Recenzja Ghost of Tsushima - gdyby Kurosawa dorwał się do tej gry niczego by już nie nakręcił
Ghost of Tsushima to chyba ostatni duży tytuł na PlayStation 4, przed nadejściem PS5. A jako że opowiada o samurajach i krwawej zemście, w klimatach ninja, oczekiwania były kolosalne. A co z tego wyszło? Cóż, lepszego pożegnania z tą generacją chyba nie można było sobie wymarzyć.
- fenomenalnie wykreowany świat, z zapierającymi dech w piersiach krajobrazami,; - ciekawie prowadzony wątek główny i świetne historie poboczne,; - rewelacyjny system walki oparty na refleksie i właściwym doborze postaw,; - rozbudowane drzewko rozwoju bohatera, z całą masą różnych umiejętności,; - znakomicie zrealizowany dubbing w kilku językach, w tym japońskim,; - czarno-biały tryb Kurosawa,; - fantastyczny klimat dawnych filmów o samurajach,; - i drobne szczegóły i szczególiki potrafią zrobić piorunujące wrażenie.
Minusy- niektóre aktywności poboczne z czasem stają się zbyt powtarzalne,; - nienaturalne przejścia zamiast animacji psują nieco wrażenie ciągłości,; - średnio udany system zasobów niezbędnych do ulepszania oręża,; - drobne błędy techniczne.
Jak dobrze mieć PlayStation 4
Chyba każdy zgodzi się, że ostatnie miesiące były dla PlayStation 4 wyjątkowo łaskawe. Do graczy trafiło w końcu niezwykle wyczekiwane Final Fantasy VII Remake i całkiem oryginalne Dreams, któremu mimo specyficznej tematyki udało się zebrać całą masę pochwał. Pojawił się też wreszcie przekładany kilkukrotnie Marvel’s Iron Man VR, podbijając serca pasjonatów wirtualnej rzeczywistości i gogli PlayStation VR.
Nie sposób nie wspomnieć również o The Last of Us Part II, niedawnym hicie chyba największego kalibru, który jednak mocno podzielił graczy. Jedni go kochają, inni nienawidzą prosząc wręcz o przygotowanie remake’u całej historii. Tak czy siak – na brak tytułów do grania posiadacze PlayStation 4 narzekać nie powinni. A już na pewno nie teraz, w przededniu premiery Ghost of Tsushima, nowej gry ojców świetnej serii inFamous.
I choć tytuł ten nie ma aż tak szumnej kampanii promocyjnej, dla wielu wciąż jawiąc się jako przygodowa gra akcji z otwartym światem jakich wiele, to jednak moja rada – lepiej wziąć go sobie na celownik. I nie chodzi tylko, że to naprawdę dobra gra. Ja nazwałbym ją teraz, po kilkudziesięciu spędzonych w niej godzinach, cudowną wisienką na playstationowym torcie.
Ghost of Tsushima to nie tylko dobra. To wręcz cudowna wisienka na playstationowym torcie, idealna na pożegnanie z odchodzącą generacją.
Kurosawa w końcu może spać spokojnie
Moją opowieść o Ghost of Tsushima zacznę nietypowo – nie od fabuły, a od wrażeń i emocji jakie towarzyszyły mi podczas pierwszych minut zabawy. Bo choć sam początek gry nie wydał mi się jakoś szczególnie wciągający, ot starcie z przeważającymi siłami mongolskimi i wciśnięty w to samouczek, to jednak klimat robi tu absolutnie fantastyczną robotę. To już nie wiadra, a dosłownie cysterny niesamowitego, japońskiego klimatu, które wylewają się z ekranu telewizora.
Spora w tym zasługa Patricka Gallaghera, który wprost idealnie wpasował się w rolę Khotun Khana, bezlitosnego mongolskiego generała i głównego architekta inwazji na Cuszimę. Ale dopiero gdy doszedłem do ekranu tytułowego Ghost of Tsushima (a musicie wiedzieć, że dojście tam trochę trwa) zakochałem się w tym tytule bez reszty.
Scena, w której nasz bohater, Jin Sakai, pędzi na koniu przez pole wysokich traw przechylając się w siodle by poczuć je na swojej dłoni, a w tle towarzyszy temu fenomenalna muzyka, była dla mnie niczym piorun z jasnego nieba. Od tej chwili przepadłem dla realnego świata. Cuszima i przygody Jina Sakaia wciągnęły mnie bez reszty.
