Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – odpustowa tandeta klasy S
Na seansie części IX gwiezdnej sagi co rusz to zachwycaliśmy się, to odwracaliśmy wzrok z zażenowaniem, to płakaliśmy z nostalgią, to klęliśmy na scenarzystów… Pełnię naszych sprzecznych wrażeń ukazuje recenzja Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie, czyli finał, którego nie szło udźwignąć
Rozpoczętą przez Lucasa sagę, po ponad czterdziestu latach od premiery Nowej Nadziei, Disney postanawia domknąć tytułem Gwiezdne Wojny: Skywalker.
Odrodzenie. Oczywiście, finał to wątpliwy, bo trudno sobie wyobrazić, żeby kinowa saga ot, tak umarła, skoro wciąż przynosi bajońskie zyski. Tym niemniej jest to jakiś moment przełomowy i chyba wszyscy fani Gwiezdnych Wojen czekali na niego z zapartym tchem.
„Nakręcali się” na premierę epizodu IX odświeżając sobie to Przebudzenie Mocy, to Ostatnich Jedi bądź Łotra 1. Niektórzy taśmowo oglądali sezon pierwszy Mandaloriana na Disney+, a było też wielu takich, bardziej nastawionych na wirtualną rozrywkę, którzy zanurkowali w świat Star Wars Jedi – Upadły Zakon lub innych tytułów, które ostatnio przypominaliśmy na łamach benchmark.pl przy okazji zestawienia najlepszych gier ze świata Gwiezdnych Wojen.
Zrealizowano film, który jest tak dziwaczny, jak polskie tłumaczenie jego tytułu.
Co tu dużo gadać, ja też przebierałem nogami na nową część ulubionej opery mydlanej z gatunku Sci-Fi. I chociaż nie uważam, żeby nowa trylogia była najlepszą możliwą kontynuacją Lucasowskiej sagi, to… No, cóż, jak się nie ma, co się lubi… Z drugiej strony na twórcach epizodów VII-IX ciążyła tak duża presja, że o ideale nie było co marzyć. On był po prostu nieosiągalny.
Co więcej, wspomniana presja urosła na potęgę, kiedy w grę weszło zwieńczenie dzieła kontynuowanego nawet nie przez lata, a przez dekady. Uzbierał się więc ciężar, którego ani J.J. Abrams, ani nikt inny po prostu nie mógł dźwignąć. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Zabrano się więc za epizod IX i zrealizowano film, który jest tak dziwaczny, jak polskie tłumaczenie jego tytułu.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie kręci akcją na lewo i prawo
Zanim przejdę do oceny, chciałbym jakoś zarysować fabułę nowej części gwiezdnowojennej sagi. Pobieżnie, bez zbędnych spoilerów… Ale nie zrobię tego na samym początku, bo napotkałem, niestety, barierę nie do przeskoczenia. Otóż o historii przedstawionej w Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie nie można powiedzieć absolutnie nic, żeby nie zdradzić jakiegoś istotnego kawałka intrygi.
Nawet streszczenie słynnych żółtych napisów, które pojawiają się na początku każdego epizodu, już byłoby pewnym nadużyciem. Wszystko to dlatego, że scenarzyści części IX postanowili zafundować nam prawdziwy roller-coaster zwrotów akcji i zaskakujących motywów. Niektóre bywają naprawdę ciekawe, ale są i takie – a wśród nich samo zawiązanie akcji, - przy których łapałem się za głowę i pytałem z niedowierzaniem: „Kto to wymyślił?!”.
Narzucone od wejścia tempo sprawia, że w każdej scenie bohaterowie raz po raz zmieniają plany, przechodzą z jasnej strony Mocy na ciemną i z powrotem, zakochują się i odkochują, wyskakują z kokpitu jednego statku, żeby w ułamku sekundy zasiąść za sterami innego, wymieniają się bronią i przekazują sobie telepatycznie myśli, zanim wylądują na jednej planecie, już lecą na kolejną…
Wygląda to tak, jak gdyby Disney chciał nadrobić wszystko, czego nie zdążył pokazać w poprzednich dwóch odsłonach. Mamy więc pobieżne przedstawienie biografii Poe Damerona, a obok tego domknięcie wątku Lei (całkiem zgrabne, biorąc pod uwagę realną śmierć Carrie Fisher) i parę mniej lub bardziej nieprzewidywalnych romansów.
Scenarzyści części IX postanowili zafundować nam roller-coaster zwrotów akcji. Niektóre bywają naprawdę ciekawe, ale są i takie, przy których łapałem się za głowę i pytałem z niedowierzaniem - Kto to wymyślił?!
