Kiedy inne gry głaszczą po głowie, Darkest Dungeon daje niezły wycisk. Mówi się, że cierpienie uszlachetnia. Rzadziej dodaje się, że potrafi też bawić.
wysoki poziom trudności; nastrój grozy; ekscytujący i wymagający system walk; narastający poziom stresu bohaterów; piękna komiksowa grafika; wspaniała oprawa dźwiękowa
Minusypretekstowa fabuła; powtarzalność scenografii
Mroczne dusze w syropie klonowym
Od kilku lat przez świat wirtualnej rozrywki przetacza się debata, której tematem jest zbyt niski poziom trudności powstających obecnie produkcji. Jak się okazuje, istnieje cała rzesza graczy, dla których kilkugodzinne strzelanki czy też rekreacyjne strategie nie stanowią żadnego wezwania. W sercach wielu osób pojawia się tęsknota za wyciskającymi ostatnie poty tytułami dla pasjonatów, a nie „niedzielnych graczy”. W końcu współcześnie takie perełki o wyśrubowanej trudności, do których należy między innymi seria RPG - Dark Souls, można policzyć na palcach jednej ręki.
Nie znaczy to jednak, że ten chór skarg nie ma prawa doczekać się adekwatnej odpowiedzi. Z kawaleryjską odsieczą dla uciśnionych wielbicieli wirtualnych wyzwań przychodzi studio z Kanady, które serwuje soczystego indyka w krwistej wersji na surowo.
To, co czasem wychodzi z mojej piwnicy
Chyba wszyscy posiadacze piwnic odczuwają czasami irracjonalny lęk, który każe wierzyć, że pod osłoną nocy jakaś kreatura wypełznie z podziemi ich domu. I choć większość z nas nie przykłada do takich infantylnych obaw większej wagi, twórcy z Red Hook zasiali to ziarno grozy, a następnie pielęgnowali kiełkującą z niego produkcję o intrygującej nazwie Darkest Dungeon.
Gwoli ścisłości, w fabule tego niecodziennego RPG-a, jak łatwo się domyślić, nie do końca chodzi o klasycznie rozumianą piwnicę, a o tytułowy loch. Historia przedstawiana w dziele studia Red Hook jest stosunkowo prosta. Mamy więc do czynienia z nawiedzonym miasteczkiem, w którym znajduje się jeszcze bardziej nawiedzone dworzyszcze. Naszym zadaniem jest wyplenienie wszelakiego plugastwa z mrocznych kazamatów wspomnianej rezydencji, jak również oczyszczenie ze zła okolicznych ruin, lasów i innych terenów. W tym celu kompletujemy drużynę śmiałków, a następnie dowodzimy nimi podczas straceńczych wypraw.
W zasadzie, gdyby podmienić dwór na kościół, mielibyśmy do czynienia z kalką opowieści znanej z leciwego klasyka Blizzarda. Jednakże na tym podobieństwa między obydwoma tytułami się kończą, bo sama konstrukcja rozgrywki Darkest Dungeon cechuje się olbrzymią oryginalnością. Co za tym idzie, przedstawiony nam świat wciąga upiornym nastrojem i mimo ciarek pełzających po plecach, czujemy pełen frajdy imperatyw, żeby zapuszczać się w kolejne lokacje, w których roi się od śmiertelnych zagrożeń.
Meldujcie się posłusznie do dziury
Zapewne jest to hipoteza przesadnie odważna, absurdalnie nierozsądna i zwyczajnie obrazoburcza, ale chciałoby się rzec, że twórcy Darkest Dungeon pozostają pod silnym wpływem polskiego filmu Kanał. Część z nas pamięta dobrze początek arcydzieła Andrzeja Wajdy, kiedy to narrator oznajmia, że obserwowane przez nas sceny są relacją z ostatnich godzin życia głównych bohaterów. Podobnie sprawy się mają w erpegu studia Red Hook, które otwiera napis mówiący o tym, że naszym celem jest jak najlepsze odnalezienie się w sytuacji z założenia beznadziejnej.
W rzeczy samej, tak właśnie wygląda przebieg rozgrywki w Darkest Dungeon. O ile w większości dostępnych na rynku gier naszym celem jest realizacja przydzielonych zadań, o tyle tutaj ta kwestia schodzi na drugi plan. Nasza uwaga w dużej mierze koncentruje się na tym, żeby przynajmniej jeden z kontrolowanych przez nas bohaterów uchował się przy zdrowych zmysłach, a w najgorszym razie chociaż uszedł z życiem z pola bitwy.