Co tu dużo gadać, Cuszima w wykonaniu Sucker Punch Productions wygląda obłędnie. Szczególnie, gdy dorzucimy do tego HDR. Może nie jest to poziom Horizon Zero Dawn, ale co chwila traficie tu na lokacje, które aż proszą się o włączenie trybu foto i poeksperymentowanie z kadrem. Niektóre miejscówki emanują spokojem, inne wywołują dreszcze na plecach. Są mgły, burze z piorunami, opadające kwiaty wiśni, świetliki rozświetlające mroki nocy i ogromne stada ptaków fruwające nad polami jak jeden żywy organizm. Cuszima żyje i to naprawdę czuć.
No dobrze, ale zapytacie pewnie co ma do tego Kurosawa. Ano to, że twórcy nigdy nie ukrywali swojej fascynacji jego filmami. Wszak to one stanowiły dla nich inspirację co zresztą widać czy to w ekranach inicjujących misje, kadrach towarzyszących pojedynkom czy specyficznym efektom audiowizualnym. Co więcej, w grze znalazł się nawet specjalny czarno-biały filtr z filmowym ziarnem i podbitymi efektami wiatru nazwany specjalne na część mistrza kina samurajskiego – Kurosawa Mode.
Detale, które zapewne zrobią na Tobie wrażenie podczas grania w Ghost of Tsushima:
- po wygranym pojedynku nasz bohater energicznie uderza pięścią w katanę, by strzepnąć zeń krew pokonanych, przed schowaniem miecza do pochwy (sai)
- na ubraniu naszego samuraja coraz mocniej widać plamy zaschniętej krwi, szczególnie dotyczy to jaśniejszych kimon
- w niektórych lokacjach ilość efektów cząsteczkowych np. w postaci unoszącym się nad polem kwiatów świetlików, po prostu poraża
- przeciwników da się przerazić na tyle, że jedni upadają i czołgając się na plecach próbują ujść z pola walki, a inni rzucają się do ucieczki i faktycznie widać, że biegną aż do linii horyzontu
- podczas spokojnej jazdy konnej nasz bohater zmienia ułożenie ręki na mieczu na bardziej wygodne
- warto zwracać uwagę na „szyldy” – tam gdzie sugerują by się ukłonić warto to zrobić – efekt może być zaskakujący
- pozostawiony przy wodzie koń czasami sam pójdzie się napić
- podczas rozmów po walkach spod opaski naszego bohatera spływają kropelki potu
Ostatni samuraj
Opowiadanie o fabule takich gier jak Ghost of Tsushima jest niezwykle trudne. Raz, że mamy tu otwarty świat po brzegi wypchany różnymi zadaniami, a dwa – że wyjawienie zbyt dużej części historii potrafi skutecznie popsuć zabawę. Dlatego wzorem poprzednich recenzji ograniczę się jedynie do zarysowania scenariusza, w którym najważniejszą postacią jest oczywiście nasz bohater – lord Jin Sakai, jeden z ostatnich ocalałych samurajów po pogromie, jaki zgotowali im najeżdżający wyspę Mongołowie. Jego cel – uratować mieszkańców i odeprzeć wrogie siły.
A jako że został sam musi koniecznie znaleźć wcześniej sojuszników, który mogliby go wspomóc w walce z wojskami bezwzględnego Khotun Khana. I tu pojawia się pierwszy naprawdę nieźle zrealizowany element gry – misje główne i poboczne tworzą całe linie fabularne. Coś jak w przypadku naszego Wieśka, choć tam poszczególne powiązania okazywały się czasami dużo bardziej zaskakujące. W Ghost of Tsushima są one najczęściej związane z konkretnymi postaciami i każda z misji ma swój identyfikacyjny numerek.
Każda misja to część jakiejś większej historii. I dotyczy to także specjalnych opowieści o legendarnych broniach czy technikach. Idę o zakład, że niektóre z nich przejdą do historii elektronicznej rozrywki. Dlaczego? Bo ich zakończenie rozgrywa się w absolutnie niesamowitej scenerii nierzadko też łącząc się z fenomenalnie przedstawionym pojedynkiem. Co powicie na walkę w nocy na polu białych kwiatów nad którym unosi się wprost ogromna ilość świetlików?
