Recenzja Prince of Persia: The Lost Crown. Tego się nie spodziewałam
Na pierwszy rzut oka Prince of Persia: The Lost Crown wygląda na grę, w której można połamać sobie palce – i to w scenerii stanowiącej owoc romansu Fortnite z mobilkami. Dlatego na początku moją reakcją na ten tytuł było "dziękuję, postoję". Cieszę się, że zmieniłam zdanie.
Po wypuszczeniu ślicznego Avatar: Frontiers of Pandora Ubisoft postanowił przypomnieć wszystkim o serii Prince of Persia. Komentarze pod pierwszymi materiałami z gry sugerują, że nie jest to powrót, którego oczekiwały rzesze fanów "Księcia". Owszem, pod względem designu i mechanik najnowsza odsłona stanowi nawiązanie do klasyków – ale raczej tych, które miały premierę na długo przed zakupem franczyzy przez francuskiego dewelopera.
W Prince of Persia: The Lost Crown nie wcielamy się w księcia – zamiast tego gramy jegomościem o imieniu Sargon, który należy do grupki najbardziej utalentowanych wojowników Persji. Jakiś intruz porywa nam władcę, więc wyruszamy mu na ratunek (władcy, nie intruzowi). Oczywiście sytuacja szybko się komplikuje – jak to bywa w otoczeniu nieprzyzwoicie wpływowych ludzi, pełno tu intryg, zdrad i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Powstań, wojowniku
Fabuła fabułą, a my przyszliśmy tu po gameplay. I w tym względzie Prince of Persia: The Lost Crown absolutnie nie zawodzi. Jestem pozytywnie zaskoczona faktem, że grało mi się w to tak przyjemnie. Tytuł w inteligentny sposób łączy zręcznościowo-platformowe wyzwania ze środowiskowymi łamigłówkami. Czasem trzeba się nieźle nagłowić i nagimnastykować, by pokonać wyzwanie obmyślone przez twórców – ale każdy mały sukcesik Sargona daje mnóstwo frajdy.
Warto podkreślić, że zadbano o kilka poziomów trudności i wiele opcji dostosowania rozgrywki. Mamy tu na przykład wspomaganie celowania w walce z dystansu lub mechanizm teleportacji, który umożliwia pominięcie wymagającej sekwencji zręcznościowej. Dzięki temu przy grze mogą bawić się świetnie także osoby bez nadmiernej cierpliwości i/lub refleksu. A jeśli ktoś lubi, by było trudno, to może ustawić sobie najwyższy poziom. I wszyscy będą zadowoleni.
Płynny i satysfakcjonujący gameplay to wielki atut najnowszej produkcji od Ubisoftu. Podczas podróży przez starożytny świat napotykamy przeróżne rodzaje przeciwników – mamy do czynienia z drobniejszymi kreaturami oraz z bossami. Walczymy z nimi zarówno bezpośrednio, jak i przy użyciu broni dystansowej (w tym przypadku w ruch idzie chociażby łuk i jego kilka właściwości).
Znajdziemy tu wiele ciekawych mechanizmów i zdolności postaci. Nie zabrakło na przykład osławionego cienia, który pomaga bohaterowi dostać się do miejsc, które na pierwszy rzut oka wydają się nieosiągalne. Zagadki z wykorzystaniem cienia i eksperymentów z czasem zdecydowanie robią robotę.
Postacie vs. lokacje
Jak Prince of Persia: The Lost Crown wygląda, każdy widzi. Inspiracje grami dla młodzieży są widoczne przede wszystkim w projektach postaci. Bohaterowie prezentują się niczym ociosani tępą siekierą. A najgorzej jest podczas walk, gdy odpalają się przedziwne błyski i fajerwerki. Szczególnie "Fortnajtowo" wyglądają grafiki inicjujące ciosy specjalne Sargona.
