Historia o wielkim uczuciu i poświęceniu.
Machinarium to gra niezależnego producenta, który zasłynął w growym światku dzięki dwóm odsłonom przeglądarkowego Samorosta. To także ciąg dalszy rozwiązań zaprezentowanych w poprzednich tytułach czeskiego studia Amanita Design. Przede wszystkim jednak Machinarium to dobitny przykład na to, że w dobie coraz bardziej skomercjalizowanych gier nadal można znaleźć małą, lśniącą perełkę, która jest dowodem, że jak się chce, to można, i nie mając za sobą wielkich koncernów oraz grubych milionów.
Świetlana przyszłość
Tak zwane indie games (od independent video games – niezależne gry wideo) mają to do siebie, że przez wielu graczy są zwyczajnie pomijane. Kiedyś kojarzyły się one z darmowymi i niekoniecznie udanymi eksperymentami, ale od dłuższego czasu zyskują coraz bardziej na popularności i miłośnicy elektronicznej rozrywki częściej próbują oderwać się od codziennej „komerchy”. Ponadto nie tylko powstaje ich więcej, ale również przynoszą – mimo że nie mogą się równać z największymi - spore korzyści. A takie akcje, jak „kupujesz za ile chcesz” (z tą inicjatywą wyszli m.in. twórcy World of Goo, 2D Boy), to dodatkowy sposób na przyciągnięcie szerszej widowni i pokazanie jej, że nakładem małej liczby rąk do pracy i bez wypchanych portfeli można zdziałać prawdziwe cuda na kiju. :-)
Machinarium zostało stworzone w tej samej technologii, co Samorosty – czyli we flashu. Ale twórcy poszli krok dalej. Nie mamy już do czynienia z grą działającą jedynie przez przeglądarki internetowe. Jest to pełnoprawny tytuł, który nie tylko nie odbiega wykonaniem od innych, bardziej komercyjnych przygodówek, lecz większość z konkurencji po prostu przewyższa. W końcu Amanita Design poświęciła na tę produkcję najwięcej czasu i pieniędzy ze wszystkich swoich wytworów, co widać już od pierwszego uruchomienia aplikacji. Opłacało się czekać kilkadziesiąt miesięcy aż ich nowe dziecię ujrzy światło dzienne. Udało im się zrobić grę jedyną w swoim rodzaju. Ze świetnie wykreowanym światem i z magiczną oprawą audio-wideo. Pojawiło się kolejne, po m.in. World of Goo czy Braid, światełko w spowitym mrokiem tunelu, pełnym produktów dla mas. Mile widziana odmiana. I oby więcej takich niespodzianek!
Ja, robot
Rozgrywka zaczyna się na śmieciowisku, na którym ni stąd, ni zowąd ląduje mały robot wraz z całą zawartością wyplutą przez coś w rodzaju śmieciarki. Jak się chwilę potem okazuje – to on jest bohaterem niezwyklej opowieści, której tematem przewodnim jest nie tylko przypomnienie, dlaczego znalazł się w tym niedogodnym położeniu, ale również odnalezienie jego drugiej połówki. Przedtem jednak, jako wspomniany już robot-niemowa, będziemy musieli pomóc mieszkańcom zmechanizowanej metropolii i zapobiec katastrofie, jaką chcą wywołać podli złoczyńcy, z którymi wcześniej miał do czynienia nasz mały, ale z wielkim „sercem” przyjaciel.
Droga do celu nie jest usłana różami, oj nie. Po krótkim wprowadzeniu, jakim jest scena na wysypisku śmieci, możemy ruszyć w świat ku miastu wypchanemu po blachy różnymi dziwadłami i miejscowymi w potrzebie. My, prawie niczym miłosierny samarytanin, chętnie godzimy się na ich prośby. Ale nie, nie bezinteresownie. Tutaj, w tej cudownej, zmechanizowanej – jak chciałoby się rzec – utopii obowiązuje zasada „coś za coś”. Wszyscy obywatele starają się ją wyznawać. Tak więc, by zdobyć wymaganą rzecz do posunięcia akcji do przodu, musimy przeważnie zaoferować coś innego bądź po prostu wygrać to, jak w mini-gierce „śrubka i nakrętka” (moim zdaniem najbardziej frustrujący moment w całej grze), zrobionej na wzór zabawy w „kółko i krzyżyk”. Takich stricte logicznych mini-gierek jest jeszcze parę, ale nie są już tak wymagające. Trafią się też typowo zręcznościowe atrakcje, przywodzące na myśl prawdziwe dinozaury – produkcje sprzed zamierzchłych czasów, epoki kamienia łupanego w growym świecie. A propos nawiązań do tego, co było kiedyś, to twórców nie opuścił dobry humor, więc bardziej spostrzegawczy zauważą nawiązania do Samorostów (oczko w stronę zagorzałych fanów).
