Lubię obejrzeć freakowe gale sportowe i wcale nie uważam, że to coś złego
Internet w ostatnim czasie zmienił się nie do poznania przez obecność tzw. freakowych gal sportów walki. Twory typu FAME, High League, Prime i pokrewne są świetnym przykładem tego, w jakim kierunku zmierza cyfrowy świat i czego oczekują internauci. Rozrywki i kontrowersji.
UWAGA! Filmy osadzone w poniższym materiale mogą zawierać sceny walk. Przypominamy, że są one wykonywane pod okiem lekarzy i profesjonalnych sędziów. W wideo może również pojawić się wulgarne słownictwo.
Przyznaję się bez (nomen omen - w kontekście tematu tego materiału) bicia, że chętnie zasiadam ze znajomymi do „seansu” tych jakże prymitywnych widowisk, które w ostatnim czasie zbierają potężne żniwo oglądalności. Freakowe gale sportowe (pozwolę sobie używać tego określenia, bo na dobre przyjęło się w nomenklaturze), bo o nich mowa - są ciągle tematem sporów wśród internautów. Właśnie dlatego postanowiłem napisać krótki felieton na ich temat.
Trudno, aby korzystając z internetu nie wpaść choć raz na materiał związany z tym, kto kogo bardziej zwyzywał, kto z kim zamierza zawalczyć w oktagonie i kto jest obiektem setek dyskusji w mediach społecznościowych, bo zachował się absurdalnie podczas wywiadu i jednym przyniósł rozrywkę, a innych z kolei zażenował. Taki właśnie jest świat freak fightów, który może być uważany za porażkę XXI wieku, a dla mnie jest całkiem dobrą opcją na spędzenie wieczoru przed telewizorem i całkowitym resetem mózgu.
Freakowe gale sportowe potrafią zapełnić największe w Polsce obiekty. Tysiące widzów na żywo i setki tysięcy przed telewizorami to liczby, które dobitnie świadczą o sukcesie tych przedsięwzięć
Do „pato-gal” sportowych podchodziłem jak pies do jeża. Przecież z jednej strony to interesujące, z drugiej zaś strata czasu
Doskonale wszyscy wiemy, jak popularne w ostatnim czasie stały się freakowe gale sportów walki. Mam tutaj na myśli przede wszystkim prekursora takich wydarzeń w Polsce - FAME MMA, które obecnie funkcjonuje pod nazwą FAME, ale też pokrewne temu twory: High League, czy też Prime Show. Reszty nie zliczę, bo na fali „fejmu” FAME owe gale wyrastają jak grzyby po deszczu.
Doskonale rozumiem, że mogą istnieć ludzie, którzy słyszą o tym pierwszy raz i z całego serca im gratuluję. Trzeba mieć naprawdę mnóstwo szczęścia, aby przez kilka lat ani razu nie usłyszeć, że ktoś kiedyś, w erze pato-streamerów wpadł na genialny pomysł, aby spieniężyć konflikty internetowych celebrytów w oktagonie. Wrogo nastawieni do siebie twórcy mieli mieć możliwość „wyżycia się” na sobie w najbardziej prymitywny sposób - ale jednocześnie pod czujnym okiem lekarzy i sędziów.
Czy w tej konwencji jest coś złego?
… myślałem sobie, zanim zdecydowałem się obejrzeć pierwszą tego typu galę. No przecież jest pełen profesjonalizm. Zawodnicy nie biją się na oczach gapiów pod sklepem, stwarzając przy tym zagrożenie nie tylko dla siebie, ale też dla „widowni”. Robią to w oktagonie, który jest nadzorowany przez zawodowych sędziów, a dookoła zebrany jest sztab medyków, którzy są w stanie udzielić pomocy w najbardziej kryzysowych sytuacjach niemal natychmiast.
