Zemsta rewolwerowca - kochacie westerny? To lepiej omijajcie ten film szerokim łukiem
Westerny to klasyczny gatunek filmowy od lat cieszący się popularnością. Bohaterscy kowboje, piękne kobiety, źli bandyci i jeszcze gorsi Indianie – to zazwyczaj gwarancja sukcesu. Ale kiedy za taki gatunek filmowy bierze się platforma Netlix wszystko może się wydarzyć.
Zawsze z uwagą śledzę informacje o nowych filmach i serialach na platformach streamingowych. Ostatnio dzięki naszemu cyklowi „Co nowego na Netflix” dowiedziałem się, że w tym serwisie pojawi się nowy western zatytułowany Zemsta Rewolwerowca. Jako mały chłopiec co niedzielę z moim dziadkiem oglądałem wszystkie możliwe westerny jakie w południe zazwyczaj serwowała nam Telewizja Polska.
Jestem ogromnym fanem tego rodzaju filmów, więc na dzień premiery Zemsty Rewolwerowca czekałem z radością, choć pewna dawka niepokoju gdzieś tam w duchu też była. Co tu dużo pisać, obawy miałem spore widząc, że cała obsada w westernie będzie czarnoskóra. I nie, nie mam nic przeciwko takiemu zabiegowi, ale pamiętając realia Dzikiego Zachodu i kultowe już Django, ciężko wyobrazić sobie w tamtych czasem całe miasto złożone tylko z ludzi o tym kolorze skóry.
Ale na wszelki wypadek przed seansem Zemsty Rewolwerowca zasięgnąłem fachowej wiedzy i faktycznie, była jednak osada złożona z czarnych ludzi…tyle że spalili ją doszczętnie i wszystkich zabili. Co cieszy jednak najważniejsze postaci przedstawione w filmie okazały się bohaterami historycznymi. Mogło to więc być całkiem niezłe kino.
I tak mamy tu byłego niewolnika, zwycięzcę konkursów rodeo, a nawet niedoszłego zięcia indiańskiego wodza, który nazywa się Nat Love. Mamy też dowódcę gangu składającego się z czarnoskórych oraz Indian - Rufusa Bucka. A nawet pierwszą czarnoskórą kobietę - Stagecoach Mary, która była przewoźnikiem na usługach Poczty Departamentu Stanów Zjednoczonych. Każda z tych postaci to idealny materiał na dobry western. Wystarczy tylko rzetelnie podejść do materiału źródłowego i mieć jakiekolwiek zdolności reżyserskie. Co więc poszło tutaj nie tak? Zapraszam do recenzji.
I Am The Outlaw!
Pierwsze 10 minut filmu daje nam ogromną nadzieję, że Zemsta Rewolwerowca może być całkiem niezłą produkcją. Widzimy tajemniczego kowboja, który wchodzi do domu pastora, zabija go wraz z żoną, a ich małemu dziecku (chłopiec lat około 10) wycina nożem krzyż na czole. Scena godna samego Tarantino – może się więc wydawać, że właśnie tak będzie dalej. Kolejna scena – oto nasz główny bohater – słynny Nat Love (jest nim ów dzieciak z wyciętym krzyżem na czole) w kościele strzela do księdza, dawnego bandyty. W sumie nadal jest dobrze, ale zadajemy sobie pytanie – co zrobił ten ksiądz? Główny bohater wspomina co prawda o krzywdach z przeszłości, ale my jako widzowie nie dostajemy wyjaśnienia. Najwyraźniej reżyser uznał, że sami musimy się domyślić.
Co zaś tyczy się samego reżysera ma on za sobą aż jeden film, co rokuje dość średnio. Produkcja ta ukazała się w 2013 roku i jest to, a jakże, western o czarnoskórych. Średnie oceny poprzedniej produkcji Jeymesa Samuela, który jest jednocześnie scenarzystą to 3/10. Poważnie się zastanawiam, co kierowało dyrekcją Netflix, aby zatrudnić tego człowieka. To jakby zatrudnić alkoholika do sklepu monopolowego. Faktycznie, wyśmienite kwalifikacje!
