Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn, czyli recenzujemy The Sinking City, grę opartą na twórczości Howarda Philipsa Lovecrafta.
gra oparta na Mitach Cthulhu; mnóstwo nawiązań do twórczości Lovecrafta; urozmaicona rozgrywka; duże miasto do eksploracji
Minusyprzeciętna oprawa graficzna; "drewniane" animacje; mało porywająca fabuła; przeładowanie paranormalnych wątków
Wśród gier opartych na twórczości Lovecrafta z pewnością warto wymienić Shadow Of The Comet, Prisoner of Ice, Necronomicon czy w końcu chybą najlepszą Call of Cthulhu: Dark Corners of The Earth (polski podtytuł: Mroczne Zakątki Świata), która mocno opierała się na opowiadaniu Widmo Nad Innsmouth (chociaż było tam wiele zapożyczeń również z innych opowiadań, jak choćby Szepczący w Ciemności). Pod koniec tamtego roku otrzymaliśmy grę nazwaną po prostu Call Of Cthulhu, której to recenzję możecie przeczytać na naszych łamach.
Oczywiście gier nawiązujących do Mitów Cthulhu jest znacznie więcej, można tu wymienić choćby twórczość tureckiej firmy Zoetrope Interactive, która zaprezentowała światu dwie części Darkness Within, czy w końcu bardzo mocno średnie (podobnie jak poprzednie produkcje) Conarium.
Dziś mamy okazję przyjrzeć się grze firmy Frogwares o tytule Sinking City, która wprawdzie nie otrzymała oficjalnego błogosławieństwa Wielkich Przedwiecznych, więc nie zobaczymy tu logo Call Of Cthulhu, ale w żaden sposób nie da się ukryć, że jest oparta na prozie samotnika z Providence. Nie są to luźne i okazjonalne nawiązania, ale praktycznie za każdym rogiem czai się bluźnierstwo, macki i szaleństwo - znaki rozpoznawcze uniwersum.
Warto wspomnieć, że już wcześniej Frogwares romansowała z mitologią Cthulhu, wplatając je choćby do przygód Sherlocka Holmesa (The Awakened, czyli w polskiej wersji językowej Przebudzenie).
The Sinking City - komu w drogę, temu... kalosz na nogę
Od początku śledziłem uważnie informacje od The Sinking City i chociaż wiedziałem, że nie ma co liczyć na olśniewającą oprawę graficzną, to gra miała potencjał - duży potencjał. Jeden z trailerów "kupił mnie" całkowicie. Zresztą, zobaczcie sami:
Miejsce akcji gry to miasto Oakmont, w stanie Massachusetts. Czas - lata 20-te, czyli dość klasycznie dla opowieści zwiazanych z Mitami. Miasto jest o tyle wyjątkowe, że jest (zgodnie z tytułem gry) częściowo zatopione. Nie wszędzie dotrzemy więc na piechotę, czasami trzeba będzie posiłkować się łódką.
Wspominałem o licznych nawiązaniach do opowiadań Lovecrafta? W zasadzie powinienem użyć innego sformułowania. One wręcz wylewają się z ekranu i na samym początku czujemy wręcz przesyt. Nie ma mowy o powolnym rozwoju akcji, gdzie pod cienką warstwą rzeczywistości odkrywamy krok po kroku mroczne tajemnice.
Nie jest umarłym ten który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.
H.P. Lovecraft
Jesteśmy wrzucani w środek koszmaru (czy też nomen omen - na głęboką wodę), gdzie hybrydy z Innsmouth są na porządku dziennym, co rusz pojawia się jakieś pokraczne monstrum, bluźniercze wizje atakują nas z dużą częstotliwością, ulicami przechadzają dziwacznie ubrani kultyści, a nasz bohater powinien wręcz zamiast szalika mieć mackę na szyi - i nikogo w Oakmont by to nie dziwiło. Tu nie ma żadnych podejrzeń, że coś tu jest nie tak i że w grę włączone są mroczne siły - to szara codzienność tego podtopionego miasta. Cóż, przynajmniej nie mamy wątpliwości w jakim uniwersum się znaleźliśmy.
