Sandman - niektóre sny mogą się spełnić, czyli co wyszło z ekranizacji legendarnego komiksu. Recenzja
Kiedy dowiedziałem się, że Netflix bierze się za adaptację Sandmana byłem przerażony. Usługa ta jest już znana z niszczenia materiału źródłowego podczas przenoszenia go na mały ekran. Jak poradzili sobie więc z Sandmanem? Sprawdzamy to dla Was.
Ekranizacja Kultowego Sandmana - czy to może się udać?
Na temat ekranizacji komiksu Sandman było głośno jak tylko ujawniono plany jego serialowej adaptacji. Spora część fanów tej niezwykłej, obrazkowej historii miała pretensje do twórców serialu o widoczną już, ich zdaniem, nadmierną poprawność polityczną. Chodziło o szumne ogłoszenie obsady, a ściślej zmianę płci i koloru skóry grupy drugoplanowych i epizodycznych postaci. Jest to produkcja Netflixa, więc zdziwienia takim obrotem sprawy raczej nie było, wystarczy spojrzeć co zrobiono z Resident Evil: Remedium czy Wikingowie: Valhalla.
Pełniący rolę producenta Neil Gaiman stanowczo bronił tej adaptacji, twierdząc, że tutaj zmiana w kolorze skóry czy nawet płci nie wpłynie tak bardzo na fabułę. Osobiście, znając świat Sandmana, byłem pewien, że autor ma sporo racji. I choć podchodziłem do tej produkcji bardzo sceptycznie (Netflix raczy nas ostatnio dość słabym repertuarem), to jednak postanowiłem dać szansę królowi snów. A co wyszło z tej przygody? Tego dowiecie się z naszej recenzji serialu Sandman!
W Krainie Króla Snów
Na początku poznajemy niejakiego Rodericka Burgessa (Charles Dance) będącego zafascynowanego okultyzmem. Roderick, cierpiąc po stracie ukochanego syna, postanawia dokonać mistycznego rytuału, aby przywołać i uwięzić Śmierć (Kirby Howell-Baptiste). Chce zażądać od niej by zwróciła mu życie jego pierworodnego. Oczywiście nie wszystko idzie tak jak powinno i w wyniku rytuału Roderick zamiast Śmierci wzywa Morfeusza (Tom Sturridge) będącego władcą krainy Śnienia. Mimo swojej pomyłki okultysta nie zamierza wcale wypuścić Sandmana (bo tak też nazywany jest władca Snów), licząc że ten podaruje mu życie wieczne, bogactwo lub coś równie wartościowego. I dookoła właśnie tych wydarzeń będzie toczyła się główna oś fabularna.
Serial nabiera zdecydowanie tempa, kiedy przechodzimy do uwolnienia się Snu z jego więzienia. Sandman wyrusza na poszukiwanie swoich magicznych artefaktów, by za ich pomocą odbudować królestwo oraz naprawić szkody jakie wyrządziła jego nieobecność. Aby je odnaleźć będzie musiał odbyć podróż przez wiele mitycznych krain, gdzie napotka ciekawe osobowości takie choćby jak Kain i Abel czy nawet sam Lucyfer.
Jakby tego było mało będzie musiał zająć się także ratowaniem świata przed tajemniczym Wirem oraz niejakim Koryntczykiem – koszmarem, którego niegdyś stworzył. Wszystko to brzmi świetnie, prawda? Niemal jakby akcja goniła tu akcję. No ale niestety, na to nie macie co tutaj liczyć. Sandman zawsze był bardziej gotycką i nostalgiczną opowieścią niż komiksem superbohaterskim. I tak jest też w przypadku naszej ekranizacji.
Nie taki diabeł straszny
Powodem mojego zwątpienia w sukces serialowego Sandmana był Tom Sturridge. Aktor, który miał zagrać Morfeusza to młody chłopak nie mający praktycznie żadnego doświadczenia. W jego portfolio próżno szukać dużych produkcji, istniała więc duża obawa, że nie poradzi on sobie z rolą Sandmana stając źródłem porażki całego obrazu. Jakby nie patrzeć to przecież wiodąca postać serialu.
I tu, moi Drodzy Czytelnicy, muszę mocno uderzyć się w pierś. Dawno bowiem się tak nie pomyliłem. Tom Sturridge chyba urodził się dla tej roli. Ma on w sobie pewien magnetyzm, który przyciąga widza do ekranu. Do tego też całkiem nieźle gra. Jego morfeusz jest mroczny, nieco arogancki, a jednocześnie skrywający swoje prawdziwe, bardziej ludzkie oblicze.
Ale Tom Sturridge, jaki by nie był, sam nie uciągnie całego serialu. I tu właśnie pojawiają się osoby, wokół których było najwięcej kontrowersji – chodzi o owe niekanoniczne zmiany czy to płci czy koloru skóry. Na pierwszy ogień idzie więc Śmierć. W komiksie postać ta była uroczą, bladolicą gotką. W serialu zaś zagrała ją czarnoskóra Kirby Howell-Baptiste.