Wracając jednak do fabuły Zemsty Rewolwerowca – no więc główną osią filmu jest, oczywiście, chęć zemsty Nata Love na mężczyźnie, który zabił mu rodzinę. Okazuje się bowiem, że stoi za tym szef krwiożerczego gangu – słynny Rufus Buck, nazywany też diabłem. Nat Love zbiera więc swoich ludzi – w tym Stagecoach Mary i wraz z szeryfem Bassem Reavsem wyruszają, aby dopaść Rufusa. Jednym słowem mamy tu znane postacie historyczne, mamy też fabułę prostą jak budowa cepa – jakim cudem udało się to zepsuć? I co tam nie zagrało? No cóż, totalnie wszystko!
Czysty Dziki Zachód?
Reżyser postanowił przedstawić nam swoją wizję Dzikiego Zachodu nie tłumacząc jednak właściwie niczego. Wydaje się często, że mamy tu do czynienia z pastiszem, a nie poważną historią prawdziwych ludzi. Na przykład bandyci Bucka zebrali się, aby stworzyć „Ziemię Obiecaną” w całkowicie czarnym mieście Redwood City. Miasto Samuela jest pomalowane bogatymi odcieniami: żywymi różami, soczystą czerwienią i zielenią. Saloon przypomina klub Jazzowy z lat 20-stych XX wieku - są tu kolorowe światła, wysadzane skórą ściany i pomalowane niebieską farbą prawie nagie tancerki. I to wszystko na Dzikiem Zachodzie!
Co więcej, wszystko jest też własnością czarnoskórych - od domów i firm po rząd. Reżyser nie wyjaśnia dlaczego to miasto jest ziemią obiecaną, poza domniemanym brakiem białych mieszkańców. Sugeruje jedynie, że Rufus ma wizję tej osady i chce powstrzymać białych intruzów i rasowy rozlew krwi.
No i w sumie byłoby to jakieś wytłumaczenie, gdybyśmy wiedzieli, że społeczność to na przykład byli niewolnicy, którzy po otrzymaniu wolności, wraz z charyzmatycznym przywódcą utworzyli swoje miasto. Ale nie dość, że nikt nam tego nie tłumaczy to jeszcze Rufus mówiący o utopijnej wizji miasta, a na dzień dobry bijący byłego burmistrza i mordujący jednego mieszkańca, który nie chce płacić podatków, jest po prostu mało wiarygodny. No bo wreszcie jak – jest to ziemia obiecana dla czarnych czy sterroryzowana osada przez psychopatyczny gang?
Poza tym estetyka w Zemście Rewolwerowca wygląda na sztuczną. Redwood City jest zbyt czyste, bez odrobiny kurzu czy błota. Ubrania głównych bohaterów, mimo że podróżują przez Dziki Zachód, wyglądają jak prosto ze sklepu. A najlepsze na koniec - nasi bohaterowie trafiają do miasta białych...które jest pomalowane całe na biało i mieszkają tam tylko biali. Zabawne prawda? Miasto białych to każdy budynek jest biały – śmieszne? Nie sądzę.
Wyglądaj groźnie – to wystarczy
Gra aktorska w Zemście Rewolwerowca, mimo świetnej obsady, też do wybitnych nie należy. Idris Elba grający Bucka miał być przecież „diabłem” i psychopatycznym szefem gangu. Co ciekawe większość jego gry wygląda jakby ktoś powiedział mu „wyglądaj groźnie, to wystarczy”. Właściwie w całym filmie Buck zabije może dwie osoby. A w scenie, w której jego stronnicy uwalniają go z transportu więźniów, wybijając przy tym wszystkich (oczywiście białych) żołnierzy po prostu idzie sobie w zwolnionym tempie. I to wszystko.
Jedyna rola w filmie zasługująca na większą uwagę to grający szeryfa Delroy Lindo. Jego postać jest charyzmatyczna i naprawdę świetnie przedstawiona. Co do reszty obsady, to wyglądają jakby dosłownie reżyser dał im po jednym zdaniu wytycznych – „Ty jesteś najszybszym rewolwerem więc ciągle baw się pistoletami”, „Ty jesteś kobietą przebraną za faceta więc musisz być agresywna i bić mężczyzn” itd. To nie bohaterowie z krwi i kości, a schematyczne postacie bez żadnej głębi.