Miasto (składające się z kilku sporych dzielnic) to główne miejsce akcji, ale zwiedzimy również inne lokacje. Będziemy mieli okazje przechadzać się po dnie morskim, czy zwiedzać podwodne jaskinie, które to upodobali sobie kultyści do miejsc spotkań na popołudniową herbatkę. Wciąż jeśli chodzi o podwodne spacery w klimacie horroru to znacznie lepiej odpalić grę o tytule SOMA - tam daje to znacznie więcej satysfakcji.
Dobra, więc znaleźliśmy się w Tonącym Mieście, chodzimy, pływamy, rozmawiamy, od czasu do czasu walczymy i co dalej? Zbieramy również różne zasoby, w tym proch, naboje czy inne materiały do tworzenia apteczek, czy też pułapek, które to można wytwarzać w menu Ekwipunek. Trzeba powiedzieć, że z powodu odcięcia od świata pieniądz w Oakmont stracił całkowicie na wartości - środkiem płatniczym w mieście są naboje.
Na tym jednak nie koniec - rozmawiając z ludźmi, czy penetrując otoczenie zbieramy dowody i poszlaki, które potem możemy połączyć w tzw. Pałacu Umysłu by uzyskać kolejny trop. Możemy odwiedzać siedzibę lokalnej gazety, posterunek policji, bibliotekę, by tam w archiwach również szukać tropów. Podajemy kluczowe wartości do wyszukiwania (np. region, zakres dat, czy dzielnicę) i otrzymujemy (bądź nie) odpowiedni wynik. Do naszej dyspozycji pozostawiono nawet aparat fotograficzny, który posłuży nam do kolekcjonowania dowodów.
Nasz bohater ma do dyspozycji szósty zmysł, który można porównać do umiejętności tropienia Geralta z Wiedźmina 3, czy nawet bardziej bohatera Zaginięcia Ethana Cartera - za jego pomocą możemy śledzić przeszłe wydarzenia, a potem je uszeregować w odpowiedniej kolejności. Widać, że twórcy starali się urozmaicić rozgrywkę na najróżniejsze sposoby.
Nie ma co liczyć na jakieś fajerwerki graficzne, ale gra wygląda przyzwocie. Miasto jest odpowiednio zróżnicowane, przechadzają się tu mieszkańcy zajęci swoimi sprawami (gotowi w panice rzucić się do ucieczki, gdy w miejscu publicznym wyciągniemy broń), a po zalanych ulicach płyną barki i tratwy.
W czym problem? Że gra wygląda lepiej na statycznych screenshotach niż w ruchu. Postacie poruszają się z gracją drewnianego krzesła i niestety trzeba to przełknąć. Szczególnie widać to gdy próbujemy walczyć, albo wykonać inną dynamiczną akcję. Co do walki możemy to robić wręcz, a przygodę rozpoczynamy z pistoletem. Niemal na samym początku otrzymujemy też rewolwer, a na dalszy rozwój arsenału możemy liczyć w trakcie rozgrywki. Pod wodą oczywiście nie ma możliwości użycia klasycznej broni palnej, ale twórcy wyposażyli nas w harpun i flary.
Twórcy gry postarali się o różne urozmaicenia - dla przykładu nie musimy ciągle chodzić we wdzianku przyjezdnego, ale założyć coś bardziej gustownego, bądź przebrać się za kultystę Cthulhu. Trzeba przyznać, że twórcy gry wymyślili to mega!
Gra nie prowadzi nas za rączkę. Owszem mamy tropy i poszlaki, ale to nie oznacza, że zaraz wszystko będzie zaznaczone na mapie. Gdy dowiadujesz się o fabryce w jednej z dzielnic możesz oczywiście udać się do danej dzielnicy i przeszukiwać dom po domu, ale jest to żmudne i czasochłonne. Gdy jednak odwiedzisz archiwa miejskie, znajdziesz "dokładną" lokalizację owej fabryki (czyli mieści się na ulicy X, pomiędzy ulicami Y, a Z), ale wciąż jej pozycję na mapie musisz zaznaczyć ręcznie.
