Wirtualna rzeczywistość rozpycha się w świecie gier, a Robinson: The Journey jej w tym pomaga. Szkoda, że w zasadzie tylko do tego ogranicza się jego rola.
- zapierający dech w piersiach świat,; - niezwykła fauna i flora obcej planety,; - przyjemność z eksploracji malowniczych miejsc,; - interesujące zagadki logiczne,; - nietypowe i ciekawe elementy zręcznościowe...
Minusy...które dużo zyskałyby przy obsłudze kontrolerów Move,; - to raczej zbiór mini-gierek, a nie spójna i złożona całość,; - krótki czas rozgrywki,; - gdyby nie gogle VR, nie byłoby o czym mówić.
Robinson: The Journey, czyli Piętaszek to kulka
Gogle zapraszające nas do wirtualnej rzeczywistości są już obecne w naszym świecie od jakiegoś czasu. Jednak dopiero PlayStation VR rozpowszechniło je na skalę masową. I to właśnie z myślą o tej technologii powstaje coraz więcej gier, a wśród nich także Robinson: The Journey.
Jak sama nazwa wskazuje, ta cyfrowa historia jest inspirowana znaną powieścią Daniela Defoe. Dodajmy dla jasności, że bardzo luźno. Zamiast bezludnej wyspy mamy tutaj planetę hen, daleko w kosmosie, a za tytułowego Robinsona, o, dziwo, robi małoletni Robin. Z kolei jego wiernym Piętaszkiem jest latający robot-kulka.
Aha, tego tria dopełnia jeszcze mały tyranozaur Laika. Zaraz, zaraz, tyranozaur w kosmosie? To kogoś dziwi? W takim razie powiedzmy sobie trochę więcej o Robinson: The Journey.
Łoł!
Dinozaury w Robinson: The Journey są naszym chlebem powszednim, bo, jak się okazuje, planeta, na której wylądował nasz bohater, dopiero przechodzi przez Jurę czy inną Kredę. Jednego z prehistorycznych gadów, czyli wspomnianą Laikę, dało radę udomowić, ale reszta hasa swobodnie i króluje na pozbawionym cywilizacji globie.
Zresztą, nie chodzi tylko o dinozaury. Reszta fauny i flory też przyciąga wzrok, bo daleko jej do naszych nudnych paprotek albo innych współczesnych roślinek domowych. Roi się tu od egzotycznych kwiatów, brzęczą kosmiczne robaczki... no i te dinozaury, rzecz jasna!
W tych okolicznościach przyrody wkracza na scenę główny bohater Robinson: The Journey. Czyli Robin? Nie, nie, nie on, a gogle. Tylko dzięki nim ten pełen dinozaurów świat robi wrażenie.
Grafiką raczej nie byłby w stanie dorównać innym, klasycznym produkcjom, ale kiedy zaczyna nas otaczać, wyciągać do nas swoją trójwymiarową rękę, wtedy zmienia się postać rzeczy.
Podziwiając gigantyczne bestie kołyszące nad naszą głową napęczniałymi brzuszyskami, albo przypatrując się tropikalnym krajobrazom trudno nie wydać z siebie pełnego zdumienia i zachwytu: ŁOŁ!
Trzeba tylko uważać, żeby zbyt prędko ten przeciągły dźwięk nie zamienił się w zwyczajne ziewnięcie. A tak stać się może, jeśli okrzepną nam kosmiczne widoczki.
Sprytem i zręcznością
Dołączamy do historii Robina w momencie, kiedy mieszka on już na jurajskiej planecie i prawdopodobnie jest jedynym rozbitkiem ze statku Esmeralda, który z nieznanych przyczyn uległ katastrofie podczas gwiezdnego rejsu.
Wcielając się w pomysłowego chłopaka eksplorujemy nieznany ląd, gawędzimy z latającą kulką, a dwoma trzonami tej całej przygody są fragmenty zręcznościowe przeplatane zagadkami logicznymi.
Nie chodzi więc tylko o bezmyślne chodzenie po dżungli i skanowanie futurystyczną latarką napotkanych stworów (to rodzaj zabawy polegający na „zbieraniu” świetlnych kulek pokrywających ciała kosmicznych zwierzaków).
