Wydawałoby się, że matryca w aparacie cyfrowym jest doskonale zabezpieczona i nie grożą jej żadne niebezpieczeństwa. Warto jednak pamiętać o kilku zasadach, aby cieszyć się pięknymi zdjęciami.
Nie dopuszczajmy do przegrzania się matrycy i elektroniki aparatu. Jak już wspomnieliśmy, może się to zdarzyć w sytuacji, gdy detektor pracuje bez przerw przez długi okres czasu. Nie ma wtedy czasu na odpoczynek i na zdjęciach mogą się pojawić różnokolorowe plamki. Taka sytuacja jest najbardziej prawdopodobna, gdy wykonujemy wiele ujęć na długim (czyli znacznie więcej niż 1 sekunda) czasie. Przy normalnym fotografowaniu na krótkich czasach matryca ma czas na ostygnięcie pomiędzy zdjęciami. Warto jednak sprawdzać czy tylna ścianka aparatu nie nagrzewa się zbyt mocno.
Niebezpieczne dla matrycy mogą być także ekstremalnie niskie temperatury. Silny mróz może źle wpłynąć na mikrosoczewki i filtry doprowadzić do ich uszkodzenia. Na szczęście raczej niewielu z nas wybierze się z cyfrówką na biegun polarny.
Zarówno CCD jak i CMOS są odporne na długotrwałe naświetlanie silnym światłem, na przykład słonecznym czy żarówki, i nie wywołuje to negatywnego efektu. Spokojnie możemy wykonywać takie zdjęcia. Jednak należy pamiętać, aby robić to z umiarem, gdyż zawsze zwiększa to ryzyko pojawienia się defektów.
I najważniejsza sprawa - czystość matrycy. Tym na ogół nie musza się przejmować użytkownicy markowych kompaktów czy hybryd, a więc aparatów, w których nie ma bezpośredniego dostępu do matrycy i nie istnieje możliwość jej zakurzenia. Problem dotyczy głównie użytkowników lustrzanek.
Możliwość wymiany obiektywów sprawia, że kurz i inne zanieczyszczenia mają dostęp do matrycy, nawet jeśli mamy założony na stałe jeden obiektyw. Jeśli osiądą na filtrze przed matrycą (nie mylić z lustrem czy matówką, które mogą być zakurzone bez wpływu na jakość zdjęcia), to będą widoczne jako ciemniejsze plamki lub paski.
BŁOGA NIEWIEDZA
Czasem, gdy wykonujemy zdjęcia przy większym otworze przysłony, większym niż F4, na przykład portrety, możemy nie zauważyć zanieczyszczeń matrycy. Jeśli chcemy sprawdzić czystość naszego detektora, wykonajmy zdjęcie przy dużej przysłonie, np. F16 i więcej. Wtedy paprochy na matrycy staną się widoczne.
Zdjęcie pokazuje ten sam wycinek kadru na zdjęciach wykonanych przy różnych wartościach przysłony (kolejno F5, F8, F13, F32). Widzimy, że dla przysłony mniejszej niż F8 paprochy znajdujące się przed matrycą są niezauważalne. Jednak w miarę zwiększania jej wartości są coraz wyraźniejsze. Przy F13 jako rozmyta plamka, ale przy F32 już jako denerwująca kropka.
To czy powinniśmy wyczyścić matrycę zależy od nas. Jeśli fotografujemy z mocno otwartą przysłoną nie powinniśmy się tym przejmować. Ale jeśli decydujemy się na mocne przymkniecie przysłony - warto pomyśleć o usunięciu "intruza".
Na koniec jeszcze jedna porada. Nie sugerujmy się zbytnio przy wyborze aparatu peanami na temat przewagi CMOS nad CCD czy odwrotnie. Jeśli zdecydujemy się na konkretny model aparatu, warto wziąć w rękę ten egzemplarz, który właśnie zamierzamy nabyć, i zrobić kilka fotek. Zobaczmy czy jakość zdjęć nas satysfakcjonuje. Dzięki temu unikniemy niepotrzebnych rozczarowań w domu.
Jeśli nie czujemy się na siłach, aby oceniać jakość cyfrówki, poszukajmy w Internecie przykładowych zdjęć, najlepiej na forach fotograficznych, lub skorzystajmy z recenzji na stronach benchmark.pl.
Komentarze
1Sama cyfrowość nie zabija fotografii bo nawet slajdy i negatywy przetwarza się na cyfrę. Fotografię zabija taniość. Mam kolegę, który przez rok zakatował migawkę w Canonie 300D. Pstrykał na lewo i prawo nawet nie patrząc przez pryzmat i nie była to fotografia reporterska. Mnie osobiście męczy oglądanie sete takich samych zdjęć gdzie sceny różnią sie między sobą minimalnym przesunieciem obiektów. To właśnie zabija fotografię: biegunka spustowa.
Dawno dawno temu czytałem mądry artykuł, w którym fotograf namawiał aby uczyć sie robić zdjęcia na aparacie średnioformatowym. To były dawne czasy a o cyfrze nawet nie myślano. Przestrzegał przed pstrykaniem bezmyslnym aparatem małoobrazkowym z filmem 36 klatkowym. Teraz brzmi to zabawnie ale jakby sie dłużej zastanowić to facet miał rację. Kiedy w aparacie czeka na ciebie 12 zdjęć za 20 złotych plus koszty odbitek i wywołania zaczynasz się zastanawiać czy akurat to ujęcie jest warte tej cennej klatki.