Przez cały czas zmuszeni jesteśmy balansować na granicy życia i śmierci, a dogasające pochodnie nieprzerwanie przypominają o tym, jak bezradny bywa rozum w obliczu dantejskich ciemności. Jeżeli uzbrojonym po zęby kościotrupom lub innym upiorom nie uda się uśmiercić naszych śmiałków, możemy być pewni, że ich psychikę mocno nadweręży stres, jakiego doznają w skutek kontaktu z cuchnącymi czarną magią lochami.
I to właśnie stanowi najbardziej pomysłowy element rozgrywki w Darkest Dungeon. Jeżeli ktoś myśli, że serca erpegowych gierojów są wykute z kamienia, panowie z mroźnej krainy łosi i łososi skutecznie podważą to przekonanie. Bo skoro w grach RPG tyle miejsca poświęcamy statystykom postaci, dlaczego tak małą wagę przykładamy do ich uczuciowości? Czy walczący ze złem paladyn nie ma prawa przestraszyć się otaczającego go mroku? A jeśli tak, to dlaczego nie uwzględnić tego w prawidłach rządzących rozgrywką?
Przed każdym wypadem do zasiedlonej przez demony puszczy lub najeżonego pułapkami lochu musimy zatem zaopatrzyć się nie tylko w lecznicze eliksiry czy bandaże, ale także w prowiant oraz pęk pochodni. Zarówno brak jedzenia, jak i dogasająca żagiew poważnie daje w kość samopoczuciu naszej drużyny.
Co więcej, chwilowe efekty stresu mogą się kumulować i zaowocować swoistą nerwicą frontową średniowiecznych wojaków, a więc długotrwałym obniżeniem ich kondycji. Nieraz byłem świadkiem, jak moja stateczna kapłanka po wycieńczającej wyprawie do pogrążonych w mroku korytarzy stawała się masochistką, a znowuż nieustraszony jak dotąd rycerz zaczynał trwożliwie kulić się na widok dobrze mu znanych monstrów.
Pan tu nie stał
Warto jednak podkreślić, że Darkest Dungeon koniec końców nie jest jedynie jakąś psycho-gierką, ale erpegiem z krwi i kości. Zatem obok angażowania się w emocjonalne perypetie naszych podopiecznych będziemy mieli też okazję gromadzić odnajdywane po skrzyniach skarby czy toczyć spektakularne starcia z zastępami piekieł.
Na szczególną uwagę zasługuje tutaj system prowadzenia walk. Z grubsza rzecz ujmując mamy do czynienia z turową potyczką, w której kluczową rolę odgrywa rozmieszczenie postaci. Jednakże nie dokonujemy tego w dobrze znanym z innych gier RPG widoku izometrycznym, ale w rzucie 2D bardziej kojarzącym się z platformówkami.
Drużyna formuje więc swoistego rodzaju „kolejkę”, w której dany bohater zmuszony jest zająć określoną pozycję, tak aby jak najlepiej wykorzystać swoje umiejętności. Rzecz jasna, dla strzelców optymalne okaże się miejsce na tyłach oddziału, a znowuż umięśnieni miecznicy najlepiej odnajdą się w pierwszej linii.
Ten sposób prowadzenia bitew bardziej przywodzi na myśl klasyczne tytuły z serii Final Fantasy, niż współczesne hack'n'slashe, a mimo to okazuje się on naprawdę dynamiczny i wciągający. Warto nadmienić w tym miejscu, że pikanterii turowym bitwom dodają również fenomenalne (choć skromne) animacje oraz brawurowa oprawa dźwiękowa.
Jednak zanim przystąpimy do walki, warto stworzyć wymarzoną drużynę. Oprócz klasycznych klas postaci, pośród których znajduje się kapłanka czy łowca, w Darkest Dungeon odnajdziemy też mniej sztampowe profesje, takie jak choćby groteskowo wyglądający arlekin. Muszę przyznać, że ten ostatni w szczególności przypadł mi do gustu. Może dlatego, że w niesamowitym stylu potrafi on wyskoczyć przed szereg, żeby najpierw przejechać po gardłach przeciwników ostrym jak brzytwa sierpem, a następnie przyszpilić rannego wroga ciosem o nieco mylącej nazwie „kurtyna”.
Wszystko to sprawia, że Darkest Dungeon zasługuje na pełnoprawne miano gry RPG. Nie sposób jednak na tym zakończyć, bo wtedy pominęlibyśmy kilka istotnych elementów, które jeszcze silniej zakorzeniają dzieło twórców z Red Hook w obrębie tego szlachetnego gatunku. W końcu jedną z drugoplanowych, ale istotniejszych cech prawie każdego erpega jest możliwość zajścia do karczmy na kufelek piwa.
