Między patelnią a koniem
W The Legend of Zelda: Breath of the Wild fizyka ima się zresztą nie tylko głównego bohatera, ale także prowiantu. Wiedzieliście, że można zamrozić kawał mięsa rzucając go na skutą lodem ziemię, usmażyć to i owo na wulkanicznej glebie albo wybuchającą strzałą zamienić zwierza w przepyszną pieczeń? No dobra, ale zadajmy sobie fundamentalne pytanie: do czego Link używa jedzenia? Do eksperymentowania.
Wrzucamy mniej lub bardziej losowo dobrane składniki na patelnię i pichcimy wzmacniającą nasze statystyki strawę. Eksperymenty – dobre sobie! Jak gdyby pełna przygód odyseja była do tego odpowiednim miejscem. Za to Geralt uważał na lekcjach chemii w Kaer Morhen i zawsze dokładnie wie, jaki eliksir uzyska z połączenia takich a takich elementów.
Nie musi też zniżać się do łapania ryb na przynętę (ciekawostka: wrzucenie do wody jedzenia w The Legend of Zelda: Breath of the Wild wabi wodną faunę), ani łazić po drzewach, żeby zebrać parę jabłek. Starczy mu narwać ziółek, ewentualnie zakupić prowiant u karczmarza. Nigdy też się nie zdarzy, żeby Płotka zjadła którąś ze zdobyczy, a znowuż Link musi chronić co nazbierał, żeby jego wierzchowiec tego nie schrupał.
Czasem wprawdzie jest to przydatne, bo w ten sposób można zaskarbić sobie sympatię wierzchowców w The Legend of Zelda: Breath of the Wild, z których zresztą każdy charakteryzuje się specyficznymi dla siebie cechami. Przydatne... Ale Linkowi, bo Geralt nie musi kumplować się z końmi – on ma swoją wierną Płotkę.
A Płotka jest jaka jest. Trochę krnąbrna, ale za to na każde gwizdnięcie gotowa zmaterializować się w najbliższej okolicy – nawet na bezludnej wyspie. I co z tego, że to nierealistyczne? A może to kolejny argument za tym, że świat Linka jest bogatszy w możliwości i bliższy naszemu? Geralt drwi sobie z takiego gadania, popijając eliksiry i czekając na teleportującą się Płotkę.
Jestem z Rivii, Geralt z Rivii
Powiedzmy sobie szczerze, że i obyciem w świecie nasz wiedźmin bije na głowę małego mruka od Nintendo. Słyszy się zewsząd, że The Legend of Zelda: Breath of the Wild to niezwykła przygoda samotnika, który błądzi po malowniczych krainach odkrywając ich tajemnice i robi wszystko, aby pomóc swojej odwiecznej miłości – tytułowej Zeldzie.
My to widzimy inaczej! Link faktycznie nie wie, dokąd zmierza i niektórzy przekuwają to na plus The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Nie ma prowadzenia za rączkę, jest za to mnóstwo zagadek, które odkrywa się samodzielnie eksplorując niezbadane tereny. Dobra, dobra!
Nie usprawiedliwiajmy nieudolności Linka i lepiej zestawmy ją z zaradnością Geralta. A ten ostatni wie dobrze, jak działa otaczający go świat. Tu coś zarobi, tam przehandluje, tego oszuka, tamtego wyratuje, jedno zlecenie, drugie, robota pali się w rękach, a w międzyczasie ugra się parę groszy na Gwincie... A nawet jak już nie wiadomo kompletnie dokąd się udać, to zawsze można skorzystać z wiedźmińskich zmysłów lub tego magicznego GPS-a, który wyrysuje na mini-mapie ścieżkę do najbliższego celu.
Że co? Że właśnie w tym urok The Legend of Zelda: Breath of the Wild, że kroczymy nieprzetartym dotąd szlakiem, że to od nas zależy czy do celu dojdziemy tą czy inną ścieżką, czy wdrapiemy się do niego po skałach, czy dopłyniemy łódką, czy poszybujemy lotnią... Ha! Wszystko to zasłona dymna, która maskuje tylko wstydliwy fakt, że dziwaczny „tablet” Linka nie posiada takiej świetnej „apki”, jak geraltowy GPS.
Poza tym należy się zastanowić, dokąd tak naprawdę życie prowadzi skrzatowatego Linka? A raczej – do kogo? Chodzi w tej przygodzie przecież o Zeldę. Baśniową, niedostępną Zeldę. Taka romantyczna opowieść może wzruszać, ale u nas budzi ona jedynie politowanie. Na miejscu Linka należałoby raczej dać sobie spokój z panną, która od dekad wodzi biedaka za nos i nie zapowiada się, żeby kiedykolwiek wpuściła go pod pierzynę.
A jak to wygląda u Geralta? Samcza nonszalancja i festiwal jurności w jednym! Czy to Novigrad, czy Skellige, czy zapierające dech w piersiach Touissant – wszędzie czeka na naszego Białego Wilka co najmniej tuzin chętnych dziewcząt. Chyba tylko Bond albo porucznik Borewicz mogliby się pochwalić równie dużym powodzeniem u dam.
Baśń baśnią, magiczny nastrój magicznym nastrojem, ale w temacie forsy, kobiet i sprytu Geralt znowu wygrywa. Szach mat, panie Link!
Ten świat jest za mały dla nich dwóch
Przykłady na wyższość Geralta nad jego konusowatym rywalem od Nintendo można by mnożyć w nieskończoność. Wspomniałoby się jeszcze o tym, że kiedy Link wydłubuje strzały z pniaka, za którym chował się przed goblińskim ostrzałem, wiedźmin sięga do plecaka, w którym ma nieograniczoną liczbę bełtów do kuszy.
Znowuż, kiedy w The Legend of Zelda: Breath of the Wild trzeba zrąbać drzewo, aby przeprawić się po nim na drugą stronę rzeki, w Wiedźminie starczy przejechać po odpowiednio umiejscowionym przez programistów mostku.
Mówcie, ile chcecie, że każdy z przytoczonych przez nas argumentów, to potwierdzenie tego, jak ciekawie i niesztampowo zaprojektowano świat Linka. Powtarzajcie to w kółko, a nas i tak nic nie przekona, że „czarne jest czarne, a białe jest białe”. Geralt sercu bliższy i basta!
Teraz wybaczcie, ale udamy się do cienia, żeby tam trochę ochłonąć, bo wakacyjny skwar chyba rzeczywiście trochę za bardzo przygrzał nam łepetyny. A kiedy już minie nam ta letnia gorączka, zasiądziemy ponownie do The Legend of Zelda: Breath of the Wild, bo to growe arcydzieło. Podobnie zresztą jak Wiedźmin 3: Dziki Gon, choć obu tytułów nie sposób porównywać, nawet jeśli sparzone słońcem głowy same się do tego rwą.
3 powody, dla których w Legend of Zelda: Breath of the Wild lepiej grać na WiiU niż na Nintnedo Switch |
Komentarze
13Dobre jest to, że obie te gry są na tyle dobre, ze na pewno odcisną swoje piętno na całym gatunku i przyszłe gry RPG będą czerpać garściami z dobrych rozwiazań, które znajdują się w obu tytułach. A to wyjdzie nam graczom tylko na dobre...
Nie dajcie się oszukać zgredom którzy nie zrozumieli.
Congratz
W gimnazjum.
Tak więc nie pograsz sobie na PC/PS4/Xbox.