Nie boisz się niczego? The Dark Pictures Anthology: The Devil In Me to sprawdzi! Recenzja
Pierwszy sezon The Dark Pictures Anthology kończy się grą pod tytułem The Devil In Me. To finał z przytupem wykorzystujący wszystkie straszaki znane z gatunku teen slasher. Równocześnie dorzuca on jednak sporo nowych pomysłów. Czy warto dla nich wypróbować ten horror?
The Dark Pictures Anthology: The Devil In Me – nowe pomysły w sprawdzonym schemacie
Wszyscy miłośnicy gier od Supermassive Games (dla przypomnienia to twórcy Until Dawn i The Quarry) doczekali się zakończenia pierwszej serii ich zbioru interaktywnych horrorów. The Dark Pictures Anthology: The Devil In Me jest grą bardzo typową dla tego studia, ale równocześnie eksperymentalnie wplata pewne nowe elementy, które urozmaicają rozgrywkę, choć nie każdemu muszą się one spodobać.
Na pierwszy rzut oka widać, że w warstwie fabularnej twórcy postanowili podążyć utartymi, sprawdzonymi schematami. Dostajemy tu więc typowy teen slasher, gdzie od pewnego momentu będziemy starali się wyłącznie uciec i przeżyć. W krok za nami będzie oczywiście podążał zamaskowany morderca, zdający się być nad wyraz silny i odporny na obrażenia – jak to w takich opowieściach bywa. Jeśli brzmi to na gatunek, który lubicie, to The Dark Pictures Anthology: The Devil In Me może być Waszą ulubioną częścią tej serii.
Udawany realizm na zakończenie sezonu
Już podczas moich pierwszych wrażeń z The Devil in Me w wersji testowej zaintrygowała mnie historia zwiedzania zamku H. H. Holmesa. Choć jest on nazwany dość monumentalnie, to tak naprawdę chodzi o hotel, w którym pełno jest przeróżnych tajemniczych przejść, ruchomych ścian i śmiertelnych pułapek, przywodzących na myśl serię filmów Piła. The Devil In Me na każdym kroku stara się wywołać wrażenie opowiadania prawdziwej historii.
Pytacie, ile w tym realizmu? No cóż, w każdej opowieści jest ziarno prawdy. Sprawdziłem sam, że o ile H. H. Holmes rzeczywiście istniał i mordował w okolicach Chicago, a także uznawany jest za pierwszego amerykańskiego seryjnego zabójcę, to jednak gra sporo wyolbrzymia jego dokonania. Można powiedzieć, że to adaptacja wielu miejskich legend krążących wokół tej postaci, w wyniku braku jasnych dowodów na to, czego zbrodniarz naprawdę dokonał podczas swojej „kariery”.
Oczywiście, dla dobra fabuły wyolbrzymienia są potrzebne, bo czasem życie jest zbyt nudne, żeby nadawało się na trzymający w napięciu horror. Mnie osobiście cieszy to, że w końcu w tej serii zrezygnowano z mocy nadprzyrodzonych, demonów i paranormalnych elementów. To pierwsza taka próba w dorobku Supermassive Games i według mnie bardzo udana. Oczywiście, jak na „teen slasher” przystało, główny antagonista spokojnym krokiem dogania biegnących bohaterów, a do tego jest odporny na wszelkie ciosy. Przyjmijmy jednak, że to znaki rozpoznawcze gatunku i przymknijmy na nie oko.
Jeśli lubimy przyjętą konwencję, to The Devil In Me może okazać się jej bardzo udanym przedstawicielem. Mnie osobiście bardzo cieszą postacie, ich charakterystyka i wzajemne relacje. Na pewno zapamiętam je na dłużej niż sztampowych bohaterów ostatniej gry studia, The Quarry, mimo że tematyka jest dość zbliżona. Ekipa filmowców składająca się z młodych dorosłych pracowników i ich sporo starszego szefa to naprawdę dobrze dobrana grupa, a wydarzenia fabularne tylko dodają realizmu do ich relacji. I tu należy się piątka z plusem za opowieść dobrze wpisującą się w ramy gatunku.
Eksperyment wykonany, nie zawsze udany
Można pomyśleć, że Supermassive Games dopiero od kolejnego „sezonu” (który otworzy kosmiczne Directive 8020) będzie starało się wprowadzać nowości. Tymczasem już w The Devil In Me widzimy kilka świeżych rozwiązań mechanicznych, które mogą urozmaicić zabawę. Mi osobiście nie przypadły do gustu, ale wierzę, że część graczy je doceni.
Po pierwsze, do dyspozycji otrzymaliśmy ekwipunek odrębny dla każdej z postaci. W dowolnym momencie możemy aktywować źródło światła i o ile grupowy technik, Jamie, ma do dyspozycji klasyczną latarkę, to już nałogowo palący Charlie rozjaśnia drogę zapalniczką, a fotograf Mark korzysta z lampy błyskowej. To gadżety nadające wyłącznie widowiskowości, a w praktyce ich zróżnicowanie nie zmienia stylu zabawy.
Podobnie zresztą jest z innymi przedmiotami. Jedna z postaci potrafi za pomocą statywu ściągać rzeczy z wysokich półek, a inna korzysta z wizytówki, żeby otwierać proste zamki w szufladach. Tak naprawdę każdej z tych sztuczek możemy używać tylko w ściśle wyznaczonych miejscach, więc obyłoby się bez konieczności wybierania obiektu z ekwipunku.
