dobrze. Wyznam, że zawsze uważałem pustynną scenerię z pierwszej odsłony serii za najlepiej pasującą do klimatu rozgrywki. Późniejsze śniegi i księżycowe pustkowia jakoś do mnie nie przemawiały. Borderlands 3 wraca do korzeni dając nam pseudo-westernowy początek kampanii.
Ale później, rzecz jasna, pojawiają się urozmaicenia, bo oto po paru godzinach zabawy przyszło mi opuścić znaną planetę i polecieć na inne ciała niebieskie na pokładzie – przerobionego na statek kosmiczny – Sanktuarium.
Na tę chwilę Gearbox Software przygotowało cztery planety (na tę chwilę – bo przecież DLC zbliżają się wielkimi krokami). Oprócz Pandory, mamy więc zaawansowaną technologicznie i świecącą drapaczami chmur Prometheię, kuszącą ukrytymi w górach świątyniami Athenę i wreszcie, do złudzenia przypominającą amerykańską Luizjanę, planetę Eden-6.
Każde z tych miejsc ma swoją historię do opowiedzenia i swój własny klimat. Niestety, ten ostatni widać tylko w obszarze scenerii, bo każda z planet to po prostu swego rodzaju pustynia pełna szaleńców z dynamitem.
Nawet Promethea, przypominająca trochę połączenie Los Angeles z Blade Runnera i Coruscant z Gwiezdnych Wojen, została przez twórców Borderlands 3 zamieniona w gruzowisko za sprawą toczonej tam wojny. A szkoda, bo chciałoby się zobaczyć to miejsce jako w pełni funkcjonującą metropolię. Być może jednak „cywilizowane” warunki nie pasowałyby do konwencji Borderlands 3.
Tak czy inaczej, eksploracja nowych światów może dać sporo satysfakcji. Przede wszystkim dlatego, że w kontraście do poprzednich części zmieniono też nieco strukturę zadań pobocznych. Deweloperzy nie każą nam już nieustannie zbierać drobiazgów po całej mapie (a w każdym razie nie w tak monotonny sposób), ani w kółko wracać do tych samych lokacji. Nawet kiedy wykonywałem wszystkie zadania, łącznie z pobocznymi, miałem wrażenie, że opowieść wartko płynie przed siebie.
Kończąc już opis nowych lokacji, nie mogę nie wspomnieć o jednej ciekawostce. Pamiętacie wielkie korporacje zajmujące się produkcją ekwipunku w uniwersum Borderlands? Otóż każda z planet jest siedzibą jednej z nich. I tak na przykład, jeśli lubimy spluwy Jacobsa (za którymi osobiście przepadam), warto się udać na Eden-6, bo tam jest ich w bród.
No i to, rzecz jasna, kolejny napęd dla borderlandsowej eksploracji – kolekcjonowanie ekwipunku. Ganiałem z miejsca w miejsce, byle upolować nową sztukę broni. Nie mogłem się oprzeć temu zbieractwu, bo w Borderlands 3 giwery są naprawdę finezyjnie wykonane. Oferują alternatywny tryb strzału, chodzą na „pajęczych” łapkach, no i po prostu wyglądają niesamowicie czadowo.
Bo nie da się też ukryć, że wszechświat Borderlands 3 kusi wieloma atrakcjami. Proceduralnie generowany miliard gnatów to już pewnik, kiedy mowa o tej serii, ale są też znani z poprzednich odsłon bohaterowie, wariackie zadania (próbowaliście kiedyś kupić hamburgera w oblężonym mieście? No właśnie!) i główna linia fabularna, w której rywalizujemy z upiornym rodzeństwem celebrytów o kosmiczne skarby.
Tylko czy te wszystkie „fajerwerki” wystarczają, żeby zatrzeć to nieznośne wrażenie powtarzalności, odcinania kuponów i spoczywania na laurach? Chciałbym odpowiedzieć krótko i jednoznacznie, ale uczciwość mi na to nie pozwala. Zamiast tego muszę powiedzieć: i tak, i nie. To zależy.
Borderlands 3 – czy warto kupić?
No właśnie – to zależy. Przede wszystkim od tych przeklętych oczekiwań, które chyba każdy z nas miał a propos Borderlands 3. Jeżeli więc pragnęliście czegoś zupełnie nowego, prawdziwej rewolucji i postawienia marki na głowie, to będziecie „trójką” bardzo, ale to bardzo zawiedzeni.
Jeżeli jednak uważacie drugą część Borderlands za bliską ideału i chcielibyście po prostu kolejną przygodę bez znaczących zmian w samej koncepcji czy mechanice (nie licząc poprawienia niedociągnięć), to warto Borderlands 3 dać szansę.
Osobiście chciałbym bardziej ponarzekać na strategię Gearboxa, wytknąć twórcom lenistwo i brak kreatywności, ale… Nie ma co się oszukiwać, przy Borderlands 3 bawię się rewelacyjnie. Umysł wskazuje na wady, ale serce się cieszy z zalet. I nawet jeśli „trójka” nie jest już królem awangardowych rozwiązań, ani nawet królem loot shooterów, to dla mnie jest królem krwistej zwariowanej zabawy.
I za to osobiście nałożę na skronie Borderlands 3 koronę. Pewnie nie złotą, ale może aluminiową, pomalowaną na różowo, z antenką na czubku – w końcu Borderlands 3 lubi taką groteskę.
Ocena końcowa Borderlands 3:
- soczysta, krwawa rozwałka znana z poprzednich części
- nowe postaci
- bardziej złożony, niż w poprzednich częściach, system rozwoju bohaterów
- nowe klimatyczne planety do zwiedzenia i złupienia
- kolejny rozdział borderlandsowej sagi
- powrót znanych bohaterów
- grafika poprawiona(i nieco ulepszona) względem poprzednich odsłon
- nowe, modyfikowalne pojazdy
- spluwy ciekawsze i lepiej zaprojektowane
- załatawnie mnóstwa drobnych niedoróbek, które przeszkadzały w "dwójce
- powtórka z poprzedniej częsci (i to pod wieloma aspektami!!)
- poza postacią FL4Ka reszta bohaterów jest dość sztampowa
- miejscami archaiczna estetyka
- widoczne spadki płynności podczas gry na konsolach i pecetach
- sporo ilośc drobnych błędów technicznych
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę Borderlands 3 na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego dystrybytora - firmy Cenega S.A.
Komentarze
5Szkoda tylko, że na konsolach zapewne już tego nie poprawią sprzęt jest już za słaby na nowe gry.
Wolę coś w stylu BREAKPOIT czy division