Do tego dochodzą odpowiedzi na wiszące od dwóch epizodów pytania, cała ferajna droidów, z których każdemu trzeba przydzielić odpowiednią rolę w tej historii, „bazylion” sentymentalnych wtrętów nawiązujących do oryginalnej trylogii, niewidziane nigdy modele mieczy świetlnych i wiele, wiele innych raz lepiej, raz gorzej posplatanych ze sobą elementów.
Całość zaś składa się w gigantyczny gwiezdnowojenny jarmark. Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie świeci się odpustowo i wariacko. A czemu wariacko? Bo jest w tym filmie coś szalonego. Jak gdyby każda z pracujących nad nim osób dorzuciła do niego swoje pięć groszy. „Panie J.J., ja mam taki jeden pomysł! I ja coś wymyśliłem! Ja też!”.
Całość składa się w gigantyczny gwiezdnowojenny jarmark. Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie świeci się odpustowo i wariacko.
Po godzinie wpatrywania się w ten tygiel, któremu wiele można zarzucić, ale któremu nie brak artystycznego rozmachu, doszedłem do przekonania, że w Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie wszystko może się zdarzyć. I miałem rację – bo faktycznie do końca seansu zdarzyło się… praktycznie wszystko!
Tyle, jeśli chodzi o ogólne wrażenia z projekcji. Żeby powiedzieć coś więcej, muszę, niestety co nieco zdradzić z fabuły. Ściśle mówiąc, jakieś 15 minut do pół godziny filmu, bo tyle zajmuje twórcom podanie tych wszystkich informacji, które i ja zaraz zdradzę.
Jeśli więc nie chcecie czytać nawet umiarkowanych spoilerów, przejdźcie od razu do podsumowania, czyli części „Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – czy warto obejrzeć?”. Natomiast, jeśli macie seans epizodu IX już za sobą lub godzicie się na poznanie wyrywków przedstawionej w filmie opowieści przed jego obejrzeniem, zapraszam do dalszej lektury!
Wszystko, co chcieliście zobaczyć w Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie i… wszystko, czego nie chcieliście w nich zobaczyć
UWAGA! UMIARKOWANE SPOILERY W PONIŻSZYM FRAGMENCIE TEKSTU
Czas przejść do konkretów. Jak pewnie pamiętacie z Ostatnich Jedi, Snoke dokonał żywota i władzę nad Najwyższym Porządkiem przejął Kylo Ren. Na początku Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie okazuje się jednak, że sprawy są znacznie bardziej skomplikowane.
W przestrzeń kosmiczną ktoś nadaje komunikat wygłaszany głosem Palpatine’a. A ponieważ syn Hana i Lei nie lubi, jak ktoś się wpycha na trzeciego w galaktyczną zawieruchę, rusza na wielką wyprawę by odnaleźć źródło tajemniczego sygnału. Ta odyseja trwa raptem trzy minuty, ale stanowi naprawdę intrygujące, osadzone w mrocznym klimacie, otwarcie filmu.
Niestety, zagadka z głosem Palpatine’a rozwiązuje się trochę zbyt szybko (bo już po wspomnianych trzech minutach). Krótko mówiąc, Imperator przeżył, odpowiadał za całe zamieszanie związane z Nowym Porządkiem, które nastąpiło po upadku Drugiej Gwiazdy Śmierci, i teraz podejmuje jawną współpracę z Kylo Renem. Ten ostatni godzi się na to, choć tak naprawdę nie w smak mu dzielić się nowo nabytą władzą.
Pomysł, jak pomysł – czemu nie? Zostaje on jednak rozegrany tak szybko, w iście teledyskowym tempie, że trudno do niego przywyknąć. W każdym razie ja odniosłem wrażenie, że Palpatine pojawia się jak deus ex machina, żeby wypełnić lukę po Snoke’u. No tak, bo jak inaczej poprowadzić wątki Kylo Rena i Rey, jeśli nie ma w tle jakiegoś dodatkowego szwarccharakteru?
Dalej akcja rozwija się już całkiem po Bożemu (z dodatkiem szalonych wariacji, o których pisałem wcześniej). Jak to w Gwiezdnych Wojnach bywa, nasza wesoła ferajna, z Rey, Poe i Finnem w głównych rolach, postanawia odnaleźć drogę do Palpatina, który zbiera siły na sekretnej planecie, której na zwyczajnych kosmicznych mapach próżno szukać. Reszta to już klasyka do kwadratu, ale więcej zdradzał nie będę.
