Powrót we wspaniałym stylu – recenzja Spider-Man: Bez drogi do domu
Najnowsza odsłona przygód Człowieka-Pająka była jedną z najgorętszych filmowych premier 2021 roku. Chyba każdy fan superbohaterów zastanawiał się czy Spider-Man: Bez drogi do domu udźwignie ciężar naszych oczekiwań? O tym wszystkim przeczytacie w naszej recenzji.
Rok pająka
Rok 2021 już za nami, ale dla fanów Marvela to właśnie jego końcówka zapowiadała się na prawdziwy hit. W końcu swoją premierę miał mieć od dawna zapowiadany Spider-Man Bez drogi do domu. Oczywiście, mieliśmy już za sobą premierę rewelacyjnej „Diuny”, a fani MCU dostali średniego Venoma 2: Carnage, bez wątpienia jednak żaden z tych filmów pod względem hype’u nie mógł się równać Spider-Man Bez drogi do domu. My też czekaliśmy jak na szpilkach.
Co by nie mówić, ostatnie dwie odsłony przygód człowieka-pająka postawiły tak wysoko poprzeczkę, że nawet nie marzyłem, aby było lepiej. Poza tym, jak wielu fanów pajęczaka zachodziłem w głowę, co twórcy wymyślą po jak dramatycznym zakończeniu Spider-Man: Daleko od domu.
Reżyserem filmu został znany z poprzednich odsłon Jon Watts, co powinno dać nam gwarancję świetnie zrealizowanego obrazu. Na całe szczęście nie zmienił się główny aktor – Tom Holland, który jest jak dla mnie najlepszym Peterem Parkerem z wszystkich dotychczasowych. To właśnie dzięki jego kreacji najnowsza trylogia jest tak świetna.
W Spider-Man: Bez drogi do domu Tom Holland wspina się na wyżyny aktorskie, pokazując nam jak jego postać dojrzewa z każdą odsłoną przygód pajęczaka. Jeżeli macie ochotę dowiedzieć się jak na jego tle wypada reszta aktorów i czy warto spędzić ponad dwie godziny w kinie na seansie Spider-Man: Bez drogi do domu to koniecznie przeczytajcie naszą recenzje.
„So it begins!”
Akcja Spider Man Bez drogi do domu zaczyna się dokładnie w momencie, kiedy skończyła się scena po napisach z poprzedniej części. Ci, którzy wytrwali w fotelu do samego końca dowiedzieli się, że przebiegły Mysterio nie tylko chciał wmówić ludziom, że nasz bohater go zamordował, ale podał też do publicznej wiadomości prawdziwe personalia Spider-Mana. Tak więc nasz Peter Parker jest na świeczniku całego Nowego Yorku.
Zażarty wróg medialny pajęczaka - dziennikarz J.K Simmons nareszcie ma argumenty, aby przekonać wszystkich, że Peter Parker to złoczyńca wszech czasów. Spider-Man staje więc przed sądem, a sprawę wygrywa dzięki jednemu z najbardziej rozpoznawalnych prawników MCU - Mattowi Murdock'owi. Dwuminutowy występ gościnny Charliego Cox'a wcielającego się w serialowego Daredevila nie tylko spowodował uśmiech na mojej twarzy, ale także dał nadzieję na powrót aktora w tej właśnie roli.
Jednak to, że wygramy proces sądowy nie znaczy wcale, że ludzie uwierzą w naszą niewinność. Taki sam los spotyka Petera, a także jego przyjaciół. W wyniku tego całego szumu medialnego, jaki dotyka naszych bohaterów, nie tylko zyskują oni tzw. hejterów, ale także nie zostają przyjęci na studia – ze względu na zbytnią kontrowersyjność i opinię społeczną.
Niewiele myśląc Peter udaje się po pomoc, do dobrze znanego już nam Doctora Strange'a prosząc, aby rzucił on zaklęcie, w wyniku którego cały świat zapomni (poza oczywiście jego przyjaciółmi i bliskimi) kim jest Spider-Man. Jak pewnie już widzieliście na zwiastunach filmu nie wszystko idzie jak należy, co doprowadza do pomieszania uniwersów i pojawienia się kilku niespodziewanych gości. Tyle o samej fabule, bo nie chce tu spolerować, chociaż myślę, że w natłoku mediów społecznościowych i tak co nieco już wiecie.