Do tego wszystkiego można jednak przywyknąć, a swego rodzaju pocieszeniem jest fakt, że przez większość czasu nasz wzrok skupia się przede wszystkim na lokacjach, które zajmują lwią część ekranu, a nie brzydkich postaciach czy bajkowych efektach specjalnych.
Poziomy są zróżnicowane – podczas przygody przemierzamy zarówno estetyczne komnaty i silnie nasłonecznione otwarte przestrzenie, jak i obskórne lochy ociekające niezidentyfikowaną zieloną substancją. Poza wszelakiej maści wrogami napotykamy tu też różnorodne pułapki. Lokacje zaprojektowano w sposób kreatywny i przemyślany – podczas ich eksploracji nie ma mowy o nudzie, bo niemal w każdym zakątku świata czekają na nas jakieś wyzwania i przeszkody.
Tu jest jakby Ubisoftowo
Nietrudno byłoby zabłądzić w tych wszystkich tunelach i zakamarkach. Na szczęście sporządzono czytelną mapę, która spełnia swoje podstawowe zadanie (co w dzisiejszych produkcjach nie jest wcale takie oczywiste). Jednocześnie po pierwszych kilku godzinach spędzonych z tytułem dały mi się we znaki typowo "Ubisoftowe" przypadłości, będące rezultatem rozmachu świata gry. Jedną z bardziej uciążliwych jest konieczność dreptania "w tę i nazad".
Czasem zdarza się tak, że aby wykonać misję, potrzebujemy udać się w dwa miejsca, które wspaniałomyślnie umieszczono po przeciwległych stronach mapy. Oczywiście punktów szybkiej podróży jest tu jak na lekarstwo, w związku z czym musimy zasuwać na piechotę. To samo dotyczy obszarów, gdzie możemy modernizować broń i inne elementy wyposażenia – aby się do nich dostać, trzeba czasem przemierzyć spory kawał świata.
Podobnie wygląda sytuacja z zapisem stanu rozgrywki. Aby zrobić save'a, musimy wejść w interakcję z jednym z drzewek rozsianych (tak) po świecie PoP. Oczywiście nikogo nie powinna zaskoczyć informacja, że drzewek tych również nie znajdziemy tu wiele i czasem są one umieszczone z dala od miejsca, do którego wysłała nas gra. Jeśli więc nie chcemy stracić aktualnego postępu, także i w tym przypadku biegamy z jednego kąta mapy do drugiego.
Aspekty techniczne i dubbing
Od strony technicznej tytuł prezentuje się przyzwoicie. Oczywiście może się zdarzyć, że bohater wtopi nogę czy ostrze broni w ścianę, ale nie ma to wpływu na jakość grania. Poważniejsza była sytuacja, gdy Sargon miał wykonać trzy skoki, by dotrzeć do wajchy otwierającej mechanizm, i nagle został tam "przeniesiony" bez mojej interwencji. I nie, nie użyłam teleportacji. Taką magię tytuł zaserwował mi jednak tylko raz.
Całość w wersji na PS5 działa stabilnie; do płynności nie można się przyczepić. Natomiast jeśli chodzi o wykorzystanie DualSense, to miałam pewien niedosyt – gra używa wibracji i głośnika w padzie, ale robi to stosunkowo rzadko. Zresztą nie można tu mówić o jakimś kreatywnym zastosowaniu.
Na koniec wtrącę trzy kserksesy (waluta w grze) na temat oprawy dźwiękowej. Przede wszystkim doceniam, że twórcy pokusili się o perski dubbing. Oczywiście większość z nas nie zrozumie nawet słowa w tym języku, ale ta linia dialogowa mocno przyczynia się do budowania klimatu gry. Ducha zamierzchłych okresów odzwierciedlają również orientalne kawałki, pobrzmiewające delikatnie w tle naszych zmagań.