Od czasu do czasu przyjdzie nam także wspinać się po naturalnych drabinkach z drzewnych hub, łączyć ze sobą punkty zasilania, żeby podłączyć prąd do któregoś z urządzeń, albo też poukładać kładki na bagnistych strumykach.
Trzeba zaznaczyć, że to właśnie hubowa alpinistyka jest szczególnie ciekawa. Niby to prosty sport, a jednak wciąga. Cała zabawa polega na umiejętnym celowaniu dłońmi i chwytaniu na przemian raz prawą, raz lewą z nich odstających od pni narośli. Pomysł bardzo dobry, ale też obnażający spore niedopatrzenie Robinson: The Journey.
Ten tytuł, mimo że jest wprost stworzony dla kontrolerów Move, nie obsługuje ich. Na ostatniej prostej twórcy nagle, z nie do końca wiadomych powodów wycieli ich obsługę. Zaiste, dziwny zabieg.
Co więcej, teraz nagle, pod wpływem sporej krytyki ze strony graczy ludzie z Crytek obiecują dodanie takiego sterowania w jednej z kolejnych aktualizacji, Niestety, w momencie, kiedy piszę ten tekst, nadal trzeba bawić się Dualshockiem 4. Szkoda, wielka szkoda.
Nie znaczy to jednak, że sama koncepcja Robinson: The Journey jest bez zarzutu. Owszem, dostarcza ona sporo rozrywki (a jeśli jesteśmy podatni na malownicze krajobrazy, to nawet bardzo dużo), ale z drugiej strony zarówno historia, jak i mechanika pozostają mocno uproszczone.
To raczej zbiór mini-gierek wpisany w elegancką ramę kosmicznej scenerii, aniżeli wirtualna odyseja z prawdziwego zdarzenia.
Niestety, ten mankament często spotykamy w grach projektowanych z myślą o wirtualnej rzeczywistości i Robinson: The Journey, jakkolwiek jest w czołówce tych produkcji, dzieli z nimi podobną niedoskonałość.
Mały krok dla człowieka, trochę większy dla gogli
Przed VR-owymi grami wciąż jeszcze daleka – nomen omen – podróż. Robinson: The Journey jest koronnym dowodem na to, a jednocześnie przedsmakiem wspaniałych przygód, jakie mogą przed nami objawić „magiczne” gogle.
Jednak wiele jeszcze zostało do zrobienia. Przede wszystkim chciałoby się prawdziwie rozbudowanej rozgrywki, takiej, jaką widujemy w klasycznych, nie-VR-owych tytułach. Tego ciągle brakuje. Robinson: The Journey to tak naprawdę przykrótka anegdotka o łapaniu kolorowych kropek i przestawianiu przełączników.
Wizualnie jest już całkiem nieźle, ale wciąż jeszcze może być lepiej. Warto też pamiętać o odwiecznej prawdzie, która kiedyś często była powtarzana, a chyba niesłusznie popadła w zapomnienie. Na wszelki wypadek powtórzę ten wyświechtany banał: nie liczy się grafika, ale grywalność.
I warto mieć to z tyłu głowy, kiedy projektuje się grę z myślą o wirtualnej rzeczywistości. Inaczej można stworzyć wspaniały świat, wpuścić do niego zapierające dech w piersiach dinozaury, ale koniec końców zapomnieć, o co w tym wszystkim w gruncie rzeczy chodzi.
Ocena końcowa:
- zapierający dech w piersiach świat
- niezwykła fauna i flora obcej planety
- przyjemność z eksploracji malowniczych miejsc
- interesujące zagadki logiczne
- nietypowe i ciekawe elementy zręcznościowe...
- ...która dużo zyskałyby przy obsłudze kontrolerów Move
- to raczej zbiór mini-gierek, a nie spójna i złożona całość
- krótki czas rozgrywki
- gdyby nie gogle VR, nie byłoby o czym mówić
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dostateczny plus
Komentarze
7na takie gry czekam
wszystkich którzy mieszkają w okolicach Krakowa i Katowic i chcieli by spróbować PS VR zapraszam do wypożyczani sprzętu "arenavr.pl"