Life is Strange rzuca nas w emocjonalnym tornado. W tej historii o dojrzewaniu perypetie z trądzikiem zastępują narkotyki, śmierć i podróże w czasie.
ciekawy styl graficzny; bardzo dobra oprawa muzyczna; interfejs; solidne podwaliny kolejnych odcinków; dużo interesujących bohaterów; brak niepotrzebnych dłużyzn; serialowy klimat….
Minusy… z nieco drażniącym efektem „ale o co właściwie tu chodzi?”; włosy, włosy, włosy!; zbliżenia na przedmioty; dziwna twarz dyrektora szkoły
W dobie seriali prawie wszystko zostało już poszatkowane na części. Nie inaczej stało się z rozrywką wirtualną. Zgodnie z tym trendem co rusz pojawia się gra przygodowa, która próbuje porwać serca i umysły graczy. Takie właśnie jak wysoko cenione Life is Strange.
Co prawda na naszych łamach w ostatnim roku ukazały się recenzje pierwszych czterech odcinków, ale zabrakło ostatniej strony opowieści o nietypowych nastolatkach. Nic tak nie boli, jak brak pointy, a Life is Strange to tytuł, który z pewnością zasługuje na huczny finał. Musieliśmy więc naprawić nasze przeoczenie.
Ci, którzy lubią cofać się w czasie, mogą rzucić okiem na nasze poprzednie recenzje epizodów 1, 2, 3 i 4, a oprócz tego, wszystkich zapraszamy na zwieńczenie naszego benchmarkowego serialu o Life is Strange, czyli na całościową recenzję metafizycznego thrillera z akademii Blackwell.
Sto lat, Max!
Seks, narkotyki, cheerleaderki, więcej seksu, czerwone kubeczki i na dokładkę jeszcze trochę narkotyków! Tak z grubsza wygląda stereotyp amerykańskiego ogólniaka. Life is Strange nie rozczaruje tych, którym bliskie jest to utarte wyobrażenie.
Właśnie w ten sposób twórcy Life is Strange przedstawiają nam akademię Blackwell, której nieśmiałą, acz zdolną uczennicą jest niejaka Max. Jednak niech nikogo nie zmyli ten klimat żakowskiej dekadencji, bo stanowi on jedynie tło dla nasyconej nostalgią i doprawionej krwią opowieści o przyjaźni.
A jaki gatunek lepiej nadaje się do gawędziarskiego snucia historii, jeśli nie gra przygodowa? Oczywiście, w wydaniu, do jakiego przyzwyczajają nas reprezentanci tego gatunku z ostatnich kilku lat. Niektórzy nazywają to nowe oblicze przygodówek „interaktywnym filmem”, inni szlochają za klasycznymi „Broken Swordami”. Dość na tym, że obok Heavy Rain, The Walking Dead czy Until Dawn zręby tej nowej konwencji teraz tworzy też Life is Strange.
Wróćmy jednak do naszej bohaterki! (Zwłaszcza, że ten tytuł w ogóle kręci się wokół wracania) Max stuknęła właśnie pełnoletniość i dziewczyna mierzy się z typowymi problemami osóbki wkraczającej w tak zwaną dorosłość.
Jest wytykana palcami przez rzutkie towarzysko koleżanki, flirtuje z naukowo usposobionym kolegą, marzy o karierze fotografa, jest świadkiem morderstwa swojej najlepszej „psiapsióły”, boryka się z nieśmiałością... Zaraz, zaraz! Jakiego morderstwa? Cofamy taśmę!
I jeszcze jeden, i jeszcze raz...
Zacznijmy od nowa. Max po pięciu latach nieobecności wraca do swojego rodzinnego miasteczka Arcadia Bay, żeby tam studiować na prestiżowej akademii Blackwell. Ta ostatnia stanowi trudną do zrozumienia hybrydę liceum i uniwerku, a w każdym razie mój spaczony polskim systemem oświaty mózg próżno starał się ją zaklasyfikować do jednej lub drugiej kategorii.
Tak czy inaczej, w murach tej elitarnej uczelni nasza bohaterka stara się nauczyć fotografii i przetrwać w „selfiastoletniej” dżungli. W blasku drogich smartfonów i oparach tanich alkoholi Max przeżywa ten rodzaj cierpienia, jaki jest wspólny młodzieży całego świata. Do czasu!
Pewnego dnia ta „młoda Werterka” świadkuje kłótni szkolnego bandziorka z niebiesko farbowaną punkówną. Pryszczaty zawadiaka w przypływie emocji wymachuje spluwą, a ponieważ fanka Pistolsów czy innych Ramonsów nie daje się zastraszyć, postanawia pociągnąć za spust.
Dziewczyna pada martwa, chłopak panikuje, a ukryta przed ich wzrokiem Max drży ze strachu i rozpaczy, bo w punkowej rówieśniczce rozpoznaje przyjaciółkę z dzieciństwa. W tym miejscu warto zaznaczyć, że nasza bohaterka nie jest zwyczajną nastolatką, jakich tysiące gnieżdżą się w żeńskich internatach. Jest wyjątkowa, bo potrafi kontrolować czas. Co ciekawe, zdaje sobie z tego sprawę właśnie w chwili śmierci przyjaciółki.
