Numer sześć, czyli jeden z dwóch
Musimy jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ten bądź co bądź dosyć ciekawy pomysł sprawdza się w praktyce. Nic nie posłuży do tego lepiej, niż przykład. A konkretnie nieuchwytny cel numer sześć.
Do Sapienzy przybyło dwóch panów. Jak na złość, bliźniaków. Pech chciał, że ubierają się identycznie i nie odstępują się na krok, niczym papużki nierozłączki. Bez trudu można zgadnąć, że celem jest tylko jeden z nich. Likwidacja jego brata kończy misję porażką.
W porządku, mogło być gorzej. Zamiast bliźniaków mogły być trojaczki... albo coś w tym stylu. Tak w każdym razie pomyślałem i ochoczo ruszyłem do wykonania zadania. Braci znalazłem bez trudu, jednak gorzej było z identyfikacją tego właściwego.
Z informacji, które otrzymał nasz Hitman, wynikało, że mogę go rozpoznać po złotym zegarku. No, tak, łatwiej powiedzieć, niż wykonać! Podchodzę tak blisko obu panów, jak to tylko możliwe, manewruję kamerą, żeby uchwycić błysk złota pod mankietem marynarki, podchodzę do telewizora na wyciągnięcie ręki, przecieram ekran szmatką do kurzu... No dobrze, trochę koloryzuję, ale fakt faktem nie było to łatwe zadanie.
W końcu udało mi się co nieco podsłuchać, co nieco wypatrzeć i zidentyfikowałem gościa, na którego opiewał kontrakt. Śledziłem obu braci uliczkami Sapienzy, aż w końcu wykombinowałem, że najlepszą strategią na likwidację jednego z nich, będzie dosypanie trucizny do kieliszka w lokalnym sklepie z winem.
Skąd pomysł na tę, a nie inną taktykę? Powód jest nieco wstydliwy. Wyznam zupełnie szczerze, że nie znam Sapienzy na pamięć. Zabijcie mnie, nie znam! Owszem, w miarę się orientuję w terenie i mniej więcej kojarzę relacje, jakie zachodzą między poszczególnymi postaciami, ale w żadnym razie nie jest to mój drugi dom.
Trucizna pojawiła się w mojej głowie z tej prostej przyczyny, że pamiętałem, gdzie ją znaleźć. Sprawiłem, że Agent 47 wskoczył w ciuszki kucharza, zakradłem się do rezydencji, świsnąłem z kuchni strychninę, a następnie pobiegłem żwawo do winiarskiego.
Odwróciłem uwagę sprzedawcy rzutem monety... No, dobrze, tym razem nie będę koloryzował na swoją korzyść. Odwróciłem uwagę sprzedawcy jednym z dwudziestu kilku rzutów monetą, bo nie jestem zbyt wprawny w ciskaniu bilonem. Skąd wziąłem taki wór drobniaków? I tutaj właśnie po raz pierwszy kłania się możliwość restartowania misji.
Oczywiście, jest prostszy sposób na zatrucie wina. Starczy przebrać się za kelnera i wtedy można dosypywać czego się chce, komu się żywnie podoba. Ale do tej kwestii wrócę za chwilę. Na razie poprzestańmy na tym, że wyleciała mi ona z pamięci.
Koniec końców, udało mi się zatruć wino, a bratu udało się je wypić. Niestety, zapomniałem, że trutka na szczury w świecie Agenta 47 nie zabija, a jedynie powoduje mdłości. Jeszcze jedna próba i tym razem się udało. Mój cel dostał torsji, skrył się w kamienicy, żeby wyrzucić z siebie treść żołądkową, a ja wtedy obezwładniłem jego ochroniarza i udusiłem żyłką... nie tego bliźniaka.
Prawda czasu i prawda ekranu
Owszem, dogłębna znajomość map, jakie oferuje najnowszy Hitman, znacząco ułatwia likwidowanie nieuchwytnych celów. Tym niemniej, podany przeze mnie przykład pokazuje, że nawet przy średnim obeznaniu w terenie można bez problemu wywiązać się z powierzonego zadania. O ile tylko jest się dostatecznie spostrzegawczym, bo w końcu mnie zgubił malutki złoty zegareczek.
No, dobrze, dobrze, nieuchwytne cele to całkiem zabawne partyjki szachów z twórcami gry, ale jeśli ktoś myśli, że nowy Hitman to super-realistyczny symulator płatnego zabójcy, to jest w błędzie.
Kiedy pisałem o konieczności chociaż częściowej znajomości mapy, to nie miałem na myśli jedynie rozeznania w rozkładzie ulic włoskiego miasteczka lub korytarzy francuskiego pałacu. Chodzi przede wszystkim o poznanie realiów rządzi się rzeczywistość, w której żyje Hitman.
Wierzcie mi, niby grawitacja działa tak jak u nas, niby prawa fizyki są zbliżone do naszych, ale czasami miałem wrażenie, jak gdybym znalazł się na zupełnie innej planecie. Hitman nie jest w stanie dosypać trucizny do kieliszka, wysuwając jedynie dłoń zza krawędzi blatu, a zamiast tego prostuje się na pełną wysokość i tym samym naraża na wzrok przechodniów.
Owszem, w przebraniu kelnera można swobodnie „doprawiać” drinki, nawet kiedy wchodzimy do malutkiego sklepiku, którego jedynym pracownikiem jest jego właściciel. A jeżeli już uda nam się dosypać trutki do kieliszka, to musimy wziąć pod uwagę, że w Sapienzie nie powoduje ona śmiertelnego krwotoku, tak jak w naszym świecie, a jedynie mdłości.
I takich reguł, których trzeba się najzwyczajniej w świecie nauczyć, jest całe mnóstwo. Tak jak wspomniałem, do szczęśliwego ukończenia misji nie jest konieczna znajomość ich wszystkich, ale i tak trzeba opanować sporo z nich. Co za tym idzie, tak naprawdę nie mamy tutaj do czynienia z kreatywnym główkowaniem, a jedynie z żonglowaniem zasadami, jakimi kieruje się Hitman.
Niektórzy powiedzą, że przecież w każdej grze obserwujemy coś podobnego. Racja, ale tutaj jest to szczególnie wyraziste i momentami najzwyczajniej w świecie przeszkadza. Zwłaszcza, jeśli ktoś nie jest absolutnym fanem serii, a jedynie jej skromnym entuzjastą.