Maneater mógł być świetną, podwodną zabawą z nietuzinkowym bohaterem. No bo kto w tych czasach decyduje się obsadzić w tej roli rekina i do tego ludojada. Pomysł by ożenić to z otwartym światem, ewolucją i sporą dawką humoru też był znakomity. Niestety, znów zawiodło wykonanie.
- rekin ludojad w roli głównego bohatera,; - ciekawie zaprojektowany system rozwoju,; - duży, otwarty świat pełen najróżniejszych znajdziek,; - niezły klimat podmorskich i bagiennych głębin,; - spora dawka humoru.
Minusy- dość chaotyczne sterowanie może zniechęcić już na początku zabawy,; - mocno schematyczna rozgrywka,; - spore spadki klatek w niektórych lokacjach (na PS4),; - bardzo nierówna strona wizualna,; - drobne błędy techniczne,; - brak Krystyny Czubówny w roli narratora :)
Piaskownica dla rekina
Połączenie GTA z Sharknado – tak o Maneater pisaliśmy w naszych pierwszych wrażeniach z gry w lutym tego roku. Trzy miesiące później, po ograniu finalnej wersji tego tytułu mogę powiedzieć jedno – podwodne GTA to z pewnością nie jest. Zamysł był ciekawy – piaskownica dla rekina, w olbrzymim otwartym świecie, brzmi co najmniej intrygująco. Prawie jak seria Hungry Shark w 3D albo nowa wersja nieco już zapomnianego Jaws Unleashed z 2006 roku.
Aby jednak gra tego pokroju zapewniała frajdę potrzeba czegoś więcej niż tylko przeżuwanie kolejnych ofiar. Potrzeba wciągającej fabuły, ciekawych misji i wyzwań, które wywołują uśmiech zadowolenia. I właśnie z tym wszystkim Maneater ma lekki problem. Bo choć z początku zabawa jest przednia, a banan nawet na minutę nie schodzi nam z twarzy, to później coraz to wyraźniejsze i bardziej przewidywalne schematy powoli odbierają przyjemność gry. Jak to możliwe? Tego dowiedzie się z naszej recenzji Maneater.
By gra z otwartym światem zapewniała frajdę potrzeba czegoś więcej niż tylko przeżuwanie kolejnych ofiar. Potrzeba wciągającej fabuły, ciekawych misji i wyzwań, które wywołują uśmiech zadowolenia. I właśnie z tym wszystkim Maneater ma problem.
„Stań się ludojadem!” – mówili
Każdy bohater musi mieć swoje nemezis. Nawet jeśli jest to kilkutonowy rekin ludojad. W Maneater naszym wrogiem numer jeden jest Łuska Pete - wielki, brodaty rybak, którego jedynym zmartwieniem są rekiny. Najchętniej wybiłby je co do jednego.
A że to zawodnik nie w kij dmuchał, wszak nie zrobiło nawet na nim wrażenia jak nasz mały podopieczny na początku gry odgryzł mu dłoń, przeprawa z nim będzie ciężka. „Będzie”, bo poza przerywnikami filmowymi przedstawiającymi nam bliżej tę postać, namacalny kontakt z Pete’em nasz ewoluujący rekin miewa bardzo rzadko.
No ale trudno się dziwić – Pete’owi marzy się rekin gigant. Musimy więc zasłużyć sobie na jego zainteresowanie, a to oznacza konieczność ewolucji, nabrania masy i przejścia drogi od „szczenięcia” (oryginalne nazewnictwo gry) po starszego rekina, postrachu wód. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o fabułę. Mało skomplikowana, prawda? No cóż, skoro miał być powód do pogoni za kolejnymi ofiarami i znacznikami na mapie – to jest.
Maneater, czyli wielkie żarcie
W Maneater wszystko sprawdza się do jedzenia co samo w sobie jest dość oczywiste. Wszak mamy tu rybę, która musi walczyć o swoje przetrwanie. Co ciekawe jednak nie ma tu parcia na ciągłe polowanie na ofiarę, bo i nie ma licznika głodu, który zmuszałby nas do szaleńczego przeżuwania.
