Zaraz pewnie posypią się gromy - Final Fantasy XVI jest niezłe, ale do perły mu daleko
Im większa gra tym większe oczekiwania – z tym właśnie zmierzyć się będzie musiało Final Fantasy XVI. Zadanie tym trudniejsze, że nowa gra miała przynieść mocniejsze, dojrzalsze i „mniej japońskie” spojrzenie na tę serię. Miała też być nextgenową perełką. Miała, a jest?
Oj naczekaliśmy się na kolejną odsłonę serii Final Fantasy, naczekaliśmy. Jakby nie patrzeć od pamiętnej „piętnastki” dzieli nas niemal 7 lat, a od Final Fantasy VII Remake nieco ponad trzy. Nie ma więc co się dziwić, że spragnieni „fajnalowych” doznań pasjonaci tej serii RPG przestępują już z nogi na nogę wyczekując premiery „szesnastki”. Szczególnie, że ta odsłona miała przynieść przy okazji znaczącą zmianę – odejście od typowo japońskich klimatów. Zamiast nich mieliśmy dostać dojrzalszą, mocniejszą i bardziej mięsistą fabułę, z przystępniejszą, zręcznościową walką, która będzie potrafiła sprawić jeszcze większą frajdę.
Ile z tych obietnic faktycznie zostało zrealizowanych w pełnej wersji gry? Sporo, choć daleki byłbym od wygłaszania peanów na temat tego, że „oto doczekaliśmy się najlepszej odsłony Final Fantasy w historii tej serii”. Dlaczego? Tego dowiecie się z naszej wideorecenzji.
Final Fantasy XVI - co zagrało, a co nie?
Dla tych, którzy nie przepadają za materiałami wideo podrzucamy małą ściągawkę – oto co w nowej odsłonie „fajnala” całkiem zgrabnie wyszło i to co niestety nie za bardzo się udało. Po pierwsze – fabuła. Ją w zasadzie zaliczyć można na plus, choć nie da się ukryć, że sposób opowiadania historii, która toczy się przez wiele lat, nie każdemu się spodoba.
Dlaczego? Bo na pierwszy plan wysuwają się tu wątki, które w większości wypadków nagle się kończą powodując nasze lekkie zakłopotanie. No bo wiecie – niezła, wciągająca historia, która trzymała nas przed ekranem dobre kilka godzin w pewnym momencie znajduje swój niespodziewany finał, a my kontynuujemy zabawę jakby rozpoczynając kolejny wątek niemal „od zera”. Niemal, bo jednak jakiś tam wspólny mianownik zawsze jest, ale nie da się ukryć, że przez takie prowadzenie opowieści całość wyraźnie traci swój impet.
Po drugie – walka. Niestety ona także potrafi wywołać mieszane uczucia. Co ciekawe, z początku wydaje się ciekawa i całkiem satysfakcjonująca. System oparty o uniki i ataki specjalne przy pomocy zdolności Eikonów, przepotężnych, magicznych bytów, faktycznie może delikatnie kojarzyć się z tym z serii Devil May Cry. Jest dynamicznie i widowiskowo. Niestety, z czasem jest też aż nazbyt powtarzalnie.
Do tego dochodzą też problemy z kamerą przy większych bossach i… fajerwerki graficzne, które czasami zasłaniają nam przeciwnika przez co ciężko zauważyć czy nie szykuje się on do ataku i czy nie powinniśmy zrobić uniku.
I wreszcie po trzecie, jeśli chodzi o powody do narzekań – w Final Fantasy XVI zapomniano trochę o dodatkowym motywowaniu graczy do rozwijania własnego bohatera. Niby mamy tu całkiem spore drzewko różnych zdolności, niby można je rozwijać wykupując mistrzostwa, dowolnie zmieniać i mieszać, ale szczerze, po nauczeniu się jak walczyć starcia bywają tak proste, że nierzadko na długo zapominamy by zajrzeć do menu i coś w nim zmienić.
Tyle utyskiwań – a co Final Fantasy XVI w takim razie w całości dobrze wyszło? A choćby przerywniki filmowe. Czasami ogląda się je z zapartym tchem i mocno rozdziawionymi ustami. Pochwalić też należy fakt pojawienia się polskiej, kinowej wersji językowej, po raz pierwszy w historii tej serii. Mam co prawda pewnie zastrzeżenia do wulgaryzmów, które miejscami wydają się nieadekwatne do sytuacji i oryginalnej wersji, ale na taką drobnostkę da się przymknąć oko.
Final Fantasy XVI – czy warto kupić?
Jeśli jesteś fanem serii to przekonywać Cię nie musimy, bo pewnie już dawno grę masz zamówioną. Gorzej maja Ci niezdecydowani, bo Final Fantasy XVI, mimo że potrafi zrobić niezłe pierwsze wrażenie, różni się znacząco od poprzedników. Nie każdemu mogą przypasować zmiany jakie serwuje ta odsłona serii i nie każdemu spodoba się przeskok w kierunku szybkiej, bezkompromisowej „nawalanki”.
Prezentowana nam tutaj opowieść miewa swoje fenomenalne momenty, ale potrafi też czasami mocno wytracić impet przez co łatwo zniechęcić się do dalszej zabawy. Ale choć Final Fantasy XVI w moim odczuciu daleko do arcydzieła, to jednak zagrać w ten tytuł warto. Choćby dla fantastycznie wyglądających przerywników filmowych, i tych lepszych, ciekawszych wątków fabularnych nawet jeśli nasz główny bohater – Clive to mruk jakich mało.
Opinia o Final Fantasy XVI [Playstation 5]
- intrygująca fabuła, która potrafi przyspawać nas do ekranu na długie godziny,
- ciekawi bohaterowie,
- nieźle opracowany system walki,
- widowiskowo wyglądające zdolności Eikonów,
- niektóre miejscówki potrafią zapaść w pamięć,
- pierwsze w historii serii zadania poboczne,
- fenomenalnie przygotowane przerywniki filmowe,
- zadowalająca długość rozgrywki,
- całkiem niezły klimat,
- rozmachu Final Fantasy XVI odmówić nie sposób,
- polska, kinowa wersja językowa,
- sposób opowiadania historii i kończenia kolejnych wątków powoduje, że gra traci z czasem swój impet,
- szybko wkradająca się monotonia rozgrywki,
- walka potrafi być bardzo powtarzalna,
- zbyt wiele uproszczeń i zbyt mało zachęt do rozwoju naszego bohatera,
- nierówna oprawa wizualna,
- polskie tłumaczenie czasami niepotrzebnie bywa wulgarniejsze od oryginału,
- zdarzające się archaizmy w rozgrywce
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę Final Fantasy XVI na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy - firmy Cenega S.A.
Komentarze
2