I tu zdecydowanie bardziej bolało mnie pozbawienie gotyckiego sznytu tej postaci niż to, że Śmierć zagrana została przez Afroamerykankę. W serialu bowiem wytłumaczono nam, że śmiertelnicy widzą śmierć, tak jak sobie każdy z osobna ją wyobraża. I to ma naprawdę sens. Poza tym wersja Śmierci w wykonaniu tej aktorki jest ciepła i opiekuńcza. Nie dziwię się, że to właśnie Kirby Howell-Baptiste wygrała casting, bo sprawdziła się w swojej roli bardzo dobrze.
Na osobny akapit zasługuje też Lucyfer zagrany przez Gwendoline Christie. Damskie wcielenie Lucyfera nie jest przecież czymś o co można się oburzać, w końcu demony nie mają określonej płci. No chyba że mowa o sukubach bądź inkubach. Wystarczy spojrzeć na film Constantine z 2005 roku, gdzie archanioła Gabriela zagrała Tilda Swinton. Jedynym zarzutem w tym wypadku, jest to, że Lucyfer grany przez Gwendoline Christie jest dla mnie trochę zbyt miałki i pozbawiony pazura. Mimo wszystko nie jest tragicznie. Być może postać ta nabierze większej głębi podczas kolejnego sezonu.
Warto także wspomnieć o Koryntczyku, którego zagrał Boyd Holbrook. Kiedy aktor pojawia się na ekranie swoim występem kradnie od razu cały show. Zresztą wątek Koryntczyka i jego wyznawców jest według mnie najlepszy w całym pierwszym sezonie serialu.
Żeby jednak tak różowo nie było na koniec pozostawiłem sobie jedyną kreację, którą uważam za totalnie nietrafioną. Chodzi mi o postać Johanny Constantine zagraną przez Jenne Coleman. Dla wszystkich niewtajemniczonych bohaterka ta istniała w komiksach Sandmana, gdzie była przodkinią słynnego Johna żyjącą na przełomie XVIII i XIX wieku. W serialu pokazano nam jednak dwie Johanny, w dodatku grane przez tą samą aktorkę. Czyli, że Johanna Constatine żyjąca w naszych czasach jest potomkinią innej pani Constantine, która wyglądała i nazywała się dokładnie tak jak jej poprzedniczka? Nie ma to najmniejszego sensu i bardzo kłuje w oczy.
Sandman - czy warto obejrzeć?
W pierwszym sezonie Sandmana mamy wiele scen wyjętych bezpośrednio z kart komiksów - jest pościg za Koryntczykiem, jest pojedynek w piekle, konferencja morderców i wiele innych. I choćby dlatego większość moich oczekiwań względem ekranizacji Sandmana została spełniona i to z nawiązką.
Mamy dobre efekty specjalne, pasującą muzykę w tle i gęsty, gotycki klimat. Neil Gaiman obiecał nam najlepszą ekranizację Sandmana jaka jest możliwa i słów swoich dotrzymał. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to jedna z najlepszych ekranizacji komiksów jakie przyszło nam oglądać od lat. Nie wierzycie? No koniecznie sami sprawdźcie.
Ocena serialu Sandman (Netflix):
- jedna z najlepszych ekranizacji komiksów jakie dotąd widziałem
- świetnie poprowadzony wątek Koryntczyka
- Tom Sturridge jako Morfeusz - pierwsza klasa
- przystępnie i dogłębnie opowiada o ciężkich, egzystencjalnych sprawach
- przepiękne zdjęcia i przedstawienie różnych krain, po których podróżuje Morfeusz
- śmierć w wykonaniu Kirby Howell-Baptiste
- świetnie oddaje ducha oryginału
- Lucyfer w serialu jest miałki i pozbawiony charakteru
- nieudany wątek Johanny Constantine
Komentarze
9P.S. Nawet moja lepsza połowa obejrzała, mimo, że nie lubi tego typu klimatów:)
Z ekranizacji Gaimana najbardziej lubię "Gwiezdny pył" - wierny i nieskażony równościowym bełkotem, bardzo klimatyczne jest tanie, telewizyjne "Nigdziebądź", Amerykańscy bogowie w pierwszym sezonie mi się podobali, drugi jeszcze dało się oglądać, ale trzeci odpuściłem po odcinku i trochę. Dobry Omen - to było dla mnie rozczarowanie, nie ma tego ognia, który jest w książce, za to jest trochę zbędnych pierdół, które nic nie wnoszą, a zajmują czas, w którym mogły się pojawić Poważne Obrażenia Cielesne.
Chesz dobry serial ??? masz - The Boys i All for mankind