Czym to się różni od gal sportowych, na których biją się profesjonaliści? Ano tylko i wyłącznie tym, że tutaj zawodnikami są ludzie, którzy wyjątkowo polaryzują społeczeństwo. Bo jakie emocje losowy zawodnik choćby z profesjonalnego KSW jest w stanie wzbudzić wśród widowni? Większość z nas nawet nie wie o istnieniu takich osób, a jeśli się dowie, to tylko tyle, że „bije się za pieniądze” i nic poza tym.
Te wszystkie freakowe gale sportowe to tak naprawdę nic nowego. Podobne wydarzenia są znane od lat. Różnicą jest to, że w przypadku tych pierwszych zawodnicy są znani wśród ogromnej społeczności.
A freakowe gale sportowe? Wszystkie te osoby, które stają do pojedynków w oktagonie są powszechnie znane w sieci. I jak bardzo byśmy się nie starali - to żyją w sferze publicznej i docierają często do milionów odbiorców. Możemy sobie wyrobić o nich zdanie nawet bez konkretnego zapoznania się z materiałem, który tworzą w internecie. Wiemy o nich, że istnieją i czym się zajmują - i ostatecznie jesteśmy w stanie wydać osąd, czy negujemy ich twórczość, czy jest ona dla nas bliżej obojętnej lub pożytecznej.
No dobra, to obejrzałem pierwszą galę i nawet mi się to spodobało
Nie ma najmniejszego znaczenia, która konkretnie gala to była. Właściwie to one wszystkie są niemal identyczne. Zawsze znajdzie się kilku zawodników, którzy nakręcają całą oglądalność bardziej lub mniej sztucznym konfliktem, część takich, którzy trochę pokrzyczą, aby skupić na sobie większą uwagę i ci najmniej medialni.
Dlaczego więc podoba mi się oglądanie kilkunastu celebrytów z sieci, którzy już tygodnie przed pojedynkiem we wszelkiego rodzaju wywiadach próbują zebrać jak największą widownię? Przecież nie niesie to ze sobą żadnej merytoryki i w ogóle trudno mówić w tym przypadku o jakichkolwiek wyższych wartościach. Wszak to rozrywka najniższych lotów, którą oglądamy, bo uczestniczą w niej szeroko rozpoznawalne osoby.
Zgadzam się, że oglądanie pato-gal MMA zaspokaja wyłącznie żądzę rozrywki. Dodatkowo jest to okraszone sporą dawką kontrowersji. Ale dla kontrastu - często chadzam do teatru, żeby jednak nadać nieco równowagi tym całkowicie skrajnym szalom.
Właśnie z tego powodu było to dla mnie atrakcyjne. Pracuję w internecie - naturalnie więc kojarzę większość osób z tego środowiska. Korzystając aktywnie z social-mediów i przeglądając wiadomości z różnych kategorii rzeczą oczywistą jest, że rozpoznaję kolejne twarze nowych zawodników. Całkiem miło zatem usiąść wieczorem przed telewizorem i obejrzeć taki „odmóżdżacz”. Powiedzcie mi, jest tu ktokolwiek, to konsumuje treści wyłącznie najwyższej jakości z olbrzymim przesłaniem i jakakolwiek forma rozrywki wideo jest dla niego niedopuszczalna? Pewnie nie. Pokuszę się o stwierdzenie, że każdy z nas - raz na jakiś czas, rzecz jasna - lubi obejrzeć coś, z czego nie wyniósł żadnej wiedzy, a jedynie zaspokoił najprostsze instynkty - chęć rozrywki.
Nie rozumiem zatem krytyki polegającej na umniejszaniu celebrytom uczestniczącym we freak-fightach tylko dlatego, że wywodzą się z internetu. Myślę nawet, choć to temat na zupełnie inny materiał, że w ciągu kolejnych lat gwiazdy z „klasycznych” mediów zostaną zepchnięte na boczny tor i ogólną rozpoznawalnością będą się cieszyć głównie ci, których znamy z internetu.