Są za to składniki odżywcze podzielone na cztery grupy. W tym miejscu trzeba twórcom Maneater oddać, że udało im się stworzyć w miarę spójny system rozwoju naszego rekina. Przypomina on bowiem nieco rozwiązania znane z gier RPG. Każda potencjalna ofiara naszego żarłacza to źródło określonego składnika odżywczego o czym informuje znajdujący się nad nią znacznik.
Nie wykorzystujemy ich jednak bezpośrednio do podnoszenia statystyk rekina, a wydajemy na ulepszenia zdobywanych podczas ważniejszych misji gałęzi ewolucji. Te zaś mogą być różne – od bioelektrycznych zębów mogących razić cele, poprzez różne rodzaje ciała, po organy zdolne zapewnić nam lepsze przyswajanie określonych składników czy pozwolić na skanowanie otoczenia.
Wszystkie te dodatki mają jeden cel – uczynić z naszego podopiecznego prawdziwego zabijakę, któremu schodzą z drogi absolutnie wszystkie stworzenia. Niestety, pięcie się w górę łańcucha pokarmowego w Maneater to rzecz żmudna.
I nie chodzi już nawet o to, że paszcza naszego stwora musi niemal cały czas pracować, bo tylko tak jesteśmy w stanie zasilić licznik doświadczenia i przeskakiwać na coraz wyższe jego poziomy osiągając tym samym pełną dojrzałość. Problemem na dłuższą metę są same misje – sztampowe do bólu.
No bo ileż razy można polować na 10-tkę określonego rodzaju ryb, szukać przejścia do skrzynki z mutagenem albo likwidować kąpielisko? A tego typu misji jest w Maneater całe mrowie. Właściwie jedynym jasnym akcentem mogącym sprawić miłą niespodziankę są starcia z osobnikami Alfa z danego gatunku. Szkoda tylko, że by je aktywować trzeba „przejeść” w danej strefie większość przygotowanych tam zadań.
Z humorem w chaos
Jeśli widzieliście zwiastun Maneater to pewnie już wiecie, że wszystko w tej grze trzeba traktować z przymrużeniem oka. Twórcy co chwila wyśmiewają stereotypy a to prezentując wstawki z Pete’m Łuską niczym w programach z National Geographic, a to serwując nam narratora (aż szkoda że nie jest nim Krystyna Czubówna), który w zabawny sposób komentuje zarówno nasze poczynania, jak i odkrywane miejscówki.
Ba! Są też nieco bardziej drastyczne żarciki, choć trudno powiedzieć czy faktycznie były zamierzone czy nie. Atakując większe ofiary nasz rekin potrafi odgryźć im to i owo stąd też czasami możemy zobaczyć aligatora bez nóg albo rekina młota bez płetw i ogona. Zapytacie co w tym komicznego? Ano to, że mimo tak dużych braków nasze ofiary nie tracą animuszu i ciągle nas atakują. Trudno nie uśmiechnąć się pod nosem na widok agresywnego kadłubka rekina młota.
Niestety, humor nie jest w stanie przykryć niektórych niedociągnięć. Bo co z tego, że przedzieramy się w łańcuchu pokarmowym na sam szczyt, że wyskakujemy na pole golfowe by pozjadać bawiących się tam ludzi czy bawimy się w kotka i myszkę z polującymi na nas łowcami, skoro tak naprawdę wszystko sprowadza się do szybkiego naciskania przycisku odpowiadającego za gryzienie.
Niby sterowanie w Maneater jest intuicyjne (bo wystarczy mniej więcej nakierować rekina na cel by mieć szansę na powodzenie ataku), a i tak polowania i walki z drapieżnikami to czysty chaos. Najlepiej widać to na przykładzie starć z łowcami, który nadciągają zewsząd, gdy tylko podkręcimy licznik zagrożenia zjadając plażowiczów, wędkarzy czy innych ludzi wypoczywających nad wodą.
