Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy to dno i metr mułu? No to pędzę po popcorn i oglądam dalej
Najbardziej oczekiwany i najbardziej znienawidzony – oto Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy w pigułce. To co wciąż dzieje się w Sieci przekracza już granicę dobrego smaku. Szambo pachnie ładniej niż woń, która unosi się wokół niektórych komentarzy. Naprawdę jest aż tak źle?
Znienawidzony Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy idzie po rekord
Nowy, serialowy Władca Pierścieni już od pierwszych zapowiedzi wywoływał emocje nawet większe niż Ród Smoka czy czwarty sezon Stranger Things. Raz, że w tym przypadku Amazon gotów był z góry wyłożyć na tę produkcję miliard dolarów, a dwa – że Pierścienie Władzy miały opowiadać o tym, co zdarzyło się na grubo przed znaną nam już trylogią. Kłopot w tym, że twórcy serialu, z uwagi na brak licencji, nie mieli prawa korzystać ani z tego co znalazło się w Silmarillionie, ani żadnych innych książek, poza tym co zostało już zekranizowane. I właśnie ten fakt, jak łatwo się domyślić, pomimo rekordowego otwarcia na Amazon Prime, okazał się dla Pierścieni Władzy sporym brzemieniem.
Co jak co, ale prawdziwie zagorzałych fanów Tolkiena nie brakuje i dla nich postępowanie włodarzy Amazonu, którzy dość swobodnie podeszli do adaptacji historii powstania tytułowych pierścieni, było niczym policzek. I to da się jeszcze jakoś zrozumieć – fakt odarcia tej niezwykle złożonej opowieści z całej masy szczegółów nie każdemu musi się podobać. Zupełnie nie rozumiem jednak hejtu jaki wylał się na twórców za obsadę serialu.
Czy polityczna poprawność to już aby nie nazbyt wyświechtany slogan?
Ostatnimi czasy przyjęło się, że każdemu, nawet najdrobniejszemu odstępstwu od tego co uznajemy za normę bądź kanon, z miejsca przypinana jest łatka „politycznej poprawności”. Wątki LGBT w serialach i filmach – polityczna poprawność, aktorzy o innym kolorze skóry niż biały – polityczna poprawność. Za to ostatnie niegdyś oberwało się między innymi netfliksowemu Wiedźminowi. Teraz zaś wielką aferę zrobiono z czarnoskórego elfa, krasonoludzicy (co gorsze - bez brody) i Harfootów, którzy pojawili się w Władcy Pierścieni: Pierścienie Władzy.
I na nic nie zdadzą się tu tłumaczenia niektórych, mniej zacietrzewionych fanów, że przecież Tolkien wprost nie napisał o brodatych krasoludzicach, a Harfooci według niego mieli nieco bardziej brązową skórę - to po prostu obraza, kpina z Tolkiena i na siłę wpychane „multi-kulti”. Czy przez fakt, że na ekranie pojawia się postać bardziej smagłego elfa naprawdę aż tak przeszkadza w oglądaniu, że człowiek wyrywa sobie włosy z głowy? Może lepiej nie popadajmy w histerię, co?
To co naprawdę się liczy to opowieść
Przyznam się bez bicia - wciąż nie przeczytałem Silmarillionu. Podchodziłem do niego już dwa razy i dwa razy się od niego odbiłem. Jak dla mnie czyta się to ciężko, a początek jest tak pasjonujący jak lektura książki telefonicznej. I być może dlatego właśnie do tematu Pierścieni Władzy podchodziłem na totalnym luzie, bez tolkienowskiego zadęcia. Oczekiwałem po prostu ciekawej opowieści i niezłego widowiska. Czy to dostałem? Cóż, po połowie pierwszego sezonu, który, przypomnijmy, ma liczyć 8 odcinków mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że…. nie.
I w tym właśnie, a nie w obsadzie czy niezgodności z materiałem źródłowym, dostrzegam największy problem serialu Władca Pierścieni: Pierścieni Władzy. Ta opowieść skonstruowana została jak typowy serial – pierwsze odcinki oczarowują i intrygują, a potem tempo wyraźnie siada. Zaczyna się powolne przedstawienie postaci i zarysowywanie „intrygi”. Na koniec dostaniemy pewnie jakieś widowiskowe wydarzenie z obowiązkowym, wielkim cliffhangerem, żeby znów było na co czekać. Ot, standard.
Nawet jeśli poszczególne wątki – czy to młodego Elronda pomagającego Celebrimborowi w jego epokowym „dziele”, czy Arondira, który wpakował się w sam środek niejasnego spisku, nieznajomego, który spadł na ziemię w płonącym meteorze, czy nawet Galadrieli, która zamiast do Valinoru trafia do Numenoru (po wcześniejszej przymusowej kąpieli) – są ciekawe to cały efekt psuje zbytnie ich poszatkowanie i rozciągnięcie.
Powoduje to, że opowiadana w Pierścieniach Władzy historia jednocześnie wciąga i nudzi. Wiem, brzmi to trochę dziwacznie, ale jeśli już oglądaliście sami się zapytajcie – czy podczas seansu czujecie niepowstrzymaną chęć obejrzenia zaraz kolejnego odcinka? Ja coś takiego miałem przy The Expanse i czasem, nie zawsze, przy Grze o Tron. Tu tego niemal nie czuje więc i kolejne odcinki oglądam nie od razu, a jak nadarzy się okazja.