Innymi słowy – ograny schemat, znana bajeczka. I prowadzi do finału rodem z Harry’ego Pottera, który jest tak kiczowaty, jak to tylko możliwe. Co nie znaczy, że nieudany! Patrzyłem na ujęcia, jak gdyby żywcem wycięte z jakiegoś topowego Harlequina, i nie mogłem uwierzyć w to, że, mimo wszystko, ta tandeta mnie ekscytuje i wzrusza. Zachodziłem w głowę, jak to możliwe, i chyba ostatecznie znalazłem odpowiedź na to pytanie.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – czy warto obejrzeć?
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie byłby nie do przełknięcia, gdyby nie ratował tego filmu lekki, niekiedy sztubacki humor i świetnie odwzorowany klimat Kina Nowej Przygody. Całe szczęście też, że Disney w poprzednich dwóch częściach zdążył nieźle zarysować głównych bohaterów i teraz mógł tylko przestawiać te figury po szachownicy, słusznie licząc na to, że zaznajomiony z nimi widz i tak będzie w napięciu śledził ich perypetie.
Nie bez znaczenia jest też sentyment… Przyznaję ze wstydem, że Disney łapie mnie na przynętę wspomnień. Im bardziej nostalgiczna stawała się ta nowa podróż przez Odległą Galaktykę, tym bardziej wciskała mnie w fotel.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie byłby nie do przełknięcia, gdyby nie ratował tego filmu lekki, niekiedy sztubacki humor i świetnie odwzorowany klimat Kina Nowej Przygody.
Tym niemniej, część IX nie jest dla każdego. I chociaż J.J. Abrams wsłuchiwał się w głosy fanów, co widać po różnych wątkach, które wprowadza do opowieści, i chociaż starał się każdego zadowolić, nie udała mu się ta sztuka. Stworzył koniec końców film wypchany po brzegi motywami z różnych parafii, który de facto nie wnosi sobą wiele nowego do uniwersum Gwiezdnych Wojen.
Pytam więc sam siebie, czy o takim finale gwiezdnej sagi marzyłem. Odpowiedź jest prosta: ani przez chwilę! Zaraz jednak zadaję sobie drugie pytanie: czy dobrze się bawiłem na Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie? I w tym przypadku odpowiedź nasuwa się sama: rewelacyjnie! Taki właśnie paradoks kryje się w tym kuriozalnym IX epizodzie.
Ocena końcowa Star Wars: Skywalker. Odrodzenie
- intrygujące i mroczne otwarcie filmu
- wartka akcja
- sporo motywów, które próbują odpowiedzieć na oczekiwania fanów
- masa nowości - między innymi planet i gadżetów
- plejada znanych bohaterów i paru dotąd niewidzianych
- nostalgiczne mruganie okiem do widza
- humor, który dodaje skrzydeł fabule
- zwariowane pomysły - w pozytywnym tego słowa znaczeniu
- niekiedy spektakularne efekty specjalne
- zawrotne tempo sprawia czasem wrażenie chaotycznej bieganiny
- za dużo grzybów w tym gwiezdnowojennym barszczu
- niektóre zwroty akcji wysilone, inne zbyt gwałtowne
- całość opiera się na mocno ogranym schemacie
- fabuła rozwija się momentami bardzo przewidywalnie
Ocena ogólna:
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Star Wars: Ostatni Jedi - nieznane są ścieżki Mocy
- Niepewność prowadzi na Ciemną Stronę - dokąd zmierza dziedzictwo Lucasa?
- Star Wars Jedi: Upadły Zakon - Gwiezdne Wojny, których nikt się nie spodziewał
Komentarze
23Dlaczego mógł? Oczywiście, że mógł. Wystarczyło poczekać z rok czy dwa, a w tym czasie skonstruować przemyślany scenariusz. Jednak liczyła się głównie forsa i takie są tego opłakane skutki.
Jednak proponuję otrzeć łzy, za 2 lata ogłoszona zostanie "nowa nadzieja" i imperium znowu zaatakuje odzierając frajerów z forsy.
Nie wiem czy już można spoilować bo chciałem się odnieść do jednej sceny która mi się nie spodobała ale to dajcie znać ;)
1. Czy leci z nami pilot i dlaczego nie Han Solo?
2. Gdzie jest Gandalf?
3. Czy Dementorzy byli fajniejsi w Harrym Potterze czy jednak w SW.
4. (censored)
5. Ile żyć ma Imperator i dlaczego 7 ?
6. Gwiezdni Jeźdźcy Rohanu spowodowali że prawie krztusiliśmy się ze śmiechu.
i takie tam.
ale ten film jest strasznie źle zrobiony montażowo J.J Abrams położył temat po całości i jeszcze te jego ujęcia rodem z klasku górnika i stroboskopy...