Kena: Bridge of Spirits to prawdziwe cudeńko, które sprawia, że szczęka opada, a włosy stają dęba
Nie będę ukrywał, że niecierpliwie wyczekiwałem premiery gry Kena: Bridge of Spirits. Co tu dużo pisać, od początku jawiła mi się ona bowiem na cudowną produkcję. Oczywiście, po cichu liczyłem też na wspaniałą fabułę. A co dostałem? Tego dowiecie się z naszej recenzji!
Kena: Bridge of Spirits - recenzja
Oj, kupili mnie tą pierwszą zapowiedzią Kena…, kupili. Pokazali raptem kilka minut, a ja już miałem ochotę położyć na niej i na zbliżającym się wówczas PS5 swoje łapki . Nie będę ukrywał, że strasznie przepadam za produkcjami, które charakteryzują dwie rzeczy — wyśmienita oprawa graficzna i wciągająca fabuła z zapadającymi w pamięć bohaterami. I o ile grafika od początku, i przez kolejne zwiastuny i materiały z rozgrywki, niezmiennie mnie zachwycała, tak o samej historii, którą miała przedstawić nam Kena: Bridge of Spirits wiedziałem tyle co o balecie. No i jeśli dodamy do tego fakt, że jest to debiutancki projekt niezależnego studia Ember Lab, które do tej pory specjalizowało się głównie w tworzeniu animacji, to chyba sami przyznacie, że z tyłu głowy mógł pojawić się pewien cień wątpliwości.
Teraz jednak, gdy spędziłem już dobre kilkadziesiąt godzin z tą produkcją, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że wszelkie obawy były niepotrzebne. Ba, uważam nawet, że Kena: Bridge of Spirits spokojnie może rywalizować z takimi hitami jak DEATHLOOP czy Ratchet & Clank: Rift Apart, choć są to produkcje zgoła różniące się od gry studia Ember Lab. Zanim pomyślicie, „że mocno mnie pogięło”, a te wszelkie porównania są wyjęte z czapy, to gorąco zachęcam Was do przeczytania dalszej części tej recenzji. Przedstawię Wam tutaj kilka, według mnie, sensownych argumentów, które potwierdzają, że Kena: Bridge of Spirits to prawdziwa perełka. Ba, mógłbym zaryzykować wręcz twierdzenie, że to taki czarny koń 2021 roku. Zapraszam do lektury!
Ktoś tu widział jakieś zabłąkane dusze?
W Kena: Bridge of Spirits wcielamy się w cóż… młodą dziewczynę o imieniu Kena, która (chyba można tak powiedzieć) z zawodu jest przewodniczką duchów. Oznacza to mniej więcej tyle, że gdziekolwiek Kena wyczuje obecność jakiejś zabłąkanej duszyczki to nie zawaha się, aby jak najszybciej przynieść jej ukojenie. Doświadczyć tego możemy już na początku rozgrywki, kiedy to nasza bohaterka, podczas podróży do górskiego sanktuarium, natrafia na opustoszałą wioskę, która dotknięta została przedziwnym spaczeniem.
Oczywiście, jak się pewnie już domyślacie, naszym głównym celem jest dotarcie do sanktuarium. Zanim to jednak nastąpi, będziemy musieli się trochę napracować, pomagając różnym NPC-om, których napotkamy na drodze. Choć muszę przyznać, że w grze nie występuje ich wielu, to każda z nich ma swoją własną historię do opowiedzenia, a same postaci, dotknięte różnymi problemami okrutnego świata, zapadają na długo w pamięć.
Wisienką na torcie są przerywniki filmowe, w których Ember Lab po prostu bryluje! Dawno nie widziałem produkcji, która w tak staranny sposób przykłada się do tzw. cut-scenek. Momentami czułem, jakbym był w kinie na jakiejś animowanej bajce dla dzieci, a nie grał w grę.
Widać, że doświadczenie, które zdobyli twórcy, tworząc animacje, nie poszło na marne, a Kena: Bridge of Spirits to prawdziwy dowód na to, że debiut w całkowicie nowym segmencie, jakim niewątpliwie są dla studia gry wideo, nie zawsze oznacza potencjalną katastrofę. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to kierunek, który powinno obrać każde studio celujące w gry AAA, bo choć Kena: Bridge of Spirits teoretycznie do tego segmentu nie należy, to nie zgrzeszyłbym, gdybym ją tam umieścił.