Rzeźnik z Blaviken Cuszimy
A skoro już o pojedynkach mowa wielkie brawa należą się twórcom za przygotowany system walki. Przyznam szczerze, że początkowo byłem nim mocno poirytowany. Ba, czasami wręcz bliski rzucania padem po ścianach. Po godzinie czy dwóch zacząłem dostrzegać sens zmiany postawy w czasie walki, a po odblokowaniu ich wszystkich (na co kilkanaście godzin Wam pewnie zejdzie) nie wyobrażam sobie lepiej przygotowanej mechaniki prowadzenia potyczek z większą liczbą wrogów. Każda postawa odpowiada bowiem konkretnemu rodzajowi przeciwników.
I tak jedna najlepiej sprawdza się przeciwko szermierzom, inna przeciw „tarczownikom”, a jeszcze inna sprawi, że mocarni wrogowie nie będą już tak mocarni. Wydaje się to proste, ale zmiana postawy będąc otoczonym wrogami wymaga trochę wprawy. Do tego dochodzą jeszcze dwa łuki (krótki i długi) oraz dodatkowe umiejętności, bo jak zapewne wiecie nasz samuraj potrafi też walczyć nieczysto.
Oglądają pierwsze zwiastuny Ghost of Tsushima wielu z Was marzyło pewnie, by tytuł ten miał w sobie coś z kultowego już Tenchu. I trochę ma, bo mamy tu i ciche przekradanie się, i rzucanie bombami dymnymi, i odciąganie przeciwników dzwonkami powietrznymi. Mamy też pełen pakiet skrytobójstw – od zwykłego podrzynania gardeł, poprzez przebijanie wrogów przez cienkie drzwi domostw, aż po eliminacje rodem z Assasin’s Creed ze wskakiwaniem na przeciwnika z dachu.
Podobieństw do Asasyna jest tu zresztą nieco więcej, bo pośród odblokowywanych umiejętności znalazły się też seryjne eliminacje, gdy tylko trzech wrogów znajdzie się w odpowiedniej odległości. Mnie osobiście najbardziej spodobały się jednak prowokacje, w których podchodzimy do grup wrogów (a takich w Cuszimie jest pełno), zajmujemy pozycje, naciskamy przycisk i trzymamy go dopóty, aż wróg zaatakuje. Wydaje się proste, prawda? Ale wrogowie potrafią symulować ataki. Gdy jednak uda nam się puścić przycisk w odpowiednim momencie nasz bohater wykonuje w zwolnionym tempie jedno, czyste cięcie, któremu towarzyszy spektakularny rozprysk krwi. Chyba nie można było zrobić tego lepiej.
A gdy odblokujemy już umiejętność rozprawienia się w ten sposób z aż trzech przeciwnikami prowokacje staną się wręcz uzależniające. Satysfakcja z prawidłowo wykonanego takiego ataku jest bowiem naprawdę niesamowita. Podobnie zresztą jak z zakończonego zwycięstwem pojedynku, bo te w świecie Cuszimy są czymś w rodzaju walk z bossami. Dodajmy jeszcze, że tutaj szczególnie przydają się legendarne umiejętności i skutecznie przeprowadzone parowanie.
System walki w Ghost of Tsushima jest tak dobry, że wręcz szukałem kolejnych grup wrogów, by tylko móc sprawdzić swoje umiejętności. I tylko trochę żałuje, że twórcom nie udało się jakoś bardziej rozgraniczyć skrytobójstw i walki jako duch z tą typowo samurajską, zgodną z kodeksem Bushido. Niby w grze przewija się temat honorowej drogi samuraja, któremu nie przystoi atakować z ukrycia, ale ma to niewielki wpływ na sposób w jaki rozprawiamy się z wrogami. Czasami wręcz stawałem naprzeciwko całemu obozowi wyzywając ich wpierw prowokacją, a potem rozprawiając się z każdym kolejnym na ubitej ziemi. Trudno nawet zliczyć ilu Mogołów, roninów i bandytów odesłałem w ten sposób do piachu. Geralt z Rivii może się schować. W Ghost of Tsushima naprawdę czuć, że z każdą godziną nasza postać staje się potężniejsza.
Nieco wyboista droga samuraja
Misje misjami, a walka walką, ale przecież otwarty świat musi oferować coś więcej, by nie zanudzić. I oferuje. Pomijam już słynne lisie nory, które najpierw odblokowują nam miejsce na talizmany (które zapewniają konkretne wzmocnienia), a potem podnoszą wyżej ich poziom. W Ghost of Tsushima natkniemy się też na gorące źródła, które podczas „rozmyślania” podnoszą delikatnie nasz pasek zdrowia, a także maty, na których będziemy układać haiku, czyli krótkie wierszyki. Co najważniejsze jednak każda z tych rzeczy w jakiś sposób rozwija naszego bohatera.