I will be back...
Spider-Man: Bez drogi do domu to przede wszystkim wielkie powroty. W wyniku zawirowań w czasie i przestrzeni pojawiają się znani z poprzednich filmów najwięksi rywale Parkera. Są to między innymi Doctor Octopus, Zielony Goblin i Electro. Bez dwóch zdań powrót Willema Dafoe jako Zielonego Goblina to coś, na co czekałem.
Plastyka twarzy tego aktora w najnowszej odsłonie przygód Spider-Mana udowadnia, że nie jest potrzebna mu żadna maska. Co więcej, strój tego superłotra jest zdecydowanie bliższy temu, co znamy z oryginalnych komiksów. Dość powiedzieć, że Zielony Goblin, którego dostajemy w Spider-Man: Bez drogi do domu potrafi wywołać ciarki na plecach widza.
Właściwie wszyscy starzy złoczyńcy wyglądają tu na zdecydowanie bliższych komiksowych wersji. Electro grany przez Jamiego Foxx'a wreszcie mógł się zrehabilitować za poprzedni występ w tej roli. Ostatnio bowiem padł ofiarą słabego scenariusza w Amazing Spider-Man 2. Tym razem nareszcie jego postać jest pełnowymiarowa i sprawia, że zaczynamy rozumieć jego postępowanie i motywacje, jakie nim kierują.
A jednak jest inaczej (jeśli chcesz uniknąć spojlerów lepiej przeskocz do podsumowania)
Poza powrotem przeciwników Spider-Mana warto wspomnieć o gościnnym występie aktorów wcześniej grających tego bohatera. Tak, dobrze przeczytaliście - Tobey Maguire i Andrew Garfield wracają jako Peter Parker i niczym trzech muszkieterów stają razem do walki wraz z Peterem granym przez Toma Hollanda.
A to oczywiście oznacza, że tona nawiązań i easter eggów wylewa się z ekranu powodując, że z każdą kolejną sceną uśmiech na naszej twarzy staje się większy i większy. Co ciekawe, wszystkie przecieki medialne, które sugerowały, że tak się właśnie stanie były bardzo szybko dementowane przez twórców. Jednak fani mieli nosa.
Znalazło się tu nawet rewelacyjne nawiązanie do multiwersum Spider-Mana. Jeżeli więc wcześniej, czytając tę recenzję, wahałeś się czy warto iść na ten film, to zobaczenie trójki znanych i lubianych Spider-Manów wspólnie na ekranie sprawi, że podczas seansu po prostu wgniecie Cię w fotel.
Spider-Man: Bez drogi do domu – czy warto wybrać się do kina?
Jeżeli kończysz czytać tę recenzję a jeszcze nie widziałeś filmu to nawet się nie zastanawiaj - rezerwuj najbliższy możliwy seans i biegiem do kina! Szczerze, to najlepszy film o przygodach człowieka pająka, jaki wyszedł dotychczas. Podczas seansu przytrafi Ci się wszystko – łzy wzruszenia, wybuchy uśmiechu, chwila zadumy i głośne okrzyki Wow!
Moim zdaniem zagrało tutaj wszystko – klimat, muzyka, gra aktorska i scenariusz. Jeszcze więcej emocji wzbudza scena po napisach. Nie chcę Wam nic zdradzać, ale na pewno będziecie zadowoleni. Życzę więc wszystkim udanego seansu, a ja tymczasem biegnę do kasy biletowej, bo jedno pójście do kina na Spider-Man: Bez drogi do domu to zdecydowanie za mało!
Ocena filmu Spider-Man: Bez drogi do domu
- to najlepszy film o Spider-Manie jaki przyszło nam oglądać
- świetnie pokazany rozwój emocjonalny naszego głównego bohatera
- rewelacyjne aktorstwo
- bardzo dobry scenariusz
- świetna muzyka
- fani MCU będą zachwyceni każdym momentem filmu
- jedno pójście do kina na ten film to za mało
Komentarze
5Ciekawie zagrał Tobey Maguire ale najlepszy klimat miał S-M, w którym grał Andrew Garfield.
Nie czytam dalej bo nie lubię tego nowego Spidermana i błędów.