Bij, trzaśnij, wygraj
Patrząc na bajkową oprawę wizualną, założę się, że nikt z Was nie pomyślał, że walka w tej grze może być wymagająca. Tak, nie martwcie się, ja też nie przypuszczałem. Nie wyobrażacie sobie, jakie było moje zdziwienie, kiedy stoczyłem pierwszą potyczkę. Zanim jednak przejdziemy do konkretnych przykładów, muszę wspomnieć tu o tych słodkich, małych duszkach, które spotkamy na naszej drodze.
Rot, bo tak się owe duszki nazywają, są nierozłączną częścią naszej podróży, a kolekcjonowanie ich znacząco zwiększa nasze możliwości bitewne. „No i co tu może być takiego wymagającego?” – pomyślicie. Oj, już odpowiadam, choć uprzedzę, że do jednej rzeczy się nie ograniczę. Po pierwsze, Kena dysponuje dosyć szerokim wachlarzem umiejętności, z których może korzystać.
Jak się już pewnie domyślacie, kluczem do sukcesu są tutaj nasze małe duszki, bowiem im więcej ich zbierzemy, tym więcej „punktów akcji” odblokujemy. A uwierzcie, że o ile w początkowych starciach, nie ma to większego znaczenia, tak przy późniejszych walkach jest to prawdziwy game-changer. I tak na przykład bohaterka może naładować swój kostur Rotami, aby wykonać potężne uderzenie w ziemię, które niejednokrotnie uratowało mi tyłek. Żeby tego było mało, Kena może również „przekształcić” swój kostur w łuk, który również w wielu przypadkach potrafi zmienić przebieg walki, chociażby poprzez możliwość trafienia przeciwnika w jego słaby punkt, zadając przy tym dosyć pokaźne obrażenia.
Choć twórcy położyli spory nacisk na walkę, to trzeba pamiętać, że Kena: Bridge of Spirits jest typową przygodówką. A skoro tak to mamy tu też sporo przeróżnych łamigłówek środowiskowych do rozwiązania. I tu właśnie produkcja studia Ember Lab naprawdę błyszczy, bo różnorodność dostępnych zagadek jest wręcz przeogromna, a z każdym pokonywanym etapem satysfakcja wbija się na kolejny poziom.
I o ile na początku tego typu wyzwania wydają się być dosyć banalne, o tyle później trzeba nieźle wytężyć szare komórki, aby znaleźć wyjście z danej sytuacji. Przykładów można mnożyć – a to czasem przyjdzie nam w odpowiedniej kolejności aktywować kryształy, aby odblokować przejście, a to znowu będziemy musieli skorzystać z pomocy naszych małych przyjaciół, aby przeniosły dany przedmiot w odpowiednie miejsce.
Mało tego, zdarzają się też sytuacje, w których przychodzi nam nieźle nagimnastykować palce, bo niektóre zagadki wymagają od gracza niebywałej precyzji i odpowiedniego wyczucia czasu. Tym bardziej jeśli przyjdzie Wam ogrywać grę na konsoli, bowiem jak sami wiecie, celowanie na padzie, gdy na dodatek czujemy presję czasu, do najłatwiejszych nie należy.
Będę grał w grę… a może oglądał film animowany?
Widząc Kena: Bridge of Spirits na pierwszych materiałach, zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie ta gra może wyglądać tak wspaniale. I dopiero w momencie, gdy po raz pierwszy odpaliłem ją na PlayStation 5 zdałem sobie sprawę, że małymi krokami wkraczamy w „next-geny”. Całość prezentuje się bowiem tutaj wręcz wyśmienicie. Momentami zadawałem sobie pytanie czy to dalej gra, czy może bardziej interaktywny film animowany.
Wszystkie elementy graficzne, łącznie z animacjami (które swoją drogą są specjalizacją tego studia) zostały tak szczegółowo dopracowane, że do tej pory zbieram szczękę z podłogi. A jeśli dodamy do tego fakt, że w parze z jakością idzie również wydajność, to otrzymujemy prawdziwą mieszankę, która nie tylko jest bardzo przyjemna dla oka, ale również nie odbiera satysfakcji z rozgrywki.
Ktoś widział mojego DualSense?
Eh, miałem nadzieję, że Kena: Bridge of Spirits będzie prawdziwym, next-genowym hitem, do którego nie za bardzo będzie się można przyczepić. No i niestety muszę przyznać, że mocno się przeliczyłem. I w końcu (chyba nie powinno mnie to cieszyć) znalazłem produkcję, która nie wykorzystała pełni potencjału, jaki daje nam obecnie kontroler DualSense. Szczerze? Gdybym miał tylko taką opcję to równie dobrze mógłbym grać na innym kontrolerze i nie poczułbym przy tym znaczącej różnicy.
