Nie kilkadziesiąt dolarów, ale kilkadziesiąt tysięcy
Czy można czyjąś fotografię, czasem wynik żmudnej pracy, tak sobie wziąć i sprzedaż za gigantyczną kwotę? Odpowiedź jest prosta. Tak, życie zna wiele takich przypadków. Jednakże historia Richarda Prince to przykład jak dalece można posunąć się z bezczelnością w… No właśnie, czy jest to „kradzież”, czy jednak „sztuka”. Choć sprawa nie jest pierwszej świeżości, warto na nią zwrócić uwagę gdyż temat praw autorskich nigdy nie traci na aktualności, a sam "proceder" cały czas ma miejsce. Mowa o sprzedaży zdjęć, a w zasadzie obrazów będącymi zrzutem z okna aplikacji. Są to posty użytkowników Instagramu, które zostały wykorzystane bez ich przyzwolenia.
Ceny za te „arcydzieła”, które od wielu miesięcy można obejrzeć przed zakupem w galeriach w Nowym Jorku, sięgają nawet 90 tysięcy dolarów. Wierzycie w to? Wydaje się, że sprawa ma drugie dno i można dociekać jakie. Czy przypadkiem nie jest to jakaś prowokacja, która ma zwrócić uwagę na problem praw autorskich w brutalnym świecie cyfrowych technologii? W rzeczywistości wyjaśnienie jest całkiem proste.
Instagramowe zdjęcia (a w zasadzie wydruki zrzutów ekranu) zdjęć to nie pierwszy tego typu projekt Prince’a. To przykład sztuki zawłaszczenia (ang. appropriation art), która znana jest od kilkudziesięciu lat.
Do najsławniejszych zdjęć w historii fotografii należy zdjęcie kowboja pędzącego na koniu. Wykonał je Sam Abell, na potrzeby reklamy Marlboro. Jest to także jedno z najdroższych zdjęć w historii fotografii. Na aukcji w 2007 roku sprzedano je za 3,5 miliona dolarów. Jednak tak wysokiej ceny zdjęcie dorobiło się dopiero jako wykonana przez Prince’a fotografia okładki kolorowego magazynu z reklamą Marlboro. Co ciekawe Prince nie jest jedynym, który zechciał w ten sposób zarobić. Inni postępowali podobnie choć żądali znacznie mniejszych kwot.
Internauci na Richardzie Prince nie pozostawiają suchej nitki, a jednak są też tacy, którzy nie widzą w jego „twórczości” nic złego, a przynajmniej zastanawiają się nad jej sensem. Również nie każdy poszkodowany myśli o wytaczaniu przeciwko niemu procesów, choć powód może być zgoła odmienny. Czy jednak to przyzwoite zarabiać miliony na czyjejś twórczości? Nawet jeśli ten ktoś i tak jest na swój sposób znany i ma z czego żyć.
Wygląda na to, że kluczowy jest tu fakt, iż ludzie wiedzą, że prace Prince’a są tym czym są - czyli w pewnym sensie kopiami, a sam "autor" nie kryje się z tym faktem. Jego nazwisko pewnie też sporo znaczy, bo przecież wydrukować zrzut ekranu to potrafi każdy z nas.
Zapraszamy do dzielenia się w komentarzach przemyśleniami o twórczości Richarda Prince.
Źródło: cultofmac
Komentarze
8A wracając do sedna, ile razy my sami wykorzystaliśmy cudze zdjęcia czy tekst dla własnych potrzeb? Nie koniecznie by otrzymać za to ekwiwalent pieniężny, ale np. by zyskać coś innego: przedmiot, ocenę itp.
Jakiej pracy, cykanie fotek to zabawa. Ktos dopisując sobie photography do nazwiska tego nie zmienia.