Zasada freakowych walk jest prosta: im więcej kontrowersji przed walką - tym lepiej. Można tę zasadę zresztą przenieść w dziesiątki innych miejsc i zawsze będzie się sprawdzać
Może Wam skrócę przebieg jednej z takich gal, bo to całkiem niezła komedia jest
Od razu uprzedzam - w żadnym przypadku nie porównuję freakowych gal do zawodowych. Nie sądzę też, aby organizatorzy tych pierwszych chcieli, aby ich „dzieło” zostało traktowane na równi z profesjonalnymi federacjami. Lepiej traktować to jako żart i swego rodzaju komedię w której za kulisami obraca się dziesiątkami milionów złotych.
Do rzeczy jednak - przebieg jednej takiej gali to nie tylko widowisko związane z „mordobiciem”. Tego, wbrew pozorom czasami brakuje. Całe show kradnie tutaj komiczne wyzywanie się zawodników przed walką, pozowanie na gangsterów, którzy całą mafię Cosa Nostra z Sycylii mają na jedno skinienie palcem i często robienie z siebie zawodowców, którzy żadnego przeciwnika się nie boją.
Cały ten obraz pseudo-gansterskich potyczek i zapowiedzi pojedynków wszech czasów rozpływa się natychmiast po wybiciu dzwonka rozpoczynającego pierwszą rundę. Nie zliczę ileż to razy pojedynek, który miał być „krwawą rzezią” kończył się po kilku minutach, a obaj zawodnicy po przebraniu się w garnitur mogliby pójść na własny ślub i nikt nawet nie zauważyłby, że przed chwilą toczyli walkę „na śmierć i życie”.
Naturalnie też, zaraz po takiej walce przepychance następowało pogodzenie niczym z taniego filmu romantycznego. Wszystkie wyzwiska, których najwięksi poeci nie byliby w stanie wymyślić nagle odchodzą w zapomnienie. Pora na pozdrowienie rodziców, podziękowanie trenerom, którzy szczęśliwi po przygotowaniu kolejnego zawodnika do walki zarobili na czwarte w roku wakacje na Malediwach, no i wyczytanie podziękowań dla sponsorów, żeby oczywiście „fakturka się zgadzała”. Komicznego charakteru dodaje też fakt, że często fragment z podziękowaniami jest poprzedzony szybkim wręczeniem kartki A4 z listą osób, o których należy wspomnieć.
Po wszystkim już tylko wystarczy zliczyć, ile nowych obserwatorów przybyło na Instagramie i kogo kolejnego można zacząć wyzywać, aby napędzić nowy „konflikt”, który poskutkuje podpisaniem kontraktu na kolejne walki. Ot, tak ten świat freak-fightów wygląda i jeśli mój skrót Was nie zaciekawił, to i tak dajcie sobie szansę. Nawet, jeśli nie znacie żadnego zawodnika (choć o to akurat trudno) - to naprawdę jest to wesołe przedstawienie, które trudno nazwać czymkolwiek konkretnym.
I dla takiej komedii jestem w stanie zapłacić 35 zł raz na kilka miesięcy. A przy tym zjeść pizzę, oczywiście
Czy po obejrzeniu jakiejkolwiek z pato-gal walk będę mądrzejszy? Absolutnie nie. Nie nabędę w tym czasie żadnej wiedzy i doświadczenia, które przełożę na zysk na przestrzeni czasu. Jedyne, co zrobię - to stracę 35 zł, bo taką kwotę życzą sobie włodarze freakowych gal sportowych za zakup dostępu pay-per-view (PPV).