Od tej pory do dyspozycji Max (a wraz z nią gracza) oddany zostaje dar cofania czasu. Tak jak my przewijamy fragment filmu, żeby usłyszeć kwestię, którą przespaliśmy, tak nasza osiemnastoletnia gwiazda fotografii jest w stanie „przewijać” rzeczywistość.
To co, lecimy sprawdzić, kto zabił Kennedy'ego? Niestety, spotka nas rozczarowanie, bo podróże w czasie odbywają się jedynie na bardzo krótki dystans. (Poza paroma wyjątkami, ale o nich cicho sza!).
Nie zmienia to jednak faktu, że pozwalają nam one wykonywać kilka bardzo przydatnych sztuczek. Na przykład możemy odbyć rozmowę w celu pozyskania informacji, a następnie „wcisnąć przycisk przewijania”, przeprowadzić ją raz jeszcze i podczas niej popisać się wcześniej zdobytymi informacjami.
Mało tego, w innym miejscu zostajemy zmiażdżeni przez drzewo, co nie przeszkadza nam cofnąć czas i uskoczyć spod niego. Za pomocą „przewijania” wyciągamy pistoletowe pociski z ciał postrzelonych, ratujemy się przed wścibskim wzrokiem innych postaci, a nawet kradniemy przedmioty sprzed oczu ich właścicieli.
Te zabawy z czasem to zdecydowanie najciekawszy element mechaniki Life is Strange (złośliwi powiedzą, że jedyny oryginalny). Wprawdzie po jakimś czasie tracą one swoją niesamowitość na rzecz pewnej rutyny, a miejscami zwyczajnie zastępują klasyczne wczytywanie gry, ale nie zmienia to faktu, że nieprzerwanie sprawiają sporą satysfakcję.
Śmierć czyha w bramce numer 2
Wspomniane już Until Dawn przyzwyczaiło nas do odgrywania roli Boga. Oczywiście, w przypadku Life is Strange nasza nadludzka moc, poza decyzyjnością o ludzkim życiu lub śmierci, została wzbogacona o możliwość kilkukrotnego podejmowania tych samych wyborów. Cofanie czasu to jednak pożyteczne narzędzie!
Jednak twórcy nieprzerwanie przypominają nam o naszej ludzkiej, a nie boskiej naturze. Nierzadko dobre intencje dobitnie udowadniają, że nimi właśnie wybrukowane jest piekło, a efekt motyla prezentuje się w pełnej krasie.
Nie sposób dokładnie przewidzieć wszystkich konsekwencji naszych działań, a bywają one naprawdę zaskakujące. Zaskakujące, czyli jakie? Zaskakujące, czyli... bez spoilerów. Łamcie mnie kołem – nie zdradzę! Może tylko napomknę, żebyście zważali, gdzie rzucacie kość psu. W końcu czworonóg nikomu nie zawinił.
Na tym kończę! Nic już więcej nie zdradzę. Dla osób, które zatoną bez reszty w świecie Max i jej przyjaciółki Chloe ponowne ogrywanie Life is Strange ukaże wszystkie rozwidlenia fabuły i ujawni jej sekretne odnogi.
Mroczne porachunki nastolatek
Oczywiście, jak na grę przygodową przystało, nie samą fabułą i decyzjami człowiek żyje. Oprócz tego, że jednej czy drugiej koleżance szepniemy słówko ostrzeżenia lub wzruszymy się przy wyjątkowo sentymentalnym dialogu, czasem musimy też ruszyć głową i połączyć ze sobą parę elementów w celu rozwiązania łamigłówki.
Niestety, ten aspekt gry jest najmniej ekscytujący. Dlaczego? Po pierwsze, większość zagadek piętrzy przed nami problemy nawet nie nastoletnie, ale zwyczajnie dziecinne.
Jak zrzucić niemiłej rówieśniczce wiadro z farbą na głowę? Gdzie znaleźć rzeczy, w które można się ubrać? (Uwaga – spoiler! W szafie.) Gdzie porzucono butelki po piwie na wysypisku pełnym wszelkiego rodzaju rupieci? (Nota bene - to zadanie to prawdziwa katorga. Twórcy doskonale o tym wiedzą i sami pozwalają sobie zażartować z piwnej eskapady w jednej z finałowych scen gry.) I tak dalej, i tym podobne.
Są też wyzwania ambitniejsze, ale wciąż daleko im chociażby do legendarnej zagwozdki z Broken Sword II, czyli jak wydostać się z płonącego pokoju, siedząc związanym na krześle, kiedy po podłodze pełznie jadowity pająk?
Choć trzeba oddać Life is Strange, że żonglerka czasoprzestrzenią potrafi czasem dodać pikanterii nawet wyzwaniom dość banalnym. Nie zawsze wystarcza to, żeby na dobre przykuć naszą uwagę do ekranu, ale i tak stanowi spory plus tego tytułu.