Fakt, czasem jakiś tam opór triggerów poczułem, ale haptycznych wibracji czy innych, licznych bajerów ni widu, ni słychu. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie (choć wiem, że produkcja jest dostępna również na PC), że na miano prawdziwego „eksa”, który był tak mocno hype’owany przez Sony na licznych prezentacjach, ta gra po prostu nie zasługuje.
Jest jeszcze jeden poważny błąd, którego, o dziwo, Sony nie popełnia często. Chodzi mianowicie o brak polskiej wersji językowej. Ja rozumiem, że niezależne studio, że mogło zabraknąć pieniędzy, itp. Ale na litość boską, żyjemy w XXI wieku, gdzie lokalizacja gier rozwinęła się do takiego stopnia, że nawet kilkuosobowe zespoły zlecają lokalizację na 40+ języków, byleby tylko trafić do szerszego grona odbiorców. I pozostaję tylko zadać pytanie, czy naprawdę warto rezygnować z lokalizacji? Bo o ile dla mnie nie stanowi to kłopotu, tak zdaję sobie sprawę, że spora część graczy może mieć z tym problem, choćby przez wzgląd na to, że wolą grać w naszym rodzimym języku.
Okiem growego dinozaura
Co więc moim zdaniem nie wypaliło? Cóż, świat Kena: Bridge of Spirits jest „martwy”. Niemal nic się w nim nie dzieje, poza miejscówkami w których przychodzi nam powalczyć. Ktoś powie pewnie teraz, że przecież taki być musi, skoro mamy tu opowieść o przewodniczce duchów. Może i tak, ale eksploracja takiego pustego świata po prostu nuży. I to na tyle, że jeśli w ciągu pierwszej godziny rozgrywka nas nie wciągnie to raczej wielkich szans na skończenie tego tytułu nie widzę. Nie dość bowiem że poziom trudności może tu być niemiłą niespodzianką, to jeszcze zabawa szybko staje się powtarzalna. I choćby dlatego Kena: Bridge of Spirits to jak dla mnie taka trochę wydmuszka – piękna na zewnątrz, pusta w środku. No i jeszcze ten brak DualSensowych bajerów i polskiej wersji językowej. Moja ocena: 3,8/5
Kena: Bridge of Spirits – czy warto kupić?
Po takim wstępie mogę odpowiedzieć tylko w jeden sposób — zdecydowanie warto! Moim skromnym zdaniem Kena: Bridge of Spirits spokojnie może konkurować z największymi hitami tego roku. Ba, uważam wręcz, że to murowany pretendent do miana najlepszej gry 2021 roku. Jasne, nie jest produkcja bezbłędna i do paru rzeczy można się przyczepić, ale uważam, że połączenie filmu animowanego z grą komputerową to mix, który powinien wyznaczyć kierunek, w jakim należy iść, jeśli chce się tworzyć prawdziwe next-genowe produkcje. Fakt, świat Kena: Bridge of Spirits może się czasem wydawać pustawy, ale jeśli tylko podejdziemy do tego tytułu z odpowiednim nastawieniem, to gwarantuję Wam, że rozgrywka wciągnie Was tyle mocno, że wszelkie bolączki tej produkcji pójdą w niepamięć.
Opinia o Kena: Bridge of Spirits [PlayStation 5]
- fantastycznie wykreowany świat, który aż chce się zwiedzać
- wspaniale przygotowane animacje, zarówno w grze jak i na przerywnikach filmowych
- ciekawa, wymagająca i strasznie uzależniająca walka
- masa zagadek, których rozwiązanie sprawia niebywałą satysfakcję
- wciągająca opowieść, przy której również dorośli mogą się nieźle bawić
- słodkie duszki Rot, których aż chce się szukać
- tryb fotograficzny, który pozwala tworzyć przepiękne zdjęcia
- bardzo dobra optymalizacja
- niewykorzystany potencjał kontrolera DualSense
- brak minimapy, przez co gracz może momentami czuć się zagubiony
- eksploracja, która na dłuższą metę nic ciekawego nie wnosi
- brak polskiej wersji językowej, chociażby w postaci napisów
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Kena: Bridge of Spirits na potrzeby recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej producenta - Ember Labs
Komentarze
4Z jej/jego opisu gry czuć ,że w środku jest jeszcze małą dziewczynką