Sensor - testowanego Nikona D50 wyposażono na szczęście w tę samą matrycę co starszego brata, model D70. Wielokrotnie podkreślałem, że fizyczna wielkość sensora, a nie ilość pikseli ma największe znaczenie dla jakości zdjęć. Mamy tu do czynienia z matrycą CCD w standardzie Nikona określanym jako DX, o wielkości 23.7 x 15.6mm, którego producentem jest koncern Sony.
Co daje właśnie taka wielkość? Po pierwsze przeliczamy ogniskową obiektywów razy 1,5 . Po drugie jest to na tyle duży sensor, aby zdjęcia były pozbawione szumów, a wynika to z faktu stosunkowo dużych elementów światłoczułych i świetnego "przyjmowania" światła. W końcu matryca ma "tylko" 6 MP, a więc na dużej powierzchni są duże elementy.
W tym miejscu warto wspomnieć o konkurencji. Canon stosuje w swoich lustrzankach sensory CMOS, które odznaczają się najmniejszymi na świecie szumami. Natomiast Olympus dotychczas używał w swoich aparatach matryc Kodaka FFT, w standardzie 4/3. Opisałem je przy okazji testu modelu E-300. W swoim najnowszym produkcie, E-330, zastosował nową matrycę, o nazwie LiveMOS, która wg producenta szumi mniej niż poprzednie. Zapowiada się bardzo ciekawy pojedynek.
Wracając do Nikona, trzeba powiedzieć, że jego sensor to pierwsza, poważna zaleta całej konstrukcji. Odznacza się świetną jakością zdjęć (opisze ją później) oraz małymi szumami, co w końcu jest dla użytkowników lustrzanek jedną z najważniejszych cech aparatu.
Autofocus - to kolejna, ważna w lustrzankach cecha - szybkość i dokładność automatycznego ustawiania ostrości. W tej dziedzinie produkt Nikona jest także bardzo wysokiej klasy. Odchudzenie D50 w stosunku do D70 na szczęście nie pozbawiło jego świetnego systemu Multi-CAM900. Pomiar realizowany jest na zasadzie detekcji fazowej, oczywiście przez obiektyw. Tak jak u starszego brata jest szybko i bardzo dokładnie. W trudniejszych warunkach oświetleniowych wspomaga nas lampka umieszczona w korpusie, brawo.
Konstruktorzy D50 dali nam do dyspozycji 5 pól pomiarowych, które pracują w następujących trybach - pomiar jednopolowy, co ważne możemy sami wybrać punkt pomiaru; dynamiczny, czyli aparat zbiera informacje ze wszystkich 5 pól pomiaru; oraz bardzo ciekawy, trzeci sposób, polegający na tym, że aparat ustawia ostrość na najbliższy plan, który niekoniecznie musi być na środku kadru - bardzo przydatny pomiar, szczególnie przy szybko wykonywanych zdjęciach przesuwającego się obiektu lub np. niekonwencjonalnych portretach.
Jest jeszcze jedna, istotna różnica w stosunku do D70, tym razem na korzyść młodszego. Otóż dysponuje on, poza standardowym pojedynczym i śledzącym (ciągłym) autofocusem, również trybem automatycznym, który dobiera jeden z tych dwóch pierwszych trybów w zależności od sytuacji przed obiektywem, ciekawe.
Optyka - tak jak przy teście "Olego" E-300 używam słowa optyka, gdyż w przypadku lustrzanek mamy możliwość stosowania wymiennych obiektywów i to jest największa zaleta lustra (wraz ze słuszną fizyczną wielkością sensora). Nikon długo rozwija swoja rodzinę szkieł do cyfrowych lustrzanek, także wybór jest imponujący. Od tanich, "kitowych" szkiełek, aż po kosztujące nieprawdopodobne pieniążki, profesjonalne obiektywy. W pełni zgodne z "cyfrakami" są szkła oznaczane jako DX, w standardzie APS-C. Spieszę wyjaśnić, że magiczny skrót APS-C nie dotyczy szkła, ale matrycy "lustrzankowej", jest to po prostu oznaczenie jej wielkości. A obiektyw, przystosowany do tego standardu to taki, który pokrywa po prostu cały obszar matrycy.
Niewątpliwa zaletą lustrzanek Nikona jest ich kompatybilność również ze starszymi systemami obiektywów. I tak nasz korpus będzie współpracował ze szkłami systemu G lub D AF Nikkor, realizując wszystkie funkcje, a ze standardem AI-P Nikkor i AF Nikkor także nieźle sobie poradzi, za wyjątkiem pomiaru matrycowego 3D oraz i-TTL dla lustrzanek cyfrowych. Przy obiektywach bez CPU niestety nie będzie działać światłomierz. Jednak te ograniczenia są niczym w porównaniu z ogromem obiektywów, jakie mamy do dyspozycji.