Na domiar złego film jest mocno przegadany - 120 minut seansu i może ze 3 sceny akcji. OK, jeśli już pojawia się akcja to krew leje się obficie. Duże użycie stopklatek podczas brutalnych scen powoduje, że domyślamy się, że reżyser chciał nam dać seans rodem z Tarantino. Ale niestety do kunsztu Quentina to temu czemuś baaardzo daleko! Dodatkowo mieliśmy dostać western, który trzyma nas w napięciu, a kiedy podczas finałowej walki słynny „diabeł” stoi w oknie ze złą miną, a w tle leci jakiś hip hop, no to wybaczcie, ale nie da się tego traktować poważnie.
Zemsta rewolwerowca - czy warto obejrzeć?
No i co ja mam teraz napisać? Może tak - jeżeli jesteście afroamerykańskim obywatelem, wspierającym BLM i słuchającym gangsta rapu i reggae – to jak najbardziej. W moim odczuciu tylko do takiej widowni ten film jest kierowany. W innym wypadku zapewne uznacie, że straciliście dwie godziny z Waszego cennego czasu.
Reżyser nie potrafi się tu zdecydować, czy film ma być pastiszem czy krwistym, trzymającym w napięciu westernem. To naprawdę mogła być dobra produkcja. Z ręka na sercu powiem, że gdyby ktoś solidnie napisał scenariusz, przyłożyłby się do oddania realiów Dzikiego Zachodu i nakręcił film o tych bohaterach to powstałby rewelacyjny western. A tak...no cóż, zostaje nam odpalić stare dobre Rio Bravo albo jeszcze lepsze „Bez przebaczenia” i czekać na znacznie lepszy film tego gatunku.
Ocena filmu Zemsta rewolwerowca:
- świetny pomysł na western wykorzystujący czarnoskórych i historycznych bohaterów
- przeciętna gra aktorska
- tragiczne oddanie realiów epoki
- bardzo słaba charakteryzacja
- zbytnio przegadany
- muzyka nie pasująca do gatunku filmu
- ani to western ani jego pastisz
Komentarze
18Ostatni dobry western to mega hit Tarantino - Nienawistna Ósemka - rewelacja przez duże R !
Czarny kowboj - poprawność polityczna
Oglądanie z dziadkiem w dzieciństwie westernów to za małe kwalifikacje, aby pisać filmowe recenzje. Szczególnie, gdy dorosły człowiek dalej myśli kategoriami dziecka.
Film jest bardzo dobrym westernem zrobionym w konwencji pastiszu i postmodernistycznej zabawy popkulturowymi kliszami. Zamiarem twórców było dostarczenie widzowi czystej rozrywki, a nie zrobienie dramatu społecznego o ciężkim losie czarnoskórych kowbojów. To autor maniakalnie szuka tam rzeczy, których w filmie nie ma, bo nie miało ich tam być. No i nie znajdując ich twierdzi, że film jest zły i nie trzyma się realiów Dzikiego Zachodu.
Do tego dochodzą absurdalne i na siłę wymyślane zarzuty. A to, że to pierwszy poważny film reżysera, więc nie może być udany. J. Machulski kręcąc Vabank udowodnił, że nawet pierwszy film może być rewelacyjny.
A to, że miasteczko zamieszkane przez białych jest białe, a to przecież tak nie wygląda w realu. No nie wygląda, ale twórcy filmowi czasami wykorzystują kolor, aby coś widzowi powiedzieć. Trzy kolory Kieślowskiego, czy Amelia gdzie Paryż jest ciepło żółty. Tak działa kino, panie pożal-się-boże "krytyku". Biel miasta w filmie to zabieg czysto formalny, mający symbolicznie podkreślić jego "białość".
W zasadzie to mógłbym tak punktować każdy akapit tego paszkwilu, bo każdy zawiera podobne głupoty.
Już nawet początek tekstu mówi wyraźnie że autor niczego nie zrozumiał z filmu. W scenie z zabiciem pastora jest dość łopatologiczne pokazane kim ów pastor był w przeszłości i dlaczego został zabity (tatuaż ze skorpionem), a autor marudzi, że widz musi się tego domyślać. WTF?
A film nie jest wybitnym obrazem, ale przyzwoicie zrobionym kinem rozrywkowym. Jak ktoś lubi westerny i nie jest rasistą (tzn. ogląda go jako kolejny filmy rozrywkowy, a nie skupia się na kolorze skóry bohaterów), bo spokojnie może go obejrzeć. Porządna dawka rozrywki na wieczorny seans. Ja obejrzałem go z przyjemnością.