Animowanego fenomenu od Netflixa ciąg dalszy, czyli recenzja Miłość, śmierć i roboty - sezon trzeci
Pierwszy sezon animowanej antologii Netflixa zatytułowanej Miłość, śmierć i roboty był hitem na całym świecie i dowodem na to, że ta stacja potrafi wykazać się nie lada oryginalnością. Czy warto było czekać na najnowszy, trzeci już sezon? Tego dowiecie się z naszej recenzji!
Artystyczna perła Netflixa - Miłość Śmierć i Roboty
W ostatnim czasie Netflix ma sporą konkurencję w postaci kolejnych hitów trafiających na HBO Max czy Amazona takich jak choćby ostatni Batman, Peacemaker czy nasza rodzima Odwilż. Co więcej, w bloki startowe ustawia się już Disney+, które w czerwcu wystartuje w naszym kraju. Nic więc dziwnego, że włodarze Netflixa dwoją się i troją by odrabiać straty. I tak pod koniec maja będzie miała miejsce premiera czwartego sezonu kultowego już Stranger Things, a parę dni temu do usługi trafiła trzecia część antologii animacji pod tytułem Miłość, śmierć i roboty.
Pierwszy sezon był naprawdę niesamowity, a przedstawione w nim historie zachwycały różnorodnością i ukrytym wewnątrz każdej z nich głębszym przesłaniem. Były brutalne i szalenie wciągające. Niestety, jak to zwykle bywa - jak się stworzy coś naprawdę dobrego to później ciężko to powtórzyć. W skrócie - drugi sezon był upadkiem z wysokiego konia. Nie dość, że dostaliśmy tam tylko 8 odcinków zamiast 18, to jeszcze część z tych opowieści była pisana jakby na siłę.
Między innymi dlatego bardzo ostrożnie podchodziłem do szumnych zapowiedzi trzeciego sezonu Miłość, śmierć i roboty. Zepsuć coś łatwo, ale naprawić już dużo gorzej. Czy moje obawy okazały się uzasadnione? Czy może jednak Netflix tym razem udźwignął temat dając nam naprawdę świetne widowisko? Odpowiem przekornie – trochę tak... a trochę nie.
Trochę Lovecrafta, trochę postapo
Pierwszy zawód czekał mnie już na wstępie oglądania - najnowszy sezon ma tylko 9 odcinków, czuli o jeden więcej od poprzednika. Oczywiście mógłbym pokrótce opisywać wszystkie odcinki, ale nie będę psuł Wam zabawy zdradzając fabułę każdej opowieści. Zamiast tego postaram się przybliżyć fabułę tych, które najbardziej zapadły mi w pamięć.
I tak “Niekomfortowa podróż” to najdłuższy, bo trwający aż 21 minut odcinek opowiadający historię żeglarzy, których pokład zaatakował gigantyczny krab. Bestia z jakiś nieznanych przyczyn żąda od załogi dostarczenia jej na pewną wyspę. Chce też odpowiedniej ilości świeżego mięsa. Dobry początek, prawda? A dalej jest jeszcze lepiej. Co tu dużo pisać - bo ta opowieść jest w tym sezonie chyba najmroczniejsza i najbardziej ociekająca lovercraftowym klimatem.
Z kolei “Szczury Masona” to krótka opowieść z ciekawym zwrotem akcji. Tytułowy Manson to farmer mający dość nietypowy problem z gryzoniami, które na swój sposób wyewoluowały i wytoczyły mu wojnę. Stary rolnik zrobi więc wszystko, aby bronić swojego dobytku za wszelką cenę. Krótka, zabawna i pozytywna opowieść - w sam raz do szklaneczki whisky.
Spore wrażenie zrobił też na mnie “Kill Team Kill”. W błyskawicznym skrócie - to 13 minutowa opowieść dla prawdziwych facetów. Ociekająca testosteronem, z tonami krwi i nieziemską liczbą wystrzelonych łusek! Komandosi staną oko w oko ze zmodyfikowanym cyber-niedźwiedziem, który uciekł z tajnego laboratorium CIA. Sam Rambo nie powstydziłby się tego boju!
Robotyczna wydmuszka
Nie da się zaprzeczyć, że pod względem wizualnym trzeci sezon Miłość, śmierć i roboty ogląda się po prostu obłędnie. I jest to najważniejsza zaleta tej antologii. Szkoda tylko, że odcinki takie jak "Rój", "Pogrzebani w podziemnych korytarzach" czy nawet "Jibaro" to wydmuszki - zachwycają pod względem stylu i animacji, ale są jakby totalnie pozbawione jakiegoś większego pomysłu na scenariusz.
Niestety, jeśli chcemy się tutaj doszukiwać głębszych treści jak w pierwszym sezonie to raczej się zawiedziemy - nuta moralizatorska wyparowała wraz z zakończeniem ostatniego odcinka serii pierwszej. Największą ambicję w byciu naprawdę solidną fantastyka naukową przejawiały Rój" czy, przepiękny od strony wizualnej, "Puls własny maszyny" z Mackenzie Davis w roli głównej ("Stacja Jedenasta"). Kłopot w tym, że obie te historię skończyły się na tyle szybko, że zaprzepaściły swój potencjał.
Miłość, śmierć i roboty sezon trzeci - czy warto obejrzeć?
Żeby odpowiedzieć na wyżej postawione pytanie trzeba zadać sobie wcześniej inne - czego oczekujemy od tego seansu. Jeżeli macie ochotę na przepięknie zrealizowane animacje w klimacie science fiction, ale bez głębszego przesłania to będziecie się tutaj całkiem dobrze bawić. Odcinki przelecą Wam jak z bicza strzelił urozmaicając nasiadówkę ze znajomymi przy popcornie. Na drugi dzień większości z nich i tak nie będziecie już pamiętać. Jeśli jednak szukacie jakiegoś głębszego przesłania i ambitnych animacji w podobnym klimacie to może lepiej przypomnieć sobie seans WALL-E, bo w Miłość, śmierć i roboty sezon trzeci niestety tego nie znajdziecie.
Ocena trzeciego sezonu Miłość, śmierć i roboty:
- przepiękne animacje
- klimatyczne opowieści
- przyjemna pozycja dla fanów science-fiction
- dwie opowieści w klimacie lovecraftowskim
- solidna dawka akcji
- historie pozbawione głębszych treści
- może jeden odcinek zostaje nam głębiej w pamięci
- zmarnowany potencjał kilku nieźle zapowiadających się odcinków
Komentarze
14https://niemencrystal.com/kategoria-produktu/misy-i-wazony/
Spoiler warning!
:
:
:
Ludzie znajdują formę życia, którą uważają za nierozumną i chcą ją wykorzystać jako broń a tu się okazuje, że trafili na lepszych cwaniaków od siebie.
Moralizatorski ton - ciąg dalszy eksploracji post apokaliptycznego świata przez 3 roboty nie spełnia wymagań? ;)