W komplecie z aparatem otrzymałem do testów podstawowy, tzw. kitowy obiektyw zoom. Jest to nowy model, oznaczony symbolem AF-S DX 18-55mm F3.5 - F5.6G ED, którego ogniskowa po przeliczeniu na film 35 daje nam zakres 27-82,5mm. Poniżej możliwości zoom'a.
Konstrukcja tego obiektywu to standard w tej klasie cenowej, czyli niewiele soczewek, tylko siedem, w tym jedna soczewka niskodyspersyjna i jedna sferyczna (przeciwdziałają zniekształceniom). Samo wykonanie obiektywu też nie zachwyca, pierścienie chodzą dość luźno, są mało precyzyjne. Na korzyść tego produktu przemawia zastosowanie cichego silniczka Silent Wave Motor, którego zadaniem jest obsługa autofocusa.
To, że obiektywy dodawane do korpusów lustrzanek cyfrowych są niskiej klasy to niestety norma wśród producentów. Jedynym, który się wyłamuje jest Olympus, którego kitowe szkła są dużo lepsze niż konkurencji, choć nadal w pełni amatorskie. Jakość generowanych przez obiektyw obrazów opisze później, wrażenie jakie na mnie zrobił jest powiedzmy szczerze bardzo średnie. Jednak trzeba brać pod uwagę także cenę tego szkła, ono jest po prostu tanie. Cena zestawu "kitowego" podyktowała konieczność zastosowania taniego zoom'a i trzeba to wyraźnie powiedzieć - choć jest gorszy od podstawowego zoom'a Olympusa, to jednak dużo lepszy od chociażby bardzo słabiutkiego obiektywu dodawanego do EOSa 350D.
Do zalet tego obiektywu zaliczam niewielką aberrację chromatyczną i brak dużych zniekształceń na końcach zakresu ogniskowania.
Wnioski są dwa - dla osoby z mniejszym portfelem musi on na początek wystarczyć, dla osób z większą zasobnością finansową polecam kupić osobno korpus i lepszy obiektyw.
Wyświetlacze LCD - testowanego Nikona wyposażono w dwa wyświetlacze. Główny, umieszczony z tył korpusu, jest większy niż w D70, ale ma tę samą rozdzielczość. Jakość generowanych przez niego obrazów jest bez zarzutu, a możliwość regulowania jego jasności stanowi dodatkową wygodę. Niezrozumiale dla mnie jest to, że producent nie wyposażył go w bardzo przydatna, plastikowa osłonę, znaną z wyższych modeli. Koszt jej wykonania jest niewspółmiernie mały do korzyści płynących z jej posiadania, cóż, trudno.
Drugim LCD-kiem jest umieszczony na górze korpusu, mniejszy wyświetlacz. Jego obecność jest dużą zaletą aparatu. Praktycznie korzystanie z niego wystarcza w czasie fotografowania, kiedy to ustaliliśmy już parametry zdjęcia, a ewentualne korekty ekspozycji polegają na zmianie ISO, pomiaru światła, czasu czy przysłony.
Oczywiście wyświetla on dużo więcej informacji i szybko staje się przyjacielem fotografującego. Jego ogromna przydatność generuje u mnie pytanie - dlaczego inżynierowie Nikona pozbawili model D50 możliwości podświetlania górnego wyświetlacza? Zupełnie tego nie rozumiem, tak ważny element procesu fotografowania jest zupełnie nie przydatny w ciemności, szkoda.
Celownik - jedną z wad tanich lustrzanek jest często ciemny wizjer. Pamiętajmy, że jest to jedyna możliwość kadrowania ujęcia w lustrzankach (poza najnowszym Olympusem E-330, który umożliwia również kadrowanie na LCD). Lustrzanki droższe mają pryzmat pentagonalny, który doskonale przekazuje obraz z obiektywu do wizjera. W tańszych wersjach producenci stosują lustra w układzie pentagonalnym, co powoduje obniżenie wagi korpusu ale także niestety gorszą jasność wizjera. Nikon pod tym względem prezentuje się nieźle. Co prawda obraz jest ciemniejszy niż w droższych lustrzankach, ale nadal można świetnie kadrować.
Pokrywa on 95% powierzchni kadru i zawiera dużo przydatnych informacji. Widzimy 5 pól pomiaru ostrości oraz okrąg pomiaru centralnego. Na umieszczonej na dole "belce" informacyjnej otrzymujemy całą gamę parametrów zdjęcia, których obecność w wizjerze nie wymaga odrywania wzroku od niego, aby kontrolować ekspozycję. Jakość matówki także poprawiono, stosując najnowsza jej wersje, oznaczoną symbolem B Brite View Clear-Matte Mark V, która notabene znalazła zastosowanie w najnowszym D70s. Na pewno celownik jest kolejną zaletą testowanej lustrzanki, choć tańszy, jest nadal bardzo dobry.