Prince of Persia: The Lost Crown okiem redakcyjnego marudy
Przyznam szczerze, że i mnie z tego powodu lekko ten tytuł przerażał. Co gorsze, w ostatnich tygodniach Ubisoft mocno się ożywił na Youtube’ie prezentując tam krótkie filmiki z rozgrywki Prince of Persia: The Lost Crown, które momentami przypominały wręcz Super Meat Boy’a, z całą masą wyliczonego co do sekundy skakania. Miałem więc spore obawy, że w przypływie frustracji, grając w nowego Księcia Persji pogryzę pada, albo lepiej – wyrzucę telewizor przez okno. O dziwo jednak przygody Sargona, wojownika, który śpieszy na ratunek władcy, okazały całkiem miły zaskoczeniem.
Jasne, wciąż jest tu sporo wymagającego skakania i całkiem trudnych starć z przeciwnikami, ale całość została podana nam w taki sposób, że w żadnym momencie nie miałem ochoty „śwignąć” PlayStation Portal w kąt (grałem w ten tytuł przede wszystkim na tej „konsolce”) i już do tej gry nie wracać. Ba, Prince of Persia: The Lost Crown przywołał miłe wspomnienia z przeszłości, gdy po raz pierwszy, bodajże w 1989 roku, z wypiekami na twarzy próbowałem wydostać się z lochów i uratować księżniczkę w pierwszej odsłonie Księcia Persji. Nie chodzi tu już nawet o podobieństwa, bo są one raczej bardzo umowne, ale raczej o tę specyficzną otoczkę, klimat i stawiane przed nami, całkiem spore wyzwanie. I choćby dlatego moja ocena tej gry to mocne 4/5.
Czy ta gra ma jakieś minusy? Jasne, że ma – wystarczy wspomnieć o sporym backtrackingu, irytującym czasem systemie zapisu gry i rozbłyskach podczas walki, które zamiast dodawać widowiskowości starciu potrafią w nim przeszkadzać. Mimo wszystko jednak jest to naprawdę niezła, zręcznościowa platformówka i miły przerywnik w zalewie gier z otwartymi światami.
Prince of Persia: The Lost Crown – czy warto kupić?
Siłą najnowszej odsłony Prince of Persia jest wciągający jak diabli gameplay z interesującymi mechanikami. Ponadto tytuł zachwyca uważnie zaprojektowanymi poziomami – i do tego nie ma jakiegoś nadmiernie wysokiego progu wejścia (no, chyba że ktoś bardzo chce). Z drugiej jednak strony niezbyt przypadł mi do gustu wygląd bohaterów i konieczność ciągłego zawracania do oddalonych miejsc na mapie.
Jeśli zastanawiacie się, czy Prince of Persia: The Lost Crown jest grą dla was, to koniecznie sprawdźcie demo, które jest dostępne od dzisiaj. Nawet jeśli styl graficzny nie do końca wam leży, może być tak, że przekona was soczysty gameplay. Coś mi mówi, że przy nowym "Księciu" będziecie bawić się lepiej niż przy niejednej produkcji AAA.
Opinia o Prince of Persia: The Lost Crown [Playstation 5]
- spójne połączenie elementów zręcznościowych z łamigłówkami
- satysfakcjonująca walka
- mnóstwo ciekawych mechanik
- zagadki z wykorzystaniem czasu i cienia
- rozbudowane opcje dostosowania poziomu trudności
- wygląd i design lokacji
- czytelna mapa
- perski dubbing
- grafika nie spodoba się każdemu
- trochę za dużo tu dreptania
- niewykorzystany potencjał DualSense
- parę niedociągnięć technicznych
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę Prince of Persia: The Lost Crown (PS5) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od wydawcy.
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
4ps. Ostatnio odpaliłem na malince RetroPie i na jednym z emulatorów (nie wiem na czym - albo Super Nintendo albo Sega Drive albo Famicon) zagrałem w Prince of Persja - nie ma jednak jak część pierwsza ! :)
Pzdr