Dobra, koniec żartów, czyli macOS a Windows 11. Czy przesiadka na system Microsoftu może być przyjemna?
Czy użytkownik macOS łatwiej przeskoczy na Windows 11, niż miałoby to miejsce w przypadku poprzedniej odsłony systemu Microsoftu? Uwaga spoiler! Tak.
Ale się ten Microsoft postarał pięknie, hej! Windows 11 - abstrahując od tego, jak stabilny jest, jak działa, co potrafi i dlaczego - to wreszcie naprawdę ładny, spójny i taki nowocześnie lekki OS od giganta z Redmond. Mało tego! Ten nowy Windows tak im się udał, że perspektywa przenosin na stałe z macOS na system Microsoftu nigdy nie była mi tak bliska, jak dziś.
Kiedy masz laptopa z Windowsem, ale jakbyś go nie miał…
W tym artykule niezbędny jest kontekst, a ten jest taki oto: od kilku lat jestem użytkownikiem systemu macOS, który to śmiga na MacBookach. Mam w domu również laptop ASUS-a, nie jakiś super, nie jakiś “meh”, na którym dawniej śmigał Windows 10, a dziś Windows 11. Laptop na systemie Microsoftu odpadam kiedy muszę albo kiedy zdarzy mi się zachcieć w coś pograć. Nie pracuje na nim na co dzień z kilku wymienionych poniżej powodów.
ASUS nie trzyma zbyt długo na baterii, ma ekran w proporcjach, od których się odzwyczaiłem, “taką se” klawiaturę (ale przynajmniej się nie psuje) i “taki se” touchpad. Ma też jednak zalety: jest dość wydajny, a pod stresem nawet chyba bardziej niż MacBook Air z 2018 roku - porównywałem to dawno temu, więc uznajmy to za nieprecyzyjny domysł. Można na nim pograć - na Macu tak średnio bym powiedział, więc to zaleta jest ewidentna. A no i ma ten, jak to się nazywa… Porty! Normalnie można weń wepchnąć dorosłe USB 2.0, można USB C, można kartę pamięci, a nawet kabel HDMI! Taki bajer!
Skoro ASUS ma wady, ale i zalety, które np. przy zgrywaniu zdjęć z wakacji czy wesela (jak ktoś czasem sobie na weselach dorabia) mają olbrzymie znaczenie, to dlaczego raczej leży i się kurzy gdzieś na półce? Bo działa na Windowsie, a do obsługi tego systemu na laptopie bez myszki ani rusz. A ja nie mam myszki, więc sami rozumiecie…
Co z tym Windowsem?
No dobra, brak myszki to głupia wymówka. Zresztą, miałem myszkę - jak można grać w cokolwiek bez myszki na laptopie? Tu chodzi o to, że do normalnego użytkowania, pogrzebania w arkuszach kalkulacyjnych, popisania maili, czasem obrobienia zdjęcia, czasem napisania jakiegoś artykułu, zredagowania tekstu, pogadania sobie z kimś na modnych meetingach czy innych video callach, odpalanie komputera z Windowsem mijało się z celem.
Kiedy już jednak zdarzyło mi się na tego Windowsa wskoczyć, bo pograłoby się, potestowało coś albo popracowało, kiedy akurat popsuła się klawiatura w MacBooku, to uderzało mnie dramatycznie jakieś takie niespasowanie tego systemu. Fajnie, że pozbyto się w wersji 10 idiotycznych rozwiązań z dawnej 8-ki, że funkcjonalności dobrze znane z Windowsa 7 wróciły na pokład w nowej odsłonie, że było to w sumie wszystko stabilne i takie dla ludzi.
Gorzej jednak, że ten Windows 10 to brzydki był. To znaczy, nie brzydki tak po prostu, bo był to ładnie zaprojektowany, kanciasty, ale nowoczesny system. Ale brzydki tak przez niekonsekwencje. Interfejs graficznie potrafił różnić się między sobą w zależności od tego, gdzie akurat nas fantazja lub konieczność zaprowadziły. Menu Start było takie nad wyraz, takie niepotrzebnie rozbudowane, zagracone, średnie i po prostu niepotrzebne. Obsługa systemu standardowa, niedająca wrażenia płynności pracy, a przypominająca, że trzeba pracować. No nie. Przy tym, co oferuje macOS przymusowa przesiadka na Windowsa była nieprzyjemnym doświadczeniem.
Umówmy się, Windows 10 był ładny, ale niekonsekwentny, a przez to taki jednak brzydki
Kiedy wygrywa macOS, czyli MacBook kontra reszta świata
Największą zaletą macOS jest, z perspektywy codziennego użytkowania, nawet nie integracja całego ekosystemu Apple. Ta jest, a i owszem, całkiem spoko, ale obrosła w takie mity, że “ło panie”! Tak na co dzień zaś, dla kogoś, kto kupił sobie Maca i stwierdził, że klasyczna myszka to w tym systemie nieporozumienie, a jeszcze nie zdążył kupić sobie “magicznej myszki” od Apple i wytrzymał bez niej 3/4 dni - wygoda korzystania z systemu za pomocą touchpada jest najważniejszą zaletą macOS i olbrzymią przewagą tego OS-u nad Windowsem.