Nierządem i różańcem
Nie inaczej sprawy mają się w Darkest Dungeon. Oczywiście, nie chodzi jedynie o szynk, ale o całą mieścinę, do której wracamy po stoczonych bojach. To właśnie tutaj możemy przekuć naszą broń, rozwinąć wybrane umiejętności bohaterów, a także odreagować stres ostatniej wyprawy.
Nerwy, co ciekawe, koimy w podobny sposób, jak ma to czasem miejsce w realnym życiu. I wcale nie mam na myśli żadnego konstruktywnego rozwiązania, jakim byłaby na przykład wizyta u psychoterapeuty, ale domowe remedia cechujące się większą prostotą.
Od dawien dawna wiadomo, że równie skuteczne w tej kwestii bywają zarówno sposoby świeckie, jak i sakralne. Możemy zatem naszych roztrzęsionych zuchów wysłać do zacisznego konfesjonału, wygrzanego łoża kurtyzany czy też sterylnego lazaretu. Każda z tych metod pozwala zredukować poziom stresu, choć nie każda z nich będzie odpowiednia dla wszystkich. O ile kapłanka prędzej odnajdzie ukojenie w dialogu z Bogiem, o tyle łotrzyk chętniej zrelaksuje się w objęciach kochanki.
Ponadto w specjalnie przeznaczonych do tego miejscach możemy również zniwelować negatywne skutki chorób, jakich nabawili się nasi podopieczni podczas swoich krwawych wojaży, lub usunąć inne konsekwencje awanturniczego stylu życia.
A gdyby te działania nie przyniosły oczekiwanych skutków, zawsze możemy przeorganizować drużynę i wpuścić do niej nieco świeżego powietrza. W tym celu starczy wypatrywać karety, która nieustannie dowozi nowych śmiałków pragnących stanąć twarzą w twarz z demonami. Z tymi demonami, które istnieją realnie i tymi, które drzemią na dnie ludzkich dusz.
Sadomaso z Darkest Dungeon
Choć wydawać by się mogło, że w gatunku gier RPG niewiele już zostało do powiedzenia, studio Red Hook pokazało dobitnie, że wciąż można wykrzesać z tej ogranej formuły iskrę kreatywności. Darkest Dungeon to tytuł, który z pewnością nie przypadnie do gustu wszystkim. Jest to produkcja adresowana do prawdziwie ambitnych graczy, którym bardziej zależy na braniu się za bary z pomysłowo zaprojektowaną rozgrywką, niż na jej szybkim ukończeniu.
Złośliwi mogliby powiedzieć, że w obcowaniu z Darkest Dungeon przyjemność odnajdą jedynie osoby o silnym rysie masochistycznym. Jednak w rzeczywistości perwersyjne nastawienie nie jest warunkiem koniecznym, żeby spędzić przy tej produkcji długie godziny obfitujące w rozrywkę z najwyższej półki. W końcu nie chodzi tutaj o rozkoszowanie się wszechobecną frustracją, a raczej o niecodzienną satysfakcję, jaką niesie ze sobą borykanie się z pełnym niebezpieczeństw światem.
Taką kreatywność, jak ta, która towarzyszyła twórcom Darkest Dungeon, należy gorąco docenić i mieć nadzieję, że jej jasny płomień na dobre rozświetli mroki współczesnego rynku gier.
Ocena końcowa:
- wysoki poziom trudności
- nastrój grozy
- ekscytujący i wymagający system walk
- narastający poziom stresu bohaterów
- piękna komiksowa grafika
- wspaniała oprawa dźwiękowa
- pretekstowa fabuła
- powtarzalność scenografii
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
doskonała - Grywalność:
dobra
Komentarze
9Dawno tak nie miałem ochoty walnąć klawiaturą w ekran jak w monecie kiedy mój elitarny rycerz (6) umarł na zawal serca! Nie licząc Dark Souls dawno nie było gry którą bym na raz kochał i nie nienawidził. Polecam każdemu, komu ma dość bycia prowadzonym za rączkę przez cala grę oraz szuka wyzwania ponieważ tutaj nie ma opcji EASY.
No i z wad moge powiedziec ze jest niesamowicie monotonna. Ciagle to samo czyli walki i zwiedzanie lochow.
Jedna z niewielu gier dla, których warto mieć blachę.
Jak jest dyskusja o PC vs konsole to każdy ma swoje zdanie i jest 200 postów z idiotycznie powklejanymi screenami przez jakiegoś idiotę.
A wychodzi najlepszy eRPeG od czasu Pillarsów to nikt o tym nie gada/ w to nie gra :D.
Świadczy to o wysokim poziomie gimnazjalno-intelektualnym benchmarka.
https://www.g2a.com/r/user-572b30c10507e
Można kupić gierki dużo taniej, niż np w steamie :)