12 Minutes – trzy osoby, dwa pokoje i kilka godzin główkowania i emocji – w taką grę jeszcze nie grałeś
Będąc w środku kryminalnej afery ryzykujemy doszukanie się prawdy, która może nie być dla nas wygodna. W grze zatytułowanej 12 Minutes bohater przez pętlę czasową odkrywa mroczną historię warstwa po warstwie, sprowadzając na graczy coraz więcej zagadek i gęstniejącego klimatu.
Minimalizm kojarzy mi się głównie z grami na telefon. Tytuły na komputery i konsole przyzwyczaiły mnie do zróżnicowanych lokacji, w przypadku produkcji przygodowych, oraz dynamicznej akcji, jeśli chodzi o strzelanki. Okazuje się jednak, że da się zmieścić całą opowieść w jednym mieszkaniu i zrobić z tego hit. Jeśli podobała się Wam „ciasnota” chociażby w filmach „12 gniewnych ludzi” bądź „Rzeź”, to 12 Minutes dostarczy podobną dawkę emocji – i to z gwiazdorską, hollywoodzką obsadą.
Do pokoju wchodzi mężczyzna, kobieta i policjant…
Nie mam pewności jak rozegracie pierwszą scenę w 12 Minutes, ale prawdopodobnie wydarzenia potoczą się w następujący sposób: mężczyzna przychodzi do domu i zaczyna rozmowę z czekającą na niego żoną, która w dobrym nastroju zapowiada niespodziankę. Chwilę później do drzwi puka policjant, oskarżający małżeństwo o morderstwo sprzed lat i zachowujący się w sposób co najmniej wykraczający poza uprawnienia funkcjonariusza.
Gdy akcja przybiera coraz gorszy obrót i zdajemy sobie sprawę, że ktoś tu albo się pomylił, albo jesteśmy po uszy w czymś zgoła nieprzyjemnym… nasz bohater ponownie wchodzi do mieszkania, jakby czas się cofnął. Tak, to pętla czasowa, niczym z innej gry przygodowej, The Sexy Brutale. W 12 Minutes nie będziemy jednak starali się zgrać różnych wydarzeń w czasie, a jedynie w krótkich fragmentach wybierać takie linie dialogowe i operować takimi przedmiotami, aby rozwiązać zagadkę kryminalną.
Użyj okruchów na dmuchanej kaczce, by mewa wydobyła zabawkę
Macie jakieś ulubione „nielogiczne” zagadki z klasycznych przygodowych gier „point and click”? Pamiętam, kiedy godziny spędzałem na łączeniu „wszystkiego ze wszystkim” w tytułach takich jak Najdłuższa podróż czy Hopkins FBI. Niestety, w 12 Minutes jedyny mój zarzut tyczy się właśnie „zacinania” się przez to, że nie wpadło mi do głowy by użyć konkretnego przedmiotu na danym elemencie otoczenia. Tu dochodzi jeszcze inna zmienna: wykonywanie czynności w odpowiednim czasie.
Przyznaję jednak, że każdorazowe rozwiązanie małej zagadki, odkrycie nowego okruchu informacji czy odblokowanie kolejnej linii dialogowej wywołuje w 12 Minutes olbrzymią satysfakcję. To, że fabuła w kolejnej pętli czasowej toczy się nieco inaczej, a żona bohatera opowiada o skrywanym wcześniej wydarzeniu z przeszłości sprawiało, że myślałem sobie „mamy to!”. Co nie znaczy, że nie frustrowałem się, gdy trzy razy z rzędu nie potrafiłem zmienić ani odrobiny w przebiegu tej samej, krótkiej historii.
Na szczęście, momentami bohater podpowiada nam, wypowiadając swoje myśli. Zdarza się więc, że na początku pętli słyszymy „no tak, tylko co mogłoby przekonać [tę osobę] do wykonania [tej czynności]?”. Jeśli skojarzymy odpowiedni przedmiot, to całość staje się dość logiczna. Choć muszę przyznać, że po dwóch długich wieczorach samodzielnie wpadłem na jedynie dwa zakończenia 12 Minutes – po kolejnych pięć (z czego dwa nie ukazują napisów końcowych, a są jedynie alternatywnym przerwaniem pętli) musiałem już sięgnąć do poradników.
Tak jednak wyszło, że nie byłem w pełni usatysfakcjonowany żadnym z proponowanych finałów. Gdy już dowiadujemy się o co w tym wszystkim chodzi, tajemnica może budzić… niesmak. Nie będę psuł Wam tej opowieści, jednak żadna z postaci nie jest tu czarno-biała i każdy ma swoje za uszami w całej tej kryminalnej historii. Ciężko więc pod koniec komukolwiek w pełni kibicować. Wciąż jednak odkrywanie kolejnych fragmentów układanki potrafi wciągnąć.