Jeśli w tym momencie chcemy wywołać kolejnego, „dużego” łowcę (a jest to opłacalne, bo za ich pokonanie otrzymujemy nowe gałęzie ewolucji) trzeba dodatkowo pomęczyć się z atakującymi nas łodziami. To zaś oznacza krążenie, wyskakiwanie z wody, uniki i ataki, często na oślep. W zasadzie wystarczy bowiem cały czas „kłapać” paszczą by w końcu coś tam w nią wpadło.
Co najlepsze, gdy tylko rozwiniecie swojego rekina do poziomu dorosłego to przez większość przeciwników przechodzi się niczym walec. Czasami nie wiedziałem wręcz kiedy wyeliminowałem danego łowcę bądź zadałem ostateczny cios osobnikowi Alfa. Gdzie więc w tym wszystkim frajda?
Maneater najlepiej smakować będzie w małych porcjach. Bycie ludojadem sprawia frajdę, ale jest to ten sam poziom satysfakcji co w serii Hungry Shark - na chwilę, w przerwach od czegoś ciężkiego, by choć przez moment się odstresować.
Maneater – czy warto kupić?
Powiedzmy sobie szczerze, do bycia grubą rybą w świecie elektronicznej rozrywki rekinowi z Maneater sporo brakuje. Ktoś powie pewnie teraz, że przecież tytuł ten nigdy do tego miana nie aspirował. A i owszem, ale po tak ciekawej scenerii i intrygujących filmowych zapowiedziach można było oczekiwać znacznie więcej. Choćby wywołujących opad szczęki podwodnych lokacji.
I choć te ostatnie w grze się zdarzają to wizualnie Maneater prezentuje się bardzo nierówno. Podobnie jest zresztą z frajdą płynącą z zabawy. Początkowo jest zachwyt i poczucie dominacji. Później dochodzi nieco nerwowości, gdy przeskakujemy na młodego osobnika, ale wciąż coś trzyma nas przy grze. Niestety, z czasem ta więź coraz bardziej słabnie. Tym szybciej im dłuższą serwujemy sobie sesję.
Prawda jest taka, że Maneater najlepiej smakować będzie w małych porcjach. Bycie ludojadem sprawia frajdę, ale jest to ten sam poziom satysfakcji co w serii Hungry Shark - na chwilę, w przerwach od czegoś ciężkiego, by choć przez moment się odstresować. Byle nie siedzieć w grze zbyt długo, bo wówczas znudzi się ona szybciej niż zdołacie powiedzieć powtarzane w Maneater hasło „Eat the people, save the world”.
Ocena końcowa Maneater:
- rekin ludojad w roli głównego bohatera
- ciekawie zaprojektowany system rozwoju
- duży, otwarty świat pełen naróżniejszych znajdziek
- niezły klimat podmorskich i bagiennych głębin
- spora dawka humoru
- dość chaotyczna rozgrywka może zniechęcić już na początku zabawy
- mocno schematyczne misje
- spore spadki klatek w niektórych lokacjach (na PS4)
- bardzo nierówna strona wizualna
- drobne błędy techniczne
- brak Krystyny Czubówny w roli narratora:)
- Grafika:
dostateczny plus - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dostateczny plus
Ocena ogólna:
Grę Maneater na potrzeby recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy - firmy Koch Media Poland
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Maneater czy Grand Theft Rekin? Gra o rekinie-ludojadzie to piaskownica bez samochodów
- Jakiego peceta potrzebuje rekin-ludojad? Sprawdź wymagania sprzętowe gry Maneater
- GTA V vs GTA 6 – co Rockstar Games powinien zmienić w nowej odsłonie serii
- Predator: Hunting Grounds - 5 ciekawostek, których możesz nie wiedzieć o tej grze
Komentarze
2