Porusza, wzrusza i nie pozostawia obojętnym
Chociaż opowiedziana historia jest banalna, to gra potrafi wprawić w ruch. Za sprawą ujęcia tej banalności w sposób niebanalny i ciepłej, niepowtarzalnej atmosfery wytworzonej przez utalentowane czeskie studio. Wywołuje emocje, wzruszenie i chęć znalezienia się w tamtym świecie. Mimo że postacie de facto nie rozmawiają (jedynie mruczą coś tam pod nosem), a ich dialogi widzimy w formie dymków wypełnionych ruchomymi obrazkami (często z humorystycznym akcentem), to nie sposób się z nimi nie zżyć. Czujemy sympatię do naszego robocika, wczuwamy się w jego rolę, brniemy razem z nim do celu, nie zważając na przeciwności losu. Nawet jeśli główny bohater Machinarium jest poskładanym do kupy blaszakiem, to jest bardziej ludzki od innych, i to razem wziętych, przewodnich postaci z gier przygodowych ostatnich lat.
Przedstawiony świat też nie pozostawia obojętnym. Widać, że żyje, w mieście grajkowie robią to, co do nich należy, wściekła sąsiadka, wzburzona jeszcze bardziej przez zbyt głośną muzykę, rzuca przez okno tym, co tylko jej się pod rękę nawinie (wtedy do akcji wkracza nasz maluch, który zgarnia wszystko, co wpadnie pod skromne nóżki). W tle gdzieś tam słychać świsty, dźwięk bijącego zegara czy ćwierkanie mechanicznych ptaszyn. Twórcy niesamowicie oddali klimat niezwykłej metropolii. Jeśli zawładnął Wami świat pierwszej Syberii, a francuska wioska Valadilene wydawała się Krainą Czarów, to tutaj poczujecie się jak w siódmym niebie. Słowem – artyzm! Mniam, palce lizać. Ostatni raz czułem się tak w trakcie obcowania z Neverhoodem, a kiedy to było…
Klasyczny point’n’click
Machinarium jest typowym przedstawicielem przygodówek point’n’click. Prosty interfejs obsługujemy wyłącznie za pomocą „gryzonia” (wyjątkiem są mini-gierki, tam jest możliwy udział klawiatury), a wszystkich „chwytów” tak naprawdę nauczymy się już w góra kilkuminutowym samouczku. Jedyną filozofią jest to, żeby pamiętać, iż postać wchodzi w interakcję z przedmiotami tylko wtedy, gdy znajdują się one w zasięgu ręki (na nic bezmyślne klikanie myszką po planszy). W innym przypadku może coś umknąć naszej uwadze. Warto również odnieść się do jednej, charakterystycznej umiejętności bohatera. Mianowicie: potrafi rozciągać się, jak i zwężać w linii pionowej. Zdolność ta jest na tyle istotna, że bez niej nie dostalibyśmy się do miejsc niedostępnych dla zwykłego, szarego robota. W większości przygodówek takie akcje dzieją się automatycznie, tu musimy jednak sami wpaść, kiedy skorzystać z tej umiejętności.
Nie mogło także zabraknąć klasycznych zagrań z gier przygodowych. To tu powciskamy przyciski, by wprawić coś w ruch, to tam poprzestawiamy obiekty, by nie zawadzały na naszej drodze pełnej wzlotów i upadków. Mimo wszystko - głównie musimy łączyć ze sobą zdobyte przedmioty, a następnie – po złożeniu - użyć ich zgodnie z przeznaczeniem. Nie ma tu jednak miejsca na bezsensowne, będące przeważnie oznaką pogłębiającej się desperacji w trudnych chwilach, próby zestawienia byle czegoś z byle czymś, co przecież w niejednym tytule z tego gatunku bywało na porządku dziennym. Nie błądzimy więc po omacku w razie dłuższego przystanku w którymś z etapów.
