O zaletach i wadach konsoli Nintendo Switch oraz o tym, że jest to konsola idealna dla tych, którzy nie mają zbyt wiele czasu na granie, napisano już wszystko. W związku z tym skupmy się na tym, że Pstryczek potrafi przywrócić radość z grania!
Co można na wstępie napisać o Nintendo Switch w 2022 roku? No dobra, o Nintendo Switch OLED? Słaba dość? To prawda. Przenośna? Też prawda. Zaopatrzona po zęby w gry tak dopieszczone, że Wiedźmin Trzeci ze wszystkimi dodatkami wydaje się raptem zdrowym standardem, a nie przełomowym osiągnięciem w świecie akcyjnych RPG-ów? Owszem, takie realia gamingowego portfolio Pstryczka. Czy zatem czegoś o konsoli Nintendo jeszcze nie wiemy? No może tego, że może to być szansa na powrót do grania starego konia, którego gry swego czasu znudziły, a który to w Mario ostatni raz grał jakoś ze ćwierć wieku temu.
Trochę kontekstu
Kontekst jest wszystkim, moi drodzy! Dawniej, lata temu, byłem czynnym graczem. Tak czynnym, że nawet sobie newsmanem byłem takim gamingowym tu i ówdzie. Pasja trwała we mnie przez długie lata, doprowadzając do tego, że nad wspominaniem Baldura i Gothica, rozważaniem spójności wszystkich części Mass Effect, smutnego końca serii Red Faction czy dywagowaniem nad tym, dlaczego Wiedźmin 1 był lepszy niż Wiedźmin 2, a Wiedźmin 3 był najlepszy z najlepszych - mogłem spędzać długie godziny.
Byłem niegdyś graczem z prawdziwego zdarzenia, wziętym, czekającym na nowości, rozpalonym samą ideą grania jak piec do pizzy opalany drewnem. A potem coś się stało. Życie potoczyło się tak, że czasu na prywatę praktycznie nie miałem, wskakując w strukturę korporacyjną, a jak już próbowałem zasiąść do grania, to na potężne, rozbudowane tytuły kompletnie nie miałem czasu, a mniej rozdmuchane gry raziły mnie wtórnością. Odbiłem się nawet od Star Wars Jedi: Fallen Order, a gra ta dla arcyfana Gwiezdnych Wojen powinna być pozycją obowiązkową.
Mnogość pomysłów na reaktywację starego gracza
Po korporacyjnym wypaleniu przyszły czasy na zmianę priorytetów, a wraz z nimi chęć pogrania sobie od czasu do czasu. Od czasu do czasu, bo… czasu i tak człowiek w pewnym wieku i z pewnymi obowiązkami natury codziennej, nie ma zbyt wiele. I zaczęło się kombinowanie. Co kupić? Kompa czy konsolę do gier? W co pograć. Pierwszy pomysł: składamy komputer do gier! No i plan był, ale poległ na argumentach, że to droga zabawa będzie, a składanie solidnego piecyka tylko po to, by czasem na nim pograć, a nie pracować (komputer stacjonarny jest mi potrzebny do pracy, jak mrówkojadowi siodło), wydało się pozbawione sensu.
No to opcja numer dwa: kupujemy PS4 Pro. Ta opcja umarła jeszcze szybciej. W końcu nie po to sprzedawałem PS 4 Slim, by po dwóch latach kupować wersję Pro, kiedy na rynku hula w najlepsze nowa generacja, prawda? I tu wchodzi opcja trzecia, czyli kupno Xboxa Series S (bo PS 5 albo wtedy w sklepach nie było, albo kosztowało tyle, co wczasy na Mauritiusie, a i Series X wydawał mi się zbyt dużym wydatkiem, jak dla gracza, który graczem obecnie już nie jest). Do tego Game Pass i jazda! Ten pomysł również nie zagrał, gdyż ponieważ łącze internetowe mam w domu, takie średnie powiedziałbym, a bez Game Passa Series S traci nieco ze swojej cudownej opłacalności.
Krótka przerwa w pracy? A czemu nie!
Kiedy już rozważyłem i odrzuciłem większość opcji, znajomy, kolega serdeczny poopowiadał mi trochę o Switchu podczas weekendowego grillowania. Nagrzany jak szczerbaty na suchary, zacząłem sobie o konsolce czytać, oglądać filmiki, rozważać. Wpadłem też na pomysł kupna Steam Decka, ale dostępność podobno taka sobie, a i sprzęt rzekomo potrafi napsuć krwi, bo mariaż konsolowych rozwiązań z PC-towym rodowodem potrafi generować pewne zgrzyty. No i stało się, Switch był jedynym rozwiązaniem, które może pozwolić mi na pogranie w gry, nie mając czasu na granie w gry.
Nie przedłużajmy... Nintendo Switch OLED to sprzęt, który przywraca radość z grania.
Hybrydowość to nie chwyt marketingowy!
Sam fakt, że Pstryczka można odpalić przy telewizorze i pograć popijając coś miłego, kiedy ma się czas oraz wziąć go do łapy i pograć w łóżku te kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, to absolutny obłęd. Potężna zaleta i genialny pomysł, który sprawia, że nawet nie mając czasu na granie, można sobie czasem trochę pograć. I tyle na ten temat! To po prostu działa i jest świetnie pomyślane, i świetnie zrealizowane.