Masa pięknych scenerii, nutka niezłej gry aktorskiej i garść absurdów
Nie da się zaprzeczyć, że Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy mają czym urzekać. Amazon postarał się, by przedstawiane lokacje nadawały całości tolkienowskiego klimatu. Khazad-dum, Numenor czy nawet przedstawiony przez moment na samym początku Valinor z dwoma świetlistymi drzewami – to wszystko wygląda absolutnie przepięknie. Gdyby gra aktorska temu dorównywała byłoby już naprawdę znośnie.
Niestety, nie wszystkim udaje się tutaj uciągnąć swoje role. Paradoksalnie, najlepiej w moim osobistym odczuciu, wypadają Ci najbardziej krytykowani – Ismael Cruz Cordova grający Arondira, Sophia Nomvete wcielająca się w krasnoludzice Disę oraz Lenny Henry w roli Sadoca Burrowsa, przywódcy Harfootów. Wcielenie się w swoje postaci przychodzi im dość naturalnie.
Gorzej jest niestety z bohaterami, którzy powinni uchodzić za ikoniczne. Elrond w wykonaniu Roberta Aramayo jest jeszcze do przełknięcia, choć i jego gra wydaje się aż nazbyt ostrożna, ale to co wyczynia Morfydd Clark jako Galadriela wywołuje nierzadko uśmiech politowania. Wiem, że taki już był zamysł scenariusza, że „dziewczę” ma pałać zemstą, która odbiera jej zdrowy osąd i przysłania wszystko inne, ale czy naprawdę nie dało się wyważyć młodzieńczej arogancji i doświadczenia wynikającego z jej faktycznego wieku? Przecież to nie krnąbrna 20-stka, a elficka wojowniczka licząca już sobie kilka tysięcy lat.
No ale jak twórcy dorzucają do tego jeszcze takie sceny jak spowolniona jazda na koniu, po plaży, podczas której na twarzy Galadrieli maluje się jakiś dziwaczny grymas (bo ciężko nazwać to uśmiechem), to raczej trudno się dziwić, że widz nie potrafi potraktować tej postaci poważnie. Absurdów we Władcy Pierścieni: Pierścienie Władzy Ci zresztą dostatek, o czym świadczyć może choćby scena powrotu Galadrieli wpław w Valinoru. Albo lepiej - Warg przypominający przerośniętego ratlerka (pinczera miniaturkę), z wyłupiastymi oczami, który bardziej śmieszył niż przerażał.
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy – czy warto obejrzeć?
Nie sposób nie zauważyć trwającej obecnie wojenki pomiędzy zwolennikami tego serialu, a jego przeciwnikami będącymi najczęściej zagorzałymi fanami Tolkiena. I choć nie podzielam sceptycyzmu tych drugich i nie będę nikomu odradzał seansu, to jednak po tych czterech odcinkach mam wrażenie nie będzie z tego widowiska na miarę trylogii Petera Jacksona. A przynajmniej nie po pierwszym sezonie.
Teraz Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy wydaje się być obliczone przede wszystkim na wzbudzanie kontrowersji, bo jak wiadomo – nie ważne co się mówi, ważne, żeby w ogóle się mówiło. Amazon powinien jednak pamiętać, że owszem, kontrowersje się sprzedają, ale na krótką metę. To nie wystarczy, by utrzymać zainteresowanie widzów. Poczekajmy więc może z ostateczną oceną aż emocje opadną, a akcja serialu nieco się rozwinie. Na tę chwilę Pierścienie Władzy można obejrzeć, ale lepiej bez wielkich oczekiwań.
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy - co nam się podobało...
- powrót Władcy Pierścieni na ekrany
- fenomenalnie przygotowane lokacje
- niesamowity klimat
- jak na luźną adaptację i serial Fantasy przyjemne do oglądania
...a co nie za bardzo
- skakanie po różnych wątkach, które na dłuższą metę staje się nieco męczące
- rozciągnięty do granic możliwości scenariusz
- niektóre efekty specjalne mogłby być dużo lepsze (przynajmniej patrząc na budżet serialu)
- sporo różnych absurdów i głupotek, które wywołują uśmiech politowania
- odstępstwa od kanonu mogą odrzucić tolkienowych purystów
Ocena wstępna
Przypominamy, że serial obejrzeć można na platformie Amazon Prime, gdzie wciąż dostępny jest 30-dniowy, darmowy okres próbny:
Komentarze
281. Pani Hulk - odpadłem po 4 odcinku. Nie wiem jak to nazwać , to taki czysto amerykański serial ;P
2. Ród smoka - miałabyć kontynuacja Gry o tron ( wiem że akcja się dzieje przed GoT) Wyszedł serial obyczajowy o stosunkach w rodzinie królewskiej. O księżniczce w której obudziła się kobieta i królu który nie lubił wojen. Tylko że gdyby nie smoki (które są tam potrzebne jak łysemu grzebień) to takich seriali były dziesiątki. Rodowi smoka jako serialowi obyczajowemu dam 8/10 jako fantastyce 1/10 (jedynka za smoki)
Sytuację ratują właśnie pierścienie. I póki w nim czarnoskóry elf nie będzie kopulował z białoskórym ogrem będę oglądać.
I walić LGBT i ich fanów i przeciwników.
Amen.