Co trzy głosy, to nie jeden
Łącznie w postacie wciela się sześciu aktorów, jednak to trzy nazwiska, które odpowiadają za głosy głównych bohaterów, powinny przyciągnąć Waszą uwagę: James McAvoy, Daisy Ridley i Willem Dafoe. Jeśli nic Wam to nie mówi, to podpowiem - są to kolejno: główny antagonista ze „Split” i aktor prywatnie uzależniony od gry Oblivion, następnie filmowa Rey z trzech ostatnich Gwiezdnych Wojen oraz jeden z popularniejszych amerykańskich aktorów, znany chociażby z Lighthouse, Świętych z Bostonu, a także z parodiowania brzmienia jego nazwiska w serialu Jak poznałem waszą matkę.
Zatrudnienie takiej obsady sprawiło, że linii dialogowych w 12 Minutes słucha się z olbrzymią przyjemnością. Głosy wypadają genialnie i sprawiają, że całość jest niezwykle udanym przedstawieniem. Z kolei perspektywa z lotu ptaka (poza małymi wyjątkami) jest dość oryginalna i choć początkowo bałem się takiego zabiegu stylistycznego, to w praktyce dość łatwo dzięki temu nawigować postacią i odnajdywać przedmioty. Co ma niemałe znaczenie, jeśli chcemy zmieścić się ze wszystkimi akcjami w ciągu tytułowych dwunastu minut.
Do tego wszystkiego dochodzi ścieżka dźwiękowa. Ta jest tak dobra, że już po ukończeniu Twelve Minutes uruchamiałem ją osobno. Soundtrack, który skomponował Neil Bones z łatwością znajdziecie na YouTube czy Spotify - polecam. Niecała godzina utworów doskonale komponuje się z akcją rozgrywającą się na ekranie. Twórcy nie poszli na łatwiznę i nie zapętlili jednego kawałka o długości krótszej niż kwadrans – a przecież mogli i z uwagę na specyfikę gry nikt nie miałby o to pretensji.
Soundtrack, który skomponował Neil Bones do 12 Minutes z łatwością znajdziecie na YouTube czy Spotify - polecam!
12 Minutes – czy warto kupić?
Luis Antonio, dyrektor kreatywny studia odpowiedzialnego za 12 Minutes stwierdził w jednym z wywiadów, że jeśli miałby porównywać rozwój gier do kinematografii, to ciągle jeszcze jesteśmy na etapie filmów niemych i czarno-białych. Do niedawna wiele produkcji było tworzonych głównie tak, by strzelać, skakać i nabijać punkty, jednak powoli twórcy odkrywają, że mogą iść w inną stronę. I właśnie jego gra miałaby stać się krokiem w kierunku czegoś nowego.
Osobiście zawsze mówię „tak” nowym pomysłom, choć nie znaczy to, że nie lubię włączyć kolejnej części Call of Duty i pobawić się w starym stylu. Nowe rozwiązania i gry niezależne mogą jednak iść w parze z klasycznymi produkcjami. W tym wypadku 12 Minutes ma szansę wzbogacić graczy o nowe wrażenia estetyczne i doświadczenia. Choć ani format gry przygodowej, ani schemat pętli czasowej nie są nowe, to gwiazdorska obsada głosowa, ciekawa fabuła i umiejscowienie akcji w jednym mieszkaniu sprawiają, że warto po ten tytuł sięgnąć. Szczególnie, że gdy możemy w niego zagrać za darmo na pecetach i konsolach Xbox, w ramach posiadanego abonamentu Xbox Game Pass.
Ocena 12 Minutes:
- interesujące i dynamiczne wykorzystanie pętli czasowej
- dobrze wyważony zagadki w stylu "starych", klasycznych przygodówek
- genialna gra aktorska
- ciekawa perspektywa wizualna
- świetna oprawa dźwiękowa
- momentami można się zaciąć na zagadkach
- nie do końca satysfakcjonujące zakończenia
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę 12 Minutes na potrzeby recenzji ogrywaliśmy w ramach usługi Xbox Game Pass Ultimate
Komentarze
3Obsada aktorska robi w tym konkretnym tytule niesamowitą robotę, zwłaszcza wybór głosu głównej postaci. James znany jest z tego typu ról i świetnie się w tej tutaj odnalazł. Oczami wyobraźni widziałem nawet jego twarz podczas wypowiadania co bardziej znaczących kwestii (forma graficzna gry w sumie sprzyja takim wizualizacjom). Bardzo polecam i cieszę się, że po całkiem dobrym polskim The Medium mamy kolejną nowoczesną i świetną grę Point and Click.