Kiedy wiesz już, że gry to jednak potrafią dawać radość
Kiedy kurier przywiózł Switcha, zaczęły się próby ogarnięcia nowego sprzętu. Próby trwające jakieś 10 minut, bo konsolka Nintendo to wdzięczny szkrab jest. Potem zaczęło się przeglądanie sklepu, który to, umówmy się, do najbardziej intuicyjnych nie należy. Nie wiedziałem, w co pograć na początku, więc postawiłem na sprawdzoną mechanikę i The Outer Worlds. I wiecie co? W coś tak brzydkiego nie grałem od lat! Port na Switcha jest wizualnie padaką niesłychaną, ale… gra dała mi mnóstwo radości! Dokładnie jakieś 40 godzin, podczas których grafika z czasem w ogóle przestała mi doskwierać.
The Outer Worlds na Nintendo Switch wygląda... No nie wygląda wcale!
Co dalej? Pomyślałem sobie, skończywszy pierwszą grę na nowej konsolce. Dalej odpaliłem mniejsze tytuły jak Unravel Two, genialne do pogrania we dwie osoby. Tak też doceniłem pomysł na to, że po odłączeniu Joy-Cony mogą działać jako dwa niezależne kontrolery. Świetna sprawa, ot co!
Umówmy się, kiedy wraca się do grania, to chce się więcej i więcej. Ograny miałem już tytuł, który na Switcha niczym nie zachwyca, więc uznałem, stwierdziłem - sprawdźmy te gry, które zbudowały popularność konsoli Nintendo. No i wpadła Zelda, pożyczona od wspomnianego już kolegi serdecznego. No i Zelda to jest, powiem wam, gra cudna! Niby fabularnie taka nieścisła, ale oferująca tyle contentu, tyle miodu, że wpadłem byłem po uszy. Zaraz obok Zeldy wpadł Monster Hunter Rise i skopał mi tyłek dokumentnie! A przede mną jeszcze jakieś tam Mario i wiele, wiele innych mocnych tytułów!
Switch z akcesoryjnym kontrolerem Hori Split Pad Pro - kwintesencja wygody podczas mobilnego grania!
Lekarstwo na nudę? Lekarstwo na rutynę?
Tak, Nintendo Switch OLED to sprzęt, który przywraca radość z grania. Doskonałe lekarstwo dla starego konia, który naprawdę uważał, że gry nie są już dla niego, bo nie ma czasu, bo wszystko już widział. Pstryczek pokazał mi wyraźnie, że granie bez nadęcia, bez sprzętowej spiny, bez grafiki tak fotorealistycznej, że spacer po parku wydaje się mniej atrakcyjny niż odpalenie nowego tytułu AAA w 4K, ma sens. Nawet nie tyle, że ma sens, a jest po prostu kwintesencją czerpania przyjemności z grania.
I wiecie co? To wszystko, co można przeczytać w sieci, że Nintendo Switch jest super, jak ktoś ma 5 dzieci, 3 psy i 2 kozy w ogrodzie, że sprawdza się w podróży, że pozwala na wygospodarowanie tych kilkunastu czy kilkudziesięciu magicznych minut w ciągu każdego dnia na relaks z cudownie dopieszczonymi tytułami - to wszystko to prawda. Nic tu nie jest zmyślone, nic nie jest opłaconym marketingowym bełkotem. Ta konsola to czysta radość i sprzęt pozwalający na szybki teleport do świata niezobowiązującej rozrywki, gdzie ładujemy swoje wewnętrzne baterie. Tak jak Kindle to zbawienie dla zarobionych miłośników literatury, tak Switch jest ratunkiem dla graczy znudzonych grami i graniem.
Komentarze
16Na Switch gram w gierki niewymagające poświęcania im mnóstwo czasu, z możliwością bezproblemowego powrotu do nich po X czasu przerwy. Np. Wczoraj z kumplem spędziliśmy fajny wieczór przy Mario Kart, chociaż wziął ze sobą lapka z zamiarem odpalenia jakiegoś FPS'a na co-op.
Są potężniejsze sprzęty do grania niż Nintendo, ale nie wiem jak Japończyki to robią że ich konsole i gierki wyciągają z człowieka czystą radość.
Jest jeszcze jedna, moim zdaniem ważna rzecz. Gry z dużych konsol nie koniecznie dają taką samą radość, kiedy grasz na Switchu. Miałem okazję zagrać w Doom 2016 i to była katastrofa! Mniej więcej w połowie gry trafiłem na ścianę w postaci sterowania i odpuściłem sobie dalsze granie. Gry na urządzenia mobilne powinny być dedykowane konsolom mobilnym i tylko nim. W przeciwnym razie nawet z najlepszej gry robi się gra przeciętna lub wręcz niegrywalna.
Sam kilkukrotnie byłem o krok od kupienia Switcha. Miałem GC, N64, Wii, DS, 2DS, więc o Nintendo co nieco wiem. Jednak po zastanowieniu zawsze dochodziłem do tej samej konkluzji - czy będziesz miał w co grać? I zawsze odpowiedź była taka sama. Nie, nie będziesz miał w co grać. Nie potrzebujesz tej konsoli, to niepotrzebny wydatek. Ale jest jedna, jedyna gra dla której mimo wszystko kupił bym Switcha. Jest to Metroid Prime 4, czy jak to się będzie nazywać. Zagrałbym 3 razy na telewizorze, a potem sprzedałbym z niewielką stratą. Po za tym jednym tytułem Switch jest mi obojętny, a jego sukces jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Podejrzewam, że będzie to sukces na poziomie Wii. Wydaje mi się, że Nintendo nie przekuje sukcesu Pstryka na coś więcej.