Brzydota nie szpeci
Mało taktowni mężczyźni mawiają, że Naomi Watts to aktorka, która potrafi być zarówno brzydka, jak i piękna w jednym i tym samym momencie. Life is Strange zachowuje się analogicznie, a ten wizualny paradoks widać co krok.
Z jednej strony urzekają piękne scenografie, z drugiej – odpychają modele niektórych roślin. Bohaterowie są wyraziści i głęboko zapadają w pamięć, ale lepiej nie przyglądać się z bliska ich twarzom. Woda i odbijające się w niej promienie słońca to uczta dla oczu, która jednak skutecznie odciąga wzrok od szpetnych tekstur samochodowej kabiny. Paradoks na paradoksie!
Jednak koniec końców, mimo tych wszystkich mankamentów, Life is Strange prezentuje się zaskakująco dobrze. Czysto techniczne niedociągnięcia są świetnie kompensowane atmosferą lokacji, pomysłowo zaprojektowanymi postaciami, a nawet muzyką, która wprowadza nas w błogi stan ukojenia. W każdym razie na chwilę, zanim przerwie ten relaks rytmiczne kapanie krwi zwiastujące kolejny zwrot akcji.
Czas na Life is Strange
Life is Strange to tytuł niepozbawiony mankamentów. Niektóre zagadki są banalne, fabuła czasami nadmiernie zwalnia, a miejscami jest sztucznie rozciągana, grafika wyraźnie niedomaga, a ostatni epizod naszej przygody jest bardziej efekciarski, niż logiczny.
Jednak nie to świadczy o sile tego tytułu. Life is Strange to przede wszystkim chwytająca za serce opowieść o przyjaźni i chylącym się ku końcowi dzieciństwie. A jej sentymentalny nastrój podkreślają wszechobecne na ekranie pomarańczowe promienie jesiennego słońca. (Zaznaczę dla formalności, że nie przekreśla to wybijającej się momentami na pierwszy plan atmosfery grozy.)
Ta historia może niekiedy przyprawiać nas o pełne znudzenia ziewnięcia, ale z drugiej strony – kiedy już się skończy, na długo zapada w pamięć. Nie jestem przekonany, czy Life is Strange to tytuł, który chciałbym ogrywać na okrągło, przeszukując wszystkie zakamarki i sprawdzając alternatywne rozwiązania, ale jednego jestem pewien. Dałbym wiele, żeby móc cofnąć czas i ponownie uczestniczyć w historii Max i Chloe po raz pierwszy w życiu.
Ocena końcowa:
- zabawy z czasem
- wzruszająca opowieść
- ciekawa intryga
- decyzje, które faktycznie zmieniają bieg opowiadanej historii
- przejmujący nastrój
- "pocztówkowe" ującia, mimo...
- ...miejscami słabej oprawy graficznej
- suspens czasami zupełnie znika
- niektóre zagadki bywają banalne
- powolne tempo opowieści gdzieniegdzie rodzi nudę
- Grafika:
dostateczny plus - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Komentarze
13W każdym bądź razie żadna gra tak mnie nie poruszyła.
Grafika tak jak było opisane w artykule - dziwna. Z jednej strony piękna, a z drugiej.. np. włosy - masakra.
Ale przecież nie tylko o grafikę chodzi? Pomimo, że właśnie oprawa graficzna i muzyczna wspaniale wprowadziła w klimat gry.
Ścieżka dźwiękowa mistrzostwo świata, grafika powiedzmy sobie szczerze nie jest mocną stroną tej gry ;] ale grając, te graficzne aspekty w ogóle nie są istotne bo po prostu siłą tej gry jest co innego.
*SPOILER*
Wybrać należy śmierć przyjaciółki by historia naprawdę chwyciła za gardło i na pewno jej NIGDY nie zapomnicie jak to się dzieje w większości grach, przechodzisz i zapominasz z tą grą tak nie jest i uwierzcie mi, że słysząc gdzieś te muzyczne kawałki wszystko wraca, w szczególnie przy kawałku "Foals - Spanish Sahara".
*SPOILER*
-SPOILER-
Wybrałem życie przyjaciółki, a one (Chloe i Max) po prostu sobie odjechały nie pomagając nikomu w mieście, nic nie sprawdzając, co było bez sensu. Miałem pewnie wybrać uratowanie miasta ale po tych wszystkich perypetiach z Chloe nie potrafiłem się na to zdecydować, anonimowy tłum czy ktoś z kim się zżyłem ? Chloe i tylko Chloe.
-SPOLIER-
Czaruje niesamowitym wyczuciem nastoletnich serc i głów, delikatnością, subtelnością i cholerną trafnością. Świetnie rozpisane są tu postacie i świetnie rozwijane relacje. To przede wszystkim interaktywna opowieść, w której poprzez nawiązywanie relacji brniemy do przodu. A im bliżej poznajemy bohaterów, tym bardziej nam na nich zależy. Ot, pies pogrzebany.
Dlatego tak bardzo lubię sobie wracać do tej gierki. Jeden z lepszych niezależnych strzałów.
gameplay pl: https://www.youtube.com/watch?v=JAZm3JfLJRY&t=2155s