Naszą postać możemy również rozwijać. Wraz z postępem otrzymujemy punkty doświadczenia i w efekcie punkty rozwoju, które możemy przeznaczyć na umiejętności w jednym z trzech drzewek: Sprawności Bojowej, Żywotności i Umysłu. Twórcy nie poszli więc po najmniejszej linii oporu, ale zadbali o to, byśmy mieli liczne zajęcia.
The Sinking City - czy warto kupić?
No i co? No i... szału nie ma. Generalnie twórcy gry umieścili tu wszystko co trzeba. Zadbali o odpowiednią historię, liczne (a nawet zbyt liczne) nazwiązania do prozy Lovecrafta i zróżnicowanie rozgrywki. The Sinking City zabrakło jednak enigmatycznej iskry bożej. Gra mnie nie porwała i za każdym wieczorem wracałem do niej tylko z recenzeckiego obowiązku.
Szczerze mam nadzieję, że znajdą się miłośnicy tego uniwersum którym ta gra przypadnie do gustu, bo naprawdę nie jest to zła produkcja. Przeciętna i mało odkrywcza - owszem. The Sinking City niestety mnie rozczarowała, nad czym boleję... ale pozostaje mi tylko czekać na kolejne gry spod znaku bluźnierczej macki.
The Sinking City okiem niezbyt wielkiego fana Lovecrafta
Maciej Piotrowski
Mimo, iż nigdy nie byłem wielkim fanem twórczości Lovecrafta czekałem na ten tytuł z wypiekami na twarzy. Po świetnym, jakże klimatycznym Call of Cthulhu (mówcie co chcecie, ale ta gra bardzo się podobała) pomysł zatopionego miasta i czającego się gdzieś pod nim pradawnego zła, przez które ludzie popadają w obłęd łyknąłem jak gęś kluski. I żeby była jasność, pamiętając poprzednie gry Frogwares nie spodziewałem się ani graficznych wodotrysków, ani jakichś szczególnie innowacyjnych mechanik.
A i tak mój pierwszy kontakt z grą był niemałym szokiem – grafika niemal z poprzedniej epoki, prowadzenie śledztw, podobnie jak walka czy ogólne sterowanie, zabijają topornością niektórych rozwiązań, a zachowanie mieszkańców bardziej śmieszy niż przeraża (poruszają się niczym roboty, a gdy napotkają ścianę zmieniają kierunek). Żeby chociaż dali HDR, który podbijałby atmosferę. Ale nie, tego też tutaj nie uświadczycie (przynajmniej teraz, może dodadzą w premierowej aktualizacji).
I gdyby nie jedna rzecz pewnie odstawiłbym szybko The Sinking City na półkę. Wierzcie lub nie, ale klimat w tej grze jest absolutnie fantastyczny. To on trzymał mnie w niesamowitym uścisku nie pozwalając odejść od telewizora. To on wywoływał u mnie chęć brnięcia dalej i poznania całej tej niezwykle historii, pomimo drewnianych walk, wkurzającego łażenia od drzwi do drzwi (gra dopiero później wyjaśnia symbole jakimi oznaczane są zamieszkałe domostwa, do których można wejść) czy nie mniej irytującego poszukiwania śladów. Owszem, liczyłem na więcej, ale czy źle się bawiłem? Bynajmniej. Stąd taka a nie inna, moja ocena: 3,5/5
Ocena końcowa The Sinking City:
- gra oparta na Mitach Cthulhu
- mnóstwo nawiązań do twórczości Lovecrafta
- urozmaicona rozgrywka
- duże miasto do eksploracji
- przeciętna oprawa graficzna
- "drewniane" animacje
- mało porywająca fabuła
- przeładowanie paranormalnych wątków
- Grafika:
słaby plus - Dźwięk:
dostateczny plus - Grywalność:
słaby plus
Ocena ogólna:
Może Cię zainteresować:
- Najlepsze gry na 2 osoby na jednym komputerze (lokalna kooperacja i versus)
- Porównanie mobilnych gier do wersji PC
- Polecane karty graficzne do gier. TOP 10
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!