Stracę też kilka złotych na zamówienie pizzy, która tej komedii na ekranie telewizora nada więcej smaku. Ostatecznie, żadnego pożytku z tego seansu nie ma. Same straty. A i tak kolejną galę obejrzę. Następną pewnie też, a i jak czas pozwoli to jeszcze kolejną. Stracenie 3, czy 4 godzin z życia raz na kilka miesięcy jest według mnie odpowiednią ceną za to, żeby utwierdzić się w przekonaniu że dzisiejszy internet to miejsce pełne skrajności i sprzedaje się tylko kontrowersja.
Popularności freakowych walk nie można odmówić. Wielkie stadiony zapełnione tysiącami widzów i setki, jeśli nie miliony widzów przed telewizorami - to mówi samo za siebie. Ludziom ta rozrywka odpowiada.
Widzę to zresztą po sobie. W życiu nie wydałbym złamanego grosza, aby zobaczyć profesjonalną galę MMA na której walczą zawodnicy, o których pierwszy raz w życiu słyszę i nie dzieje się wokół tego nic interesującego. Freak-fighty natomiast mnie kupiły. Często sztuczne, ale też realne konflikty to coś, co chcą oglądać setki tysięcy osób - i mówię to poważnie, bo według doniesień największej federacji, FAME - dostęp do ostatniej gali kupiło ponad 500.000 ludzi. Zakładając, że każda z tych osób przebywała w tym czasie z minimum jeszcze jedną osobą - mamy przynajmniej 1.000.000 (MILION!) osób, których interesuje to, kto z internetowych celebrytów szybciej skończy na deskach oktagonu i kto wymyśli lepsze epitety do wyzwisk swojego przeciwnika.
Fascynujące, ale też straszne. W internecie sprzedaje się głównie kontrowersja. Rzeczowe i poważne treści giną w całym tym padoku, który oglądamy na co dzień i zewsząd jesteśmy atakowani plotkami o tym, kto jakie BMW rozbił, dlaczego Ekipa Friza się rozpadła i jaką bieliznę założyła influencerka na premierę kolejnego filmu w kinie.
Konflikty wśród internetowych celebrytów występują - i często właśnie na tego rodzaju wydarzeniach twórcy decydują się zażegnać spory - dając przy tym widowisko swoim widzom
Największym problemem freakowych walk jest... widownia
Na jedną z gal samodzielny wstęp na wydarzenie jest możliwy od 13. roku życia. Z opiekunem natomiast mogą już wejść 7-latkowie. No i przyznaję - to jest dla mnie przesada. Zapytałem jednak redakcyjnego kolegę Pawła, który sam siebie określa mianem bezdzietnego konserwy-betonu, jak zapatruje się na wydarzenia, które są tematem tego felietonu w kontekście społecznej szkodliwości. Odpowiedział dokładnie tak, jak się spodziewałem - i jak pewnie myśli spore grono osób:
Freakowe gale sportu? Dla mnie to robienie papki z mózgu
Wyzwiska, obrażanie i niewybredne żarty to nieodłączna część konferencji prasowych poprzedzających gale. Dodajmy do tego promocję kontrowersyjnych postaci świata YouTube’a (wyguglujcie Kruszwil, Lil Masti czy Marta Linkiewicz) i otrzymujemy mieszankę robiącą papkę z mózgu.
Wszystko to oczywiście żeby sztucznie wywołać kontrowersję, lepiej się sprzedać i zarobić kasę. I jasne, to rodzice/opiekunowie powinni dbać o dzieci. Brutalna prawda jest jednak taka, że nie zawsze tak jednak jest, a dzieci żyją własnym życiem. Szczerze? Uważam, że mój (i Wasz) cenny czas i pieniądze nie są warte tego typu wydarzeń.
W każdym razie jednak, można dyskutować o tym, czy zakazanie oglądania widowisk w rodzaju freakowych gal sportowych osobom nieletnim przyniesie wymierne efekty? Przecież wszystkie te walki, konferencje i wywiady przepełnione złością i agresją są dostępne na najpopularniejszej platformie wideo - nawet nie trzeba wpisywać nic w wyszukiwarkę YouTube, bo algorytm sam często podpowiada to, co jest obecnie popularne i trudno uciec od takich materiałów. Wiadomo, że dorosły łatwiej odrzuci te propozycje i niezainteresowany tematem nie kliknie.