Nieco gorzej wygląda sprawa z ulepszaniem oręża, bo choć sam schemat jest znany – trzeba posiadać określone zasoby, to już ich szukanie jest nieco chaotyczne. Niby dzieje się przy okazji, ale szybko staje się to tak machinalną i nudną czynnością, że nie zwracamy uwagi na to co zebraliśmy i czego jeszcze nam brakuje.
Przyczepić się też można do niektórych animacji, a w zasadzie ich braku. Skoro opowieść sugeruje, że musimy udać się na statek by odbić przetrzymywaną tam osobę to czemu po wejściu do łódki widzimy czarny ekran, by po chwili pojawić się już przy burcie okrętu. Jeszcze bardziej dosadny przykład to podobnie przeprowadzony zabieg podczas dorzucania prochu do kadzielnic w jednej z misji. Nawet krótka animacja byłaby tu lepsza niż 1 sekundowy czarny ekran.
Ghost of Tsushima to cudo, cudo i jeszcze raz cudo. To pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego posiadacza PlayStation 4.
Ghost of Tsushima – czy warto kupić?
Trochę ponarzekałem, czas na podsumowanie. Chyba domyślacie się jaki może być werdykt, prawda? Ghost of Tsushima to cudo, cudo i jeszcze raz cudo. To prawdopodobnie ostatni z wielkich tytułów na PlayStation 4, który jednak z pewnością zostanie zapamiętany. Za fenomenalny klimat, fantastycznie wykreowany świat, rewelacyjny system walki i zapierające dech w piersiach miejscówki.
Jeśli więc kochasz japońskie klimaty, a Sekiro było dla Ciebie za trudne to Ghost of Tsushima wynagrodzi Ci wszystkie tamte cierpienia dostarczając świetną historię, satysfakcjonującą rozgrywkę i całą masę niesamowitych emocji. Moja odpowiedź na zadane powyżej pytanie to brać i grać, bo na kolejny tak świetny tytuł z samurajami w roli głównej przyjdzie nam pewnie długo poczekać.
Ocena końcowa Ghost of Tsushima
- fenomenalnie wykreowany świat, z zapierającymi dech w piersiach krajobrazami
- ciekawie prowadzony wątek główny i świetne historie poboczne
- rewelacyjny system walki oparty na refleksie i właściwym doborze postaw
- rozbudowane drzewko rozwoju bohatera, z całą masą różnych umiejętności
- znakomicie zrealizowany dubbing w kilku językach, w tym japońskim
- czarno-biały tryb Kurosawa
- fantastyczny klimat dawnych filmów o samurajach
- idrobne szczegóły i szczególiki potrafią zrobić piorunujące wrażenie
- niektóre aktywności poboczne z czasem stają się zbyt powtarzalne
- nienaturalne przejścia zamiast animacji psują nieco wrażenie ciągłości
- średnio udany system zasobów niezbędnych do ulepszania oręża
- drobne błędy techniczne
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę Ghost of Tsushima na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Sony Interactive Entertainment Polska
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Jest na co popatrzeć - Ghost of Tsushima na premierowym zwiastunie
- Ghost of Tsushima na TGA 2019 - gra jest taka, jakiego oczekiwaliśmy
- Najlepsze gry na PlayStation 4
Komentarze
38A gdybys mial od strony technicznej jesli idzie o animacje postaci porownac TLOU2 i GOT to ja kto wyglada?
Mam wrażenie ze GOT ma nieco mniej naturalne ruchy postaci, są troche takie mało realistyczne.
Rzecz jasna jest to gra troche mniej realistyczna niz TLOU2 ale jednak takie wrażenie odnoszę ze mozna by było zrobić to lepiej.
Szkoda :( trza czekac na PS6
:D
Ja jednak sobie obiecalem ze nic juz nie kupie wczesniej niz tydzien po premierze, jak nieoplaceni gracze napisza swoje recenzje
Nie ma gry na PC = gra nie istnieje
Pod względem artystycznym i graficznym pcmr nie ma wstępu :) 7 letnia generacja a z pcmr zostaje siwy dym ech....