Audio Video Show 2018 ‒ relacja z drugiej co do wielkości wystawy AV w Europie
Jaki był tegoroczny Audio Video Show? Największy z dotychczasowych? Na pewno. Sam organizator, Adam Mokrzycki (na zdjęciu z prawej), podczas konferencji prasowej stwierdził, że wystawa osiągnęła już takie rozmiary, że … zabrakło sal dla niektórych chętnych wystawców.
Oznacza to, jak stwierdził sam Mokrzycki, że następny AV Show nie będzie już większy (bo taki po prostu już być nie może), ale może być … jeszcze lepszy. Zawsze pozostaną obszary, w którym wystawę można z sukcesem rozwijać, jak choćby atrakcyjność prezentowanej oferty. I w tę właśnie stronę wydają się zmierzać wysiłki organizatorów przyszłorocznego AV Show.
W związku z powyższym, w tym roku postanowiłem zmienić swój sposób zwiedzania i relacjonowania wystawy. Zamiast biegania po wszystkich pomieszczeniach wybrałem kilkanaście najbardziej rokujących i postanowiłem je odwiedzić w pierwszej kolejności. Jednakże, jak przeczytacie w mojej relacji, nie trzymałem się uparcie wyznaczonego planu, lecz postanowiłem pozostać otwarty na miłe niespodzianki. Inaczej mówiąc, założyłem, że jeżeli coś wpadnie mi w oko lub ucho na tyle, że zaciekawi mnie, nie omieszkam dać mu szansy na odsłuch (lub ogląd).
Ponieważ w naszym kraju nastąpił renesans płyt winylowych (sprzedaż wzrosła aż o 63%, wg danych ZPAV) wizytę zacząłem od pomieszczenia z gramofonem. I to jakim!
Sikora wiosnę czyni
Firma J Sikora (od imienia założyciela ‒ Janusza Sikory) powstała w 1995 roku, a dwa lata później po raz pierwszy wystawiała na AV Show (wtedy jeszcze Audio Show) monobloki pod marką Burdek Sikora. Gramofonami firma zajęła się 12 lat temu. Aktualnie w ofercie są trzy modele: Initial, Standard oraz Reference. Zaszczyt reprezentowania firmy na AV Show 2018 przypadł właśnie flagowemu, czterosilnikowemu Reference z napędem paskowym. Zastosowanie pasków, a nie napędu bezpośredniego ma na celu eliminację drgań; temu samemu celowi służy zastosowanie aż czterech silników.
Jak mówi sam założyciel firmy:
Pasek nigdy nie jest idealny: w jednym miejscach jest cienki i miękki, w innych grubszy i twardy. Tę niedoskonałość niwelujemy przez większą liczbę silników, co ogranicza do minimum kołysanie dźwięku.
Silniki są bardzo solidne ‒ każdy z nich waży 5 kg. Podobnie talerz gramofonu ‒ aż 22 kg. Wykonany został z opracowanego w laboratoriach firmy DuPont poliometaksylenu (POM-u) – tworzywa bardziej znanego pod handlową nazwą Delrin.
Pod spodem talerza znajduje się żeliwny pierścień o masie aż 8 kg, co, zdaniem konstruktora, pozytywnie wpływa na tłumienie drgań. Te ostatnie redukuje także solidna konstrukcja cokołu: trzy warstwy litego aluminium trwale zespolone specjalnym spoiwem.
Co ciekawe, wszystkie komponenty powstają w Polsce, w tym także ramię gramofonu. Na AVShow 2018 miała miejsce premiera najnowszego ramienia Reference wykonanego z kewlarowej plecionki. Konstruktor podkreślał, że opracowanie technologii wykonania kewlarowej rurki zajęło mu niemal rok czasu. według niego „nie jest dużym problemem wykonanie rurki ramienia z takich materiałów jak włókno węglowe, aluminium, stopu magnezu, ale uzyskanie rurki, która sama waży tylko 15 (słownie: piętnaście) gram jest dużą sztuką”. Sztywność takiej rurki jest podobno niebywała.
Ramię uzbrojono we wkładkę Art 1000 (z ruchomą cewką, MC) renomowanej firmy Audio-Technica.
A jak to wszystko gra? Podczas prezentacji wykorzystano głośniki tubowe marki hORNS (model Symphony). Niespecjalnie przepadam za tubowcami, ale kombinacja gramofonu Sikory i podlubelskich głośników zagrała na tyle dobrze, że podczas kilkuminutowego odsłuchu nie zauważyłem jakichś rażących odstępstw od neutralności. Brawo!
Ceny? Gramofon 23000 euro, phonostage 4250 euro. Cena prototypowego ramienia nie została jeszcze ustalona