Recenzja Like a Dragon: Infinite Wealth. Mała draka pod palemką
Ryu Ga Gotoku ma zatrważające tempo tworzenia gier z cyklu Yakuza. Co niektórzy jeszcze się nie zorientowali, że wyszedł spin-off, a tu za rogiem czeka już kolejna odsłona. Oto co oferuje Like a Dragon: Infinite Wealth.
Ichiban Kasuga to jeden z najsympatyczniejszych i najbardziej nietuzinkowych growych bohaterów, z jakimi miałam do tej pory styczność. Ujmuje mnie w nim to, że pomimo bezprawia, przemocy i całego zła tego świata, z jakimi użera się na co dzień, Kasuga pozostaje dobrym człowiekiem z pogodnym usposobieniem. Dlatego wiadomość, że twórcy ponownie zdecydowali się obsadzić go w głównej roli, przyjęłam z radością.
Oczywiście Ryu Ga Gotoku nie zapomniało też o fanach Kazumy Kiryu - legenda serii powraca po wydarzeniach z wydanego niedawno spin-offu Like a Dragon: Gaiden, by towarzyszyć Ichibanowi podczas jego nowej przygody.
Wszystko, czego chcemy
Ósma część stanowi bezpośrednią kontynuację Yakuza: Like a Dragon. Kasuga opuszcza Jokohamę, by udać się na Hawaje. Wraz z przyjaciółmi ma tam odszukać na wyspach bliską osobę, którą od lat uznawał za martwą.
Fabuła jest bardzo ciekawa i wielowątkowa. Mamy tu wszystko, czego możemy oczekiwać od dobrej opowieści: nieoczekiwane zwroty akcji, wyrazistych protagonistów z wewnętrznymi rozterkami - no i ten specyficzny humor (a właściwie bardzo dużo specyficznego humoru), który stał się wizytówką gier od Ryu Ga Gotoku na przestrzeni lat. Oprócz tego cut-scenki, które w serii są standardowo długie, w najnowszej odsłonie zrealizowano z prawdziwie kinowym rozmachem.
Wybór głównego miejsca akcji to strzał w dziesiątkę. Nie wiem, czy to wyłącznie kwestia plaży i wody, w której można pływać (i łowić śmieci), czy także paru mniej zabudowanych obszarów, ale świat w "ósemce" wydał mi się o wiele mniej klaustrofobiczny niż w poprzednich odsłonach.
Niekończąca się opowieść
To wszystko to gigantyczne plusy. Zresztą główny wątek w Like a Dragon: Infinite Wealth zasługiwałby chyba na Oscara - gdyby tylko nie zdecydowano się go rozciągnąć i rozcieńczyć do granic możliwości.
I tak gdy misja główna wymaga od nas wykonania prozaicznej czynności, takiej jak na przykład dojście do pewnego miejsca i porozmawianie z kimś, musimy liczyć się z tym, że może to zrobimy, ale pewnie dopiero za jakieś pół godziny, bo po drodze będziemy musieli stawić czoła dziesięciu "przeszkadzaczom", których w żaden sposób nie da się pominąć, i porozmawiać z nimi i/lub stoczyć z nimi walkę.
Tutaj nawet najmniej istotny bohater ma nam do powiedzenia piętnastominutową historię - problem w tym, że czasem te "drobne" rozmowy są strasznie nudne. Mniej więcej po dziesiątej godzinie spędzonej z produkcją miałam już tego gadania na tyle dość, że nie patyczkowałam się i kolejne mniej ważne dialogi po prostu przewijałam.
Niekończący się grind
Fani cyklu powiedzą, że takie rozwlekanie opowieści i dialogów to nic nowego. Nowością w serii nie jest także konieczność grindu. A ta w Like a Dragon: Infinite Wealth wyjątkowo daje się we znaki. Standardowo w niektórych momentach i miejscach pojawia nam się informacja, że jeśli chcemy iść dalej, to powinniśmy rozwinąć postacie do konkretnego poziomu.
Twórcy uwzględnili ewentualność, że w danej chwili ktoś mógł nie osiągnąć jeszcze danego levelu, w związku z czym wspaniałomyślnie porozstawiali tuż przy tych konkretnych miejscach grupki oprychów, z których możemy - a właściwie musimy - wyczyścić okolicę. Cóż, przynajmniej nie trzeba daleko odchodzić, by szukać konfliktu na własną rękę.
