What Remains of Edith Finch zaprasza nas do domostwa nawiedzanego wspomnieniami. To wizyta pełna emocji, ale nieco monotonna i zdecydowanie za krótka.
- niesamowity klimat,; - poruszające opowieści utrzymane w konwencji realizmu magicznego,; - fenomenalny projekt domu Finchów,; - malownicza grafika,; - mnóstwo oryginalnych sztuczek dotyczących tak mechaniki, jak i oprawy audiowizualnej.
Minusy- całość to raczej zbiór mini-gierek...,; ...i pojedynczych opowiastek luźno osadzonych w fabularnej ramie,; - brak jakichkolwiek wyzwań dla gracza,; - dom Finchów aż się prosi o swobodną eksplorację, a nie prowadzenie za rączkę,; - odkrywanie kolejnych opowieści staje się po pewnym czasie nieco monotonne,; - zdecydowanie za krótka.
What Remains of Edith Finch trudnych tematów się nie boi
What Remains of Edith Finch to tytuł, który trudno zaszufladkować. Niby to gra przygodowa, ale równie dobrze można powiedzieć, że film interaktywny. A tak naprawdę ani to, ani to. Narracja przywodzi na myśl niedawne Blackwood Crossing i trochę dawniejsze Bound, choć i taka analogia nie wyczerpuje tematu.
To na pewno dzieło niezwykle ambitne, które nie unika problematyki na wskroś egzystencjalnej. Szkoda tylko, że ten zbiór nastrojowych i dosyć oryginalnych opowieści (bo trudno je uznać za jedną historię) nie został opakowany w równie ciekawą rozgrywkę. Ktoś stwierdzi krótko, że nie można mieć wszystkiego, a ja odpowiem na to: What Remains of Edith Finch miało ogromny potencjał, ale wykorzystano go tylko w niewielkim stopniu.
Gromadząc resztki
Główny wątek fabularny jest niezwykle prosty, bo w zasadzie stanowi jedynie ramę dla wirtualnych opowiastek, w których uczestniczymy podczas podróży przez ogromny dom pełen tajnych przejść i rodzinnych sekretów. Trafiamy do niego w ciele tytułowej Edith Finch. Dziewczyna po latach nieobecności wraca do olbrzymiej posiadłości, w której się wychowała, żeby przypomnieć sobie (a po części też odkryć na nowo) losy swoich przodków.
A trzeba nadmienić, że zarówno sam budynek, jak i grono jego eks-lokatorów to jedna wielka osobliwość. Okazuje się bowiem, że ród Finchów przybył przed laty znad norweskich fiordów, skąd uciekał przed goniącą go klątwą. Jaka to klątwa? Nie wiadomo! Ale jej żniwo jest aż nadto oczywiste – świadczą o nim nagrobki na przydomowym cmentarzyku.
Edith Finch, obdarowana przez matkę kluczykiem do najskrytszych zakątków domu, postanawia zanurzyć się w przeszłość swoich rodziców, dziadków, pradziadków i każdej osoby, która miała pecha nosić nazwisko Finch.
Zaczyna się co najmniej intrygująco! Niestety, już po paru chwilach zdajemy sobie sprawę, że historia przeklętego rodu będzie odkrywana po kawałeczku i co gorsza w sposób dosyć schematyczny. Tutaj jakiś liścik, tam pamiętniczek, jedna scena, druga scena... A każda z tych sekwencji dopełnia rysowane przez główną bohaterkę drzewo genealogiczne.
Brak znaczących zwrotów akcji rekompensuje na szczęście fenomenalny klimat tych opowieści. Niektórzy nazywają to „weird fiction”, ale w Polsce przyjął się już dziesiątki lat temu termin „realizm magiczny” i on chyba najlepiej oddaje klimat What Remains of Edith Finch. Każda z tych opowiastek chwyta za serce jakimś niebagatelnym pomysłem wpisanym właśnie w ten gatunek literacki.
W labiryncie wspomnień
Powiedziałem już co nieco o głównej bohaterce. Czas więc poświęcić trochę miejsca na opis głównego bohatera. Tym razem to nie osoba, a miejsce – dom Finchów. Zasługuje on w pełni na takie miano, bo odgrywa wiodącą rolę w całej opowieści.
W zasadzie trudno ten architektoniczny twór nazwać domem. To jakiś rodzaj zamczyska, a może pałacu. Szczególnego, bo sklejonego z wielu niepasujących do siebie części. Tu ktoś coś dobudował, tam przebudował, gdzie indziej odbudował... Aż dziw, że ta konstrukcja jeszcze się nie zawaliła!
Podróż po ciasnych i zagraconych korytarzach tego budynku przypominała mi trochę odyseję po farmie Bakerów z Resident Evil VII. Ale spokojnie, nieporównanie mniej tutaj strachu i obrzydliwości. Jest wręcz odwrotnie – u Finchów aż chciałoby się zamieszkać. Bliżej ich siedzibie do domów czarodziejów z książek o Harrym Potterze, niż do upiornej posiadłości rodem z „Psychozy” Hitchocka.
A mimo to skojarzenia z farmą Bakerów jakoś same mi się nasuwały. Chyba dlatego, że tutaj także znajdziemy mnóstwo tajnych przejść, ukrytych korytarzy, skrytek i misternie zaprojektowanych mechanizmów.
Niestety, moja podróż przez ten sen zwariowanego budowlańca była tak liniowa, jak to tylko możliwe. Czasem chciałoby się zgubić między pokojami łączonymi wąskimi korytarzykami lub kondygnacjami ganków i tarasów. Nic z tego! Cały czas byłem prowadzony za rączkę – od jednej opowieści do kolejnej.