Coś dla szarych komórek
Kwintesencją tego typu produkcji są oczywiście łamigłówki. Te stoją na dość wysokim poziomie, nie tylko dlatego, że są różnorodne. Spora część z zagadek wymusza na nas także troszkę dłuższe i intensywniejsze, niż zazwyczaj, główkowanie. Choć Machinarium nie jest przygodówką arcytrudną, to niektóre momenty potrafią dać porządnie w kość. Co więcej, można odnieść wrażenie, że np. w mini-gierce „śrubka i nakrętka” zaważył na wygranej tylko łut szczęścia, ale tak naprawdę wystarczyło po prostu dobrze rozgryźć, jak działa dany mechanizm. Inaczej – dla prawdziwych wyjadaczy gatunku gra może być ciut za prosta, dla adeptów (i nie tylko, bo bardziej zaawansowani gracze też mogą natrafić na ciężką do pokonania przeszkodę) – nieraz sporym wyzwaniem.
Autorzy Machinarium chyba przewidzieli trudności, jakie potrafi przysporzyć ich produkcja, więc dla tych, co już stracili cierpliwość i utknęli w rozgrywce na amen, został umieszczony system podpowiedzi. Primo – wystarczy kliknąć w górnej części ekranu na żarówkę - zapalenie jej spowoduje pojawienie się dymka ze wskazówką przypisaną do miejsca, w którym ugrzęźliśmy. Secundo - w razie większych tarapatów, mając przed sobą twardy orzech do zgryzienia, możemy uruchomić mini-gierkę, po której ukończeniu ukazuje się nam książka z ilustracjami sugerującymi, jak winniśmy rozegrać kilka następnych ruchów. Lepsze to niż solucja.
Piękność sama w sobie
Jedną z najmocniejszych stron czeskiego dzieła jest oprawa wizualna, co zresztą potwierdza wyróżnienie na zeszłorocznym Festiwalu Gier Niezależnych w kategorii „Visual Art”. Szata graficzna zachwyca na każdym kroku, widoki zapierają dech w piersiach, a animacje, mimo pewnej, może nawet zamierzonej niezgrabności zarówno NPC-ów, jak i bohatera, mają w sobie wiele uroku. Jeśli dorzucimy do tego niesamowite, dwuwymiarowe i ręcznie rysowane tła oraz zaprojektowane z ogromną dbałością o szczegóły industrialne budowle, to wyjdzie prawdziwa uczta dla oczu. Każda z trzydziestu lokacji - wypełnionych po brzegi małymi, ale przykuwającymi naszą uwagę detalami - została dopieszczona do granic możliwości. Brawa dla grafików – udało im się przenieść na ekrany monitorów oryginalny świat, w którym nie wszystko jest piękne i doskonałe, a jednocześnie wzbudza uznanie. I to nie kosztem wymagań sprzętowych, ponieważ te na dzisiejsze czasy są nadzwyczaj niskie – wystarczy w zupełności komputer spełniający minimalne, które prezentują się następująco:
System operacyjny: Windows XP/Vista/7, MAC OS X (10.4 albo nowszy) lub Linux
Procesor: jednordzeniowy o zegarze 1,6GHz
Pamięć: 1GB
Wymagane miejsce na dysku twardym: 380MB
Minimalna obsługiwana rozdzielczość: 1024x768
Niewiele gorzej prezentuje się warstwa dźwiękowa. Przeważnie spokojne brzmienia perfekcyjnie współgrają z dźwiękami otoczenia i tworzą razem niesamowity nastrój. Muzyka skomponowana przez Tomáša Dvořáka (pseudonim Floex), choć urocza, z czasem zaczyna się powtarzać albo po prostu przestaje przygrywać. Wtedy na pierwszy plan wysuwają się enigmatyczne odgłosy, szelesty czy dźwięki kapiącej wody, które potęgują nasze doznania z gry. Po prostu miód dla uszu!
Czyżby ideał?
Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z dziełem wybitnym. Tak niestety nie jest, chociaż wady nie są na tyle poważne, żeby miały bardziej znaczący wpływ na odbiór produkcji. W sumie doczepić się można do niezbyt udanego systemu zapisu, gdyż stany gry skrywają się na systemowej partycji w katalogu z Flash Playerem i rozpływają się przy każdym robieniu porządków, np. CCleanerem. Warto zatem robić kopie zapasowe, bo zupełnie nieświadomie możemy usunąć sobie zapisane stany.
Drugim, nieco bardziej doskwierającym mankamentem Machinarium jest długość rozgrywki. Tym, którzy zjedli zęby na klasycznych przygodówkach, całość zajmie pewnie z pięć godzin. Czas gry wydłuży się nieco osobom mniej doświadczonym bądź w razie przestoju spowodowanego zbyt wysoko ustawioną poprzeczką przez daną łamigłówkę. Tak czy siak – te kilkaset całkiem przyjemnie spędzonych minut to odrobinę za mało. W dodatku zakończenie historii nie satysfakcjonuje w żadnym stopniu – spodziewałem się zwieńczenia w lepszym stylu. No i zbytnio nie chce się przeżyć tych samych wydarzeń – mimo całego uroku – jeszcze raz.
Fanom ortodoksyjnych point’n’clickowców mogą przeszkadzać również elementy zręcznościowe - mini-gierki wymagające od gracza nie logicznego myślenia, tylko w miarę zręcznych paluszków. Niby to odskocznia od rutyny, ale zdarza się, że wieje czasem nudą.
Niemniej jednak Machinarium to przygodówka wykonana na wysokim poziomie. To małe dzieło sztuki naszych południowo zachodnich sąsiadów potwierdza, że ekipa z Amanita Design potrafi zrobić pełnoprawną produkcję, która śmiało może konkurować z największymi i najdroższymi przedstawicielami gatunku. Mimo nielicznych usterek, zdecydowanie warto przenieść się do tego niezwykłego, pełnego różnych dziwactw oraz niedoskonałości świata i odkryć w nim niepowtarzalne piękno. Na pewno będzie to niezapomniana podróż do niezapomnianej krainy. Ręczę za to!
Jeśli do tej pory wstrzymaliście się z zakupem recenzowanej gry (wcześniej sprzedawana była tylko drogą cyfrową), to od końca lutego bieżącego roku – dzięki uprzejmości IQ Publishing - macie okazję zainwestować pieniądze w wzbogacone wydanie z klimatycznym, metalowym pudłem. Pokusa, której trudno się oprzeć.
Plusy:
• Fenomenalna warstwa audio-wizualna;
• wykreowany świat;
• klimat wylewający się z ekranu;
• zagadki na poziomie;
• historia, którą warto poznać choćby raz.
Minusy:
• system zapisu;
• niektóre mini-gierki;
• nieco za krótka;
• momentami wkrada się lekki powiew monotonii.
Podsumowanie | Oceny cząstkowe |
Grafika: | świetna |
Dźwięk: | bardzo dobry |
Grywalność: | dobra |
Cena (sugerowana przez wydawcę): 49 zł |
Komentarze
17Co do samej gry, dziecinna moim zdaniem. Nie zagram :P
Piszesz, ze World of Goo i Braid nie sa produkcja dla nas. Otoz - sa. Przeciez to casuale. Machinarium rozni sie od nich, ze jest przede wszystkim przygodowka.
Dam 4.
Polecam Braida osobom niewymagającym, którzy grają w gry sporadycznie - ciekawe, jak szybko się odbiją. ;) Trudność tej produkcji gryzie się z definicją pojęcia "casual". World of Goo jest nieco bardziej przyjazne, ale to nie znaczy wcale, że dla mas. Dla mas to jest Efekt masy. :)
[b]Istvan[/b], przeczysz sam sobie. Skoro Machinarium to dość trudna gra, a różni się od Braida czy World of Goo tylko tym, że jest przygodówką (czyli prawie wszystkim), to jak można powiedzieć, że jest ona (tym samym reszta wymienionych tytułów) dla "casuali"? Produkcje dla niedzielnych graczy są z reguły banalne, łatwe w obsłudze, niesprawiające trudności nawet niezbyt rozgarniętemu użytkownikowi.
[b]mamok[/b], rozgrywka Machinarium różni się dość znacznie od tej z Braida, więc uważaj! :)
http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/cyberiada/437-trurl-i-klapaucjusz