Jak na szanującą się odsłonę Like a Dragon przystało, poza walką i wykonywaniem misji fabularnych "ósemka" oferuje mnóstwo minigier i aktywności pobocznych. Część z nich znamy z poprzednich odsłon, a część jest całkowicie nowa. Pojawia się tu między innymi słynne karaoke, ale też pomoc przy roznoszeniu butelek z wodą na plaży czy - moja ulubiona - dostawa jedzenia na czas. Wymyślono tego tak dużo, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Kroczek w tył, kroczek w przód
Like a Dragon: Infinite Wealth zapewnia, wzorem "siódemki", turowy system walk. Starcia doczekały się kilku zmian, pozostając jednocześnie niezwykle angażującymi. Poza nowymi karierami z rozmaitymi (i czasem niezwykle pomysłowymi) ciosami i rodzajami broni, otrzymaliśmy trochę większą mobilność postaci. Do tej pory podczas walki nie można było w ogóle się przemieszczać, a teraz możemy zrobić kilka kroczków w obrębie wyświetlającego się okręgu.
Dobrze, że o tym pomyślano - taki zabieg poszerza nasze możliwości taktyczne. I tak na przykład przybliżenie się do wroga lub przedmiotu, który będziemy mogli wykorzystać do ataku, może zwiększyć ilość zadawanych obrażeń. Na późniejszych etapach, gdy zacieśnimy swoją relację z którymś z towarzyszy, podejście do niego podczas starcia da opcję wykonania silnego ataku łączonego.
Tańcząca odzież i tym podobne
Warstwa wizualna Infinite Wealth potwierdza, że Ryu Ga Gotoku Studio specjalizuje się głównie w tworzeniu mocno zabudowanych miejskich lokacji. Wprowadzenie plaży oraz innych bardziej otwartych przestrzeni do gry na pewno było pomysłem trafionym, ale z jego wykonaniem rzecz ma się już trochę gorzej. Niektóre rejony plaży - w tym przede wszystkim woda - wyglądają bowiem nieco schematycznie i przestarzale.
A na to i tak można przymknąć oko - nie jest to najsłabszy element warstwy wizualnej gry. Największą techniczną bolączką nowej Yakuzy są liczne błędy. Mijane na ulicach postacie blokują się na przeszkodach i trwa dobrą chwilę, zanim zorientują się, że powinny obejść daną barierkę czy inny element otoczenia.
Z kolei powalanie wrogów na ziemię wprowadza ich niekiedy w bliżej niezidentyfikowane drgania, choć akurat nikt ich prądem nie raził. To samo można zaobserwować z... koszulką Ichibana, która czasem podwija się nienaturalnie i dziwnie podskakuje (tak było, nie kłamię). Problemy z postaciami i wrogami miały już miejsce w poprzednich odsłonach gry i w najnowszej twórcom najwyraźniej nie udało się ich zwalczyć.
Do listy błędów i przewinień w Like a Dragon: Infinite Wealth na PlayStation 5 należy niestety dopisać niezbyt częste, ale za to mocno zauważalne, spadki płynności rozgrywki. Zaskoczeniem nie jest, że tytuł zamula najczęściej wtedy, gdy na ekranie wyświetla się najwięcej budynków i postaci.
Like a Dragon: Infinite Wealth - czy warto kupić?
Konieczność grindowania i usterki techniczne to najpoważniejsze problemy Infinite Wealth. A jednak najnowsza odsłona Like a Dragon ma to "coś", co sprawia, że pomimo wspomnianych niedoskonałości trudno się od niej odessać. Chodzi przede wszystkim o fabułę i konstrukcję postaci. Pod tymi względami tytuł wymiata.
Oczywiście całość można było bardziej skondensować - niektóre mniejsze wątki i dialogi są tu, mówiąc najprościej, zbędne; niemniej główna opowieść i tak robi wrażenie i potrafi wciągnąć na wiele wieczorów. Dobrym pomysłem okazało się również przeniesienie gry na Hawaje, co wprowadziło do serii konkretną świeżość. Generalnie polecam - i już ciekawi mnie, co twórcy przygotują dla nas następnym razem.
Opinia o Like a Dragon: Infinite Wealth [Playstation 5]
- Ichiban Kasuga ponownie w głównej roli!
- mistrzowska fabuła
- genialny humor
- dużo ciekawych i nietuzinkowych postaci
- Hawaje jako główna lokacja
- nowości w systemie walki
- mnóstwo minigier i zadań pobocznych
- niektóre wątki i dialogi rozciągnięto aż zanadto
- konieczność grindowania
- sporadyczne spadki płynności rozgrywki
- różne błędy w oprawie wizualnej
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę Like a Dragon: Infinite Wealth (PS5) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od wydawcy.
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!