I nie chodzi tu o same gesty, bo w końcu w systemie Microsoftu gesty też występują i też działają fajnie, a czasem nawet bliźniaczo podobnie. Chodzi o jakiś taki flow, jakieś takie doskonałe sparowanie rozwiązań systemowych z rozwiązaniem sprzętowym, z urządzeniem wskazującym. Tam wszystko, po kilkudniowym okresie aklimatyzacji w środowisku, jest na swoim miejscu. Kiedy tylko człowiek nauczy się układu klawiatury, gestów i swobodnego poruszania się po całym systemie bez odrywania rąk od kompa, bez odrywania wzroku od ekranu, to po prostu okazjonalne powrotu do systemu Windows nie należą do niczego przyjemnego.
Filozofia działania obu systemów i śmigających na nich urządzeniach jest inna, ale to pal sześć. Połączenie OS-u z hardwarem robi tu całą robotę. I tym macOS wygrywa z Windows - macOS jest tylko na komputerach Apple, a Windows na wszystkim. Dzięki temu Microsoft robi większy hajs, ale to Apple przekonuje do siebie użytkowników po prostu sprawnie działającymi, przemyślanymi pod kątem funkcjonalnym i użytkowym rozwiązaniami.
Czas na Windows 11, czyli można? Można!
O Windows 11 można powiedzieć wiele, ale szkoda strzępić gębę na oczywistości. Z perspektywy użytkownika macOS liczy się raptem kilka cech, które mogłyby przekonać go do przejścia na nowy OS Microsoftu. No bo ekosystem MS nie jest żadnym argumentem, inna filozofia działania systemu podobnież. Co zatem jest prawdziwie mocną stroną nowych Okienek?
Po pierwsze, gesty w Windows działają lepiej niż kiedykolwiek i to nawet na komputerze, na laptopie w sumie, który ma już swoje lata i taki nie za duży touchpad. Działa to na tyle dobrze, że pewnie na nowym sprzęcie, który ma już touchpad w nowoczesnych szatach, duży i responsywny, musi to sprawiać dużo radości i takiej satysfakcji z obsługi. A tego brakowało Windowsowi w poprzednich odsłonach.
Po drugie, to ładny system jest! Windows 11 prezentuje się zaskakująco dobrze, świeżo, elegancko. Jest to wreszcie OS spójny estetycznie, z którego po prostu chce się korzystać. Efekt “WOW” jest tu na tyle istotny, że wizualnie praca na nowej Windzie wydaje się przyjemniejsza niż na, ciągle ładnym i genialnie pomyślanym, ale jednak już nie takim nowym, macOS. Coś doprawdy niebywałego!
Po trzecie, aplikacje ułożone w coś, co przypomina znany z macOS Dock. No, kurde bele, to genialne rozwiązanie! Niby detal, bo w Windzie przecież zawsze ten pasek aplikacji gdzieś tam był i można go było przenieść sobie na dół, ale w wersji dzisiejszej wygląda to doskonale i robi świetne wrażenie.
Po czwarte wreszcie, mała zmiana obcowania z systemem poprzez nowe menu, które trochę przypomina rozwiązanie znane z (nieużywanych przez nikogo) Chromebooków. Ten sposób obcowania z aplikacjami wydaje się bardzo nowoczesny i nawet tak bardziej zintegrowany, ujednolicony niż pomysły wykorzystywane w macOS. Jest to po prostu spójne, intuicyjne, takie pomyślane we właściwy sposób i zaimplementowane z głową. Szok normalnie i niedowierzanie nawet!
Brawo Microsoft?
Ano brawo! Pisząc ten tekst jako ktoś, kto od lat Windowsa raczej obchodzi szerokim łukiem i korzysta z przymusu lub w sytuacjach uzasadnionych, nie sposób nie zejść na ziemie i nie zaklaskać dla Microsoftu. Odwalili tu kawał dobrej roboty, tak estetycznie i funkcjonalnie, a Windows 11 wydaje się na tyle dojrzałym, przemyślanym OS, że powinien poważnie dać do myślenia użytkownikom, którzy mają w skarbonce te 5 czy 6 tysięcy polskich złotych i myślą sobie “czas na ładnego laptopa do pracy, którego obsłużę bez myszki i który długo podziała na baterii”.
Aha i chciałbym od razu uprzedzić Wasze komentarze - to nie jest artykuł sponsorowany.
Komentarze
21Do tego odwieczny balagan w systemie plikow po BSD: /var/logs i /Logs, /home i /Users.
No i chyba najwiekszy syf - aktualizacje aplikacji. Czesc na AppStore, czesc producenci sami dostarczyli, czesc z Brew. To sa lata swietlne za wygoda repozytoriow Linuxowych.
Mam otwarte 3 okna przeglądarki, do tego Findera, które nawzajem się zasłaniają. Gdy zminimalizuję okno - jego kafelek jest po prawej stronie docka. Ale jeśli zasłonię jedno okno drugim, zostaje mi klikanie "command+tab" i liczenie na to, że zguba kiedyś się znajdzie (a jak nie, to mogę klikać "command + ~" dla odmiany).