Lekko lepsze są już zagadki środowiskowe. Te również są dość oczywiste i proste, ale przesuwanie skrzyń czy wspinanie się po drabinach odrobinę spowalnia tempo rozgrywki i wydłuża zabawę. Według mnie to wada, ale jeśli ktoś lubi nowości, może poczuć się zadowolony. Nie liczcie jednak na jakiekolwiek wyzwanie intelektualne.
Śrubokręt ratuje życie. Zawsze
Wspomnianym wyzwaniem będą jednak wybory, których tradycyjnie będziemy dokonywać dość często. Dotyczą one zarówno wypowiedzi postaci zmieniających stosunek bohaterów do siebie, jak i czynności do podjęcia. Kiedy w pokoju robi się niebezpiecznie, musimy wybrać, czy lepiej uciekać drzwiami czy oknem.
To tylko wymyślony naprędce przykład, ale pokazuje, że nie zawsze znamy konsekwencje swoich działań. To niestety dla mnie od zawsze jest wadą serii. Przykładowo, nie mam pojęcia która postać będzie za chwilę bardziej zagrożona i której z nich dać śrubokręt mogący stanowić skuteczną improwizowaną broń. Czasem gra jest łaskawa i niezależnie od wyboru pozwala na przeżycie, za sprawą sekwencji QTE, w których musimy szybko wciskać wyświetlane przyciski. Bywa jednak, że pojedynczy błąd decyzyjny skutkuje śmiercią bohatera.
Poza tym sporo tu nielogiczności. O ile w filmach jestem w stanie usprawiedliwić je tempem akcji to w The Devil In Me bohaterowie czasem mają sporo czasu by podjąć lepsze działania. Wspomniałem już o śrubokręcie więc pociągnę ten temat. Przechodząc po morderczym hotelu wielokrotnie widziałem przedmioty, które nadałyby się lepiej jako broń. Ba, widziałem też całe skrzynki narzędziowe. Dlaczego postacie nie mogły chwytać czegokolwiek i biegać z tym przez całą grę, tylko w kluczowym momencie decydowały kto powinien mieć ten nieszczęsny, pojedynczy wkrętak? To pytanie bez logicznej odpowiedzi.
Niestety, czasem raziły mnie też błędy techniczne. W jednym fragmencie wręcz zaciąłem się aż do wypuszczenia aktualizacji gry, gdy bohaterowie, którymi akurat nie sterowałem stawali bez ruchu. W końcowych rozdziałach miałem wrażenie, że twórcom kończył się czas i naprędce finalizowali projekt. Wtedy widać znacznie więcej niewidzialnych ścian, pustych fragmentów lokacji czy przedmiotów, które można obejrzeć, ale nie można z nimi nic zrobić. W toku zabawy mój niesmak trochę narastał. Na szczęście byłem zajęty ratowaniem bohaterów z opresji i przymykałem oko na niedoskonałości.
Niezmiennie cieszy za to oprawa audiowizualna. Postacie są świetnie odwzorowane, choć czasem ich mimika potrafi nie zgrywać się z wypowiedziami i zachowaniami. Zdarzają się też pojedyncze tekstury w niskiej rozdzielczości (grałem na PlayStation 5). Świetny jest dźwięk – aktorzy wcielający się w postacie pracują na najwyższym poziomie, a odgłosy potrafią wystraszyć i stworzyć napięcie. Mówię tu zarówno o wszelkich trzaskach i wybuchach, jak i zastosowaniu muzyki klasycznej w budowaniu klimatu „morderczego zamku”.
The Dark Pictures Anthology: The Devil In Me – czy warto kupić?
Pod względem historii jestem naprawdę zadowolony z opowieści zawartej w The Devil In Me. Połączenie fikcji z historią autentycznego mordercy jest naprawdę intrygujące. Do tego relacje między postaciami zostały lepiej wykreowane chyba tylko w The Dark Pictures Anthology: House of Ashes. Jeśli tylko przymkniemy oko na absurdy typowe dla gatunku „teen slasher”, to będziemy zadowoleni.
Za niepotrzebne uważam eksperymenty z nowościami w obszarze samej rozgrywki. Nie przeszkadzają one jednak tak bardzo, żeby uznać je za minus. Akcja wciąż jest płynna i trzyma w napięciu, a całość dopełnia świetna oprawa audiowizualna. Przyczepić mogę się tylko do tego, że niejasne wybory i ich fatalne konsekwencje potrafią czasem budzić frustrację.
No ale cóż, takie są zarówno gry jak i filmy – nie zawsze opowieść toczy się tak, jak byśmy tego chcieli. A w razie czego można przecież The Devil In Me uruchomić ponownie i zmienić bieg wydarzeń. Polecam ten tytuł zarówno miłośnikom serii, jak i tym, którzy dopiero chcieliby wejść do świata interaktywnych horrorów. Bawi, straszy i tworzy ochotę na więcej, a to przecież najważniejsze, czyż nie?
Opinia o The Dark Pictures Anthology: The Devil in Me [Playstation 5]
- mimo sztampowości całkiem niezła fabuła,
- bohaterowie, których można polubić,
- efektowne sceny śmierci, dla fanów m.in. Piły,
- możliwość wybrania poziomu trudności,
- dobra oprawa audiowizualna,
- sporo ciekawych dodatków dokumentalnych,
- nowe mechaniki mogą się podobać,
- kilka niedoróbek i błędów technicznych,
- ciężko przewidzieć konsekwencje wyborów,
- brak polskiej wersji językowej
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę The Dark Pictures Anthology: The Devil in Me (PS5) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy - firmy Cenega S.A.
Komentarze
4Kolejny raz są foty z gry w wersji angielskiej a jesteśmy chyba nadal w Polsce...!
Co do "ciężko przewidzieć konsekwencje wyborów" to chyba dobrze?