Czasem powracałem do znanych mi miejsc, ale i wtedy twórcy What Remains of Edith Finch dbali o to, żebym znał chociaż ogólny kierunek, w którym zmierzam. Ta nadopiekuńczość mocno grała mi na nerwach. Jak już trzeba narzucić mi jakiś azymut, można przecież wcisnąć w rękę mało czytelną mapę! Nie, nie, wszystko jak na dłoni, jeden korytarz prowadzi do drugiego, a wszystkie razem – ku poincie, która zresztą następuje zdecydowanie przedwcześnie.
Czar pryska
Jest coś magicznego i w scenografii What Remains of Edith Finch, i w kolejnych rodzinnych anegdotach, które napotkałem na mojej drodze. Musiałbym być nie lada cynikiem, żeby odrzeć ten tytuł z charakterystycznej dla niego magii i przyjrzeć mu się chłodnym okiem krytyka. A w zasadzie... czemu by tego nie zrobić!
Gotowi na taką próbę? No, dobrze, odrzucam więc na bok emocjonalny balast sprawozdań z życia świętej pamięci Finchów, przymykam oko na fantasmagoryczny klimat lokacji i mówię wprost, co się pod tym wszystkim kryje. A to, co pod spodem, wcale nie wygląda ładnie.
Kiedy bowiem trzymać się samego projektu rozgrywki, okazuje się, że What Remains of Edith Finch to zbiór mini-gierek. Tak to muszę nazwać, inaczej się nie da. Twórcy tego tytułu mydlili mi oczy urokliwą grafiką, narracyjnymi sztuczkami i świetną oprawą dźwiękową, ale kiedy przejrzałem przez te mydliny, okazało się, że chodzę po sznureczku między serią prościutkich wyzwań, które, prawdę mówiąc, nie zasługują nawet na to miano.
To co, przerost formy nad treścią? Można tak to nazwać, choć jest to podsumowanie nieco krzywdzące dla What Remains of Edith Finch. W końcu chluśnięto mi pianą po oczach, i owszem, ale z jakim talentem! Tutaj wrzucono mnie w środek komiksu, tam znowuż kazano kierować potworem pełzającym po pokładzie rybackiego kutra, a gdzie indziej zamieniono w zabawkową żabkę...
Pomysłów na pojedyncze dania nie brakło, ale każde z nich trzeba smakować z osobna, bo razem nie łączą się w spójną ucztę. Zarówno w aspekcie rozgrywki, jak i fabuły, która zdaje się być jedynie pretekstem do snucia bardzo pomysłowych, ale mimo wszystko, luźno osadzonych w większym kontekście historyjek.
Co pozostało z Edith Finch?
Takie pytanie zadaje tytuł What Remains of Edith Finch i ja też się nad tym zastanawiałem po ukończonej w jakieś dwie godziny rozgrywce. Co pozostanie w mojej pamięci po tym brawurowo pomyślanym i naprawdę nieźle zrealizowanym tytule, z którego potencjału można było jednak wycisnąć dużo, dużo więcej?
Na pewno niektóre ujęcia – dno oceanu odsłonięte po odpływie stulecia, wicher targający latawcem, dzieciak, który chce wzlecieć do nieba na huśtawce... Coś jeszcze? O, tak, pewien osad emocjonalny. W końcu konfrontacja ze śmiercią zawsze zostawia po sobie ślad gdzieś na dnie duszy.
A czego z pewnością nie znajdę we wspomnieniach z What Remains of Edith Finch? Pobudzających szare komórki zagadek, bo nie ma ich wcale, eksploracji, bo i ona nie istnieje w ograniczonym jak labirynt doświadczalnych myszek domu Finchów... W ogóle trudno mi myśleć o tym tytule jak o grze.
Może więc niepotrzebnie próbuję to robić? Jeśli nie gra, to co? Film? Nie bardzo. Książka? Na pewno nie. Poza tym, czy naprawdę twórcy What Remains of Edith Finch chcieliby, żebym szukał porównań poza światem gier? Jeśli tak, to proszę bardzo! „Sto lat samotności” Marqueza było o niebo lepsze!
No, dobrze, zgrywam się... Chociaż tkwi w tych żartach ziarno prawdy, bo, rzeczywiście, What Remains of Edith Finch gry nie przypomina. Jeśli już, to raczej – tak jak wspominałem – zbiór mini-gierek.
Pojawia się więc pytanie, jak rozkładać akcenty w grach? Przedkładać fabułę i oprawę audiowizualną nad resztę? A może stawiać na mechanikę i ignorować pozostałe elementy? Mówiąc jeszcze inaczej i ogólniej – quo vadis, wirtualna rozrywko (o ile można cię jeszcze nazwać rozrywką)?
Oczywiście, na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi w olbrzymim domostwie Finchów. Tym niemniej przy okazji What Remains of Edith Finch na pewno warto je sobie zadawać.
Ocena końcowa:
- niesamowity klimat
- poruszające opowieści utrzymane w konwencji realizmu magicznego
- fenomenalny projekt domu Finchów
- malownicza grafika
- mnóstwo oryginalnych sztuczek dotyczących tak mechaniki, jak i oprawy audiowizualnej
- całość to raczej zbiór mini-gierek....
- i pojedynczych opowiastek luźno osadzonych w fabularnej ramie
- brak jakichkolwiek wyzwań dla gracza
- dom Finchów aż prosi się o swobodną eksplorację, a nie prowadzenie za rączkę
- odkrywanie kolejnych opowieści staje się po pewnym czasie nieco monotonne
- zdecydowanie za krótka
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry
Komentarze
1