Dla najmłodszych jednak taka rozrywka jest często głównym tematem rozmów w szkołach. No bo... ile jest uczniów w szkołach podstawowych, którzy na przerwach dyskutują o kolejnych wyniesieniach rakiet Elona Muska w kosmos? Pewnie i tacy się znajdą, ale w zdecydowanej większości najczęściej poruszana tematyka wśród najmłodszych dotyczy właśnie życia internetowych celebrytów.
Chciałoby się pominąć kwestię najmłodszej widowni, która kupuje dostęp PPV do freakowych gal i założyć, że odbiorcami są głównie dorośli. Wówczas problem jest rozwiązany - każdy odpowiada za siebie i świadomie ogląda to, czego niepełnoletnim raczej nie chcemy pokazywać. Rzeczywistość jest niestety brutalna i obecny internet sprawił, że wartości moralne w cyfrowym świecie są warte tyle, co 10 zł podczas tankowania samochodu.
Tego typu gale pokazują, jak dziwnym miejscem jest dzisiejszy internet
Internet jest dziwnym miejscem, zgodzicie się ze mną. Może też w pewnym sensie niebezpiecznym. Wiadomo, że to zupełnie inne niebezpieczeństwo, niż pokazanie się w szaliku Legii Warszawy na poznańskich uliczkach w środku nocy. Niemniej, czy freakowe gale sportów walki można traktować jako coś, co nie do końca pozytywnie wpływa na widownię?
Zastanawiałem się nad tym długo i ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie. Jedyny warunek, który musi być spełniony to odpowiednie podejście do tego typu rozrywki. Tak długo, jak traktujemy podobne widowiska wyłącznie jako rozrywkę (specyficzną, to fakt - ale nadal rozrywkę), tak nie uważam żeby „pato-gale” MMA miały destrukcyjny wpływ na widzów.
Nie ma też najmniejszego sensu wrzucanie wszystkich zawodników-celebrytów do jednego worka. To, że kilka osób nie potrafi obejść się bez aroganckiego zachowania wcale nie oznacza, że tacy są wszyscy. Wbrew pozorom, na freakowych galach często można zobaczyć osoby, które potrafią wypowiadać się składnie, okazują szacunek przeciwnikowi, a zaistniały w świecie influencerów bez większych kontrowersji. Ot, po prostu są znani, ale trudno traktować ich jako skazę w internetowym świecie.
Osobiście absolutnie rozumiem konwencję, którą zapoczątkowało FAME MMA i szczerze jej kibicuję. Mam też pełną świadomość, że to doskonałe miejsce, żeby jeszcze bardziej wybić kontrowersyjne w sieci osoby. Ale tak na dobrą sprawę - bunt marginalnej części społeczeństwa w żaden sposób nie wpłynie na trendy w internecie. Jak bardzo byśmy tego nie negowali, popyt na „pato-gale” nie spadnie, widzowie nadal będą się karmić sensacją i kontrowersją i pozostaje nam się z tym pogodzić lub otoczyć się bańką, do której nie będziemy dopuszczać tego, co w Internecie (nie)stety jest najpopularniejsze.
Mnie poza tą bańką jest wygodnie i uważam, że mając świadomość tego, co konsumujemy w sieci nie wyrządzimy sobie żadnej krzywdy. Z umiarem i świadomością nic nam nie zaszkodzi (no dobra, może są drobne wyjątki).
A teraz możecie hejtować... Lub dajcie znać, których redaktorów benchmark.pl ustawilibyście przeciw sobie na ringu :)
Źródło grafik: kadry z filmu podsumowującego FAME 14 (YouTube @FAMEMMATV)
Komentarze
11