Tronsmart Bang Max - to brzmi dumnie, prawda? Jeśli duży, imprezowy głośnik Bluetooth musi nazywać się imprezowo, to Tronsmart z Bang Max samym nazewnictwem rozbił bank! A jak gra ten głośnik, którego zazdrościć będą nam wszyscy plażowicze w okolicy? Sprawdźmy!
Tronsmart Bang Max to prawdziwy grubas!
Tak, zgadza się, Tronsmart Bang Max to grubas! To kawał głośnika, wielki chłop, solidny jak dąb, niezawodny, jak Passat w TDI. A poważnie, nie siląc się na wymyślne i żenująco zabawne porównania, to naprawdę spory głośnik Bluetooth, który po wyglądzie i konstrukcji obiecuje jedno: może nie będę grał najlepiej, ale za to zadudnię najgłośniej na całej plaży.
Wykonanie głośnika nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Dobre plastiki, wygodna, podgumowana od spodu rączka, gumowa podstawa, gruba tkanina na całej właściwie powierzchni głośnika i solidne spasowanie poszczególnych elementów ze sobą. Tu nie ma miękkiej gry. Ozdobniki również wjechały tu na grubo: na rączce wytłoczony napis Tronsmart, na boku urządzenia mieniący się srebrzyście napis Tronsmart, na wykonanej z grubej, mięsistej gumy klapce zabezpieczającej porty, gniazda, wejścia - napis Bang Max.
No dobra, a co potrafi Tronsmart Bang Max? Mamy tu 130 W RMS mocy, możliwość synchronizacji audio z nawet 100 głośnikami (nagłośnienie plenerowej imprezy nigdy nie było łatwiejsze), nawet 24 godziny grania na baterii, wodoodporność IPX6, możliwość podłączenia gitary oraz 2 mikrofonów, oraz możliwość zarządzania dźwiękiem i oświetleniem LED z poziomu aplikacji. To wszystko zamknięto w ważącej 6 kilogramów i mierzącej prawie pół metra obudowie. Tak, to naprawdę spory głośnik.
Co potrafi Tronsmart Bang Max?
Wiecie, co testowany głośnik potrafi - spoglądając nań z muzycznej perspektywy, więc czas na trochę funkcjonalnych funkcjonalności, że się wysilę na masło maślane w najczystszej postaci. Głośnik potrafi sparować się z drugim głośnikiem i lecieć sobie w stereo, czego nie sprawdziłem. Głośnik potrafi synchronizować z grupą 100 głośników i grać pięknie, czego też nie sprawdziłem. Pozwala również na podłączenie gitary i mikrofonów, by imprezowo podziałać, czego - zgadliście - nie sprawdziłem. Fajnie, że potrafi to i owo, ale skoro tego nie obadałem, to dam sobie z tym spokój.
Co jeszcze potrafi Tronsmart Bang Max? Świecie się na milion kolorów - z boków przy membranach mamy LED-owe okręgi, które świecą bardzo przyjemnie i których świecenie możemy sobie dopasować. W aplikacji znajdziemy 3 tryby pracy oświetlenia. Głośnik potrafi też puszczać muzykę zgraną wcześniej na pendrive, zapisaną na karcie microSD czy puszczaną z urządzenia źródłowego, które połączymy z głośnikiem poprzez gniazdo AUX 3,5 mm. No, niekiepsko jest. To po prostu podoba się dla mnie.
Na koniec tej części teoretycznej, szybkie info o portach i gniazdach, choć już nieco o tym wspomniałem. Pod zaślepką z grubej gumy znajdziemy gniazdo na karty pamięci, USB typu A, wejście AUX 3,5 mm oraz gniazdo zasilania i dwa porty Jack 6,3 mm do podłączenia gitary i/lub mikrofonu (ów).
Jak to gra?
Sekcję opisu dźwięku zacznijmy od zdumienia wyższego rzędu. Zdumienia tym, że ten głośnik naprawdę nieźle gra. Nieźle jak na imprezową maszynę. Dźwięk jest dość czysty, dość szeroki i dość szczegółowy. W domyślnie płaskim ustawieniu oczywiście i jeśli ktoś chce słuchać muzyki, nawet na imprezowym głośniku, w możliwie referencyjny sposób, to ten sprzęt na to pozwala. Nie ma to, rzecz jasna, nawet podjazdu do np. aktywnych głośników za połowę ceny Tronsmarta, ale i tak jestem pod wrażeniem!
Referencyjność kończy się, gdy tylko wskoczymy w ustawienia dźwięku w aplikacji. Chcemy więcej basu? No to klikamy Deep Bass w korektorze i czekamy aż muza wywali szyby w Golfie 2 naszego ziomeczka, dobrej mordeczki z dzielni. Chcemy, by było turbo imprezowo, ale jednocześnie by muzyka była muzyką? Wtedy wybieramy opcję SoundPulse i głośnik staje się bardzo basowy, ale też super dynamiczny i wcale nie traci aż tak bardzo na melodyczności.
Gwoli ścisłości, nie ma na świecie audiofila, który będzie z tego głośnika zadowolony. Jeśli jednak szukamy imprezowego potwora, który potrafi więcej niż tylko “zapodać basem synu”, to Bang Max staje na wysokości zadania. To w ogóle moje największe zaskoczenie z testów tego głośnika. Myślałem, że to rzecz grająca tylko niskie tony, a tu się okazało, że dźwiękowo wstydu nie ma. Brawo Tronsmart!
Jak to dudni?
Jak dudni Tronsmart Bang Max? Dobrze dudni! W dudnieniu to dobre 9/10, przy zachowaniu jakiejś tam warstwy dźwięku, który często znika kompletnie w tylko dudniących wynalazkach, lubianych przez imprezową brać.
Aplikacja, którą aż chce się człowiek pobawić…
Ale nie za bardzo jest czym. Nie zrozumcie mnie źle, aplikacja jest świetna, ale nie zostawia wielkiego pola do popisu tym, którzy chcieliby sobie jakoś w niej grzebać. Ot, robi to, co powinna, wygląda estetycznie i łatwo się w niej odnaleźć. I takie podejście rozumiem i szanuję!
Z poziomu aplikacji wybierzemy sobie źródło dźwięku, ustawimy korektor, zaktualizujemy firmware czy poprzestawiamy sobie to i owo w oświetleniu LED. I to wszystko. Znaczy się, zrobimy w niej tylko tyle i aż tyle.
Wygoda obsługi i wrażenia z testów
Lubię urządzenia, z których obsługą poradziłby sobie średnio rozgarnięty szympans i z niekrytą przyjemnością przyznaję, że takim właśnie sprzętem jest Tronsmart Bang Max. Włączanie, prawowanie urządzenia ze smartfonem, obsługa za pomocą przycisków na obudowie, podpinanie zewnętrznych źródeł dźwięku poprzez porty schowane pod gumową klapką - wszystko tu działa iście doskonale. Wiem, że tu akurat nie było za bardzo czego zepsuć, ale, tak czy inaczej, warto docenić prostotę obsługi. Warto docenić i tyle, bo rozpisywanie się o wrażeniach z obsługi głośnika, którym sterujemy dwoma przyciskami, jest trochę bez sensu.
Kwestia baterii: czy Tronsmart Bang Max potrafi grać do 24 godzin? Nie wiem, ale patrząc, że podczas testów ani myślał się rozładować i spokojnie grube kilkanaście godzin mi podziałał i to z włączonymi LED-ami - śmiem wierzyć w deklaracje producenta. Zaznaczam, że z oświetleniem, bo te 24 godziny to deklarowany czas pracy z wyłączonymi LED-ami i z głośnością ustawioną na 50%. Czy to dobry wynik? Doskonały, choć pamiętajmy, że ten potwór jest wielki, a tym samym, ma wielką baterię, więc podobnej wydajności energetycznej należało oczekiwać. Minus tylko tu wrzucę za brak portu USB-C do ładowania. W czasach unifikacji portów wszelakich, USB-C byłoby czymś, czego bym zwyczajnie oczekiwał.
Wrzuciłem wcześniej kilka słów o tym, jak Tronsmart Bang Max gra, więc tu podzielę się wrażeniami w trochę innym kontekście. Wrażeniami z użytkowania i słuchania. Jeśli chodzi o użytkowanie, to nie pamiętam, na jakim dystansie głośnik jest w stanie nie zerwać połączenia z telefonem, ale takie 10 metrów to dla niego żaden problem.
Jeśli zaś chodzi o gatunki muzyki, z którymi Tronsmart Bang Max radzi sobie najlepiej, to… Wszystko, co ma dużo basu zagra tu bardzo przyjemnie. Osobiście leciałem sobie głównie z DGE podczas testów, bo dawało mi to największą przyjemność. Do szeroko rozumianego rocka czy muzyki instrumentalnej najróżniejszej maści Bang Max nadaje się średnio. Okej, wyciśniemy trochę z niego przy zabawie korektorem w aplikacji, ale ciągle to nie jest jakieś wybitne doznanie akustyczne. O ile więc basowe rzeczy, utwory o raczej ciepłej tonacji Tronsmart dowozi, o tyle bardziej wymagające dźwiękowo kompozycje go pokonują. I niczego innego bym się po tym sprzęcie nie spodziewał, więc nie jest to w mojej ocenie żaden minus.
Rzucę sobie tu, tak podsumowując wrażenia, że spodziewałem się “dudnika”, basowego potwora, a dostałem na testy przemyślany głośnik, który wie, że nawet na imprezie czasem chcemy, by muzyka wylewająca się z głośnika miała jakiś artystyczny wymiar. Tak, to dobrze grający głośnik imprezowy, którego donośne i basowe brzmienie nie jest jedyną zaletą.
Kto może się połasić na ten głośnik?
Tronsmart Bang Max to dla mnie urządzenie, które po testach darzył będę identycznym sentymentem, jak np. projektor Epsona, którym bawiłem się niedawno, a konkretnie model Epson EH-TW6150. Będzie to sentyment, który wyraża się w wewnętrznym smutku, gdy przychodzi do odesłania sprzętu, a po którym przychodzi refleksja, że to nawet dobrze, bo to w sumie sprzęt, którego nie potrzebuję. Z Bang Max mam tak samo. Mnóstwo radości mi ta grająca krowa dała i jeśli oceniałbym tu samą radość, to dałbym temu “głośniku” 6 w 5-stopniowej skali, ale koniec końców jest to urządzenie, którego sam bym sobie nie kupił.
To rzucający się w oczy potwór, który nagłośni nawet sporą imprezę na ogrodzie, na plaży, czy pod blokiem (nie polecam), ale przy tym sprzęt, którego zakup warto uzasadnić. Małe “garden party” to i mały JBL nagłośni, a puszczenie muzyki z takiej kobyły podczas pikniku poskutkuje albo tym, że inni odpoczywający na łonie natury nas wyklną, albo szybko staniemy się miejscowym DJ i odpalimy imprezę zbiorową.
Reasumując, jeśli ktoś ma w sobie właśnie gen wspomnianego DJ i wie, że duży, głośny i pięknie dudniący głośnik Bluetooth to coś, co w sezonie letnim odpali sobie co weekend - może śmiało kupować Tronsmart Bang Max. Zresztą, wystarczy zerknąć sobie na grafiki i fotografie promujące ten produkt - to sprzęt dla muzycznych wariacików, ot co! Jeśli jednak ktoś chce czegoś, co łatwo przewozić i co gra subtelniej lub po prostu głośnika do okazjonalnego posłuchania muzyki w plenerze, to na Bang Max szkoda kasy. Tu trzeba być imprezowiczem, by docenić to, co ten głośnik potrafi.
Ocena Tronsmart Bang Max
Plusy
- dobra ogólna jakość dźwięku
- przyjemna w obsłudze aplikacja
- przemyślany korektor w aplikacji
- dużo basu!
- długi czas pracy na jednym ładowaniu
- wygodny w transporcie
- bardzo dobra jakość wykonania
- możliwość podpięcia gitary i mikrofonu
- bezproblemowa obsługa
- LED-owe podświetlenie
Minusy
- brak ładowania przez port USB-C
- spora waga
Niezależna opinia redakcji. Sprzęt na test został bezpłatnie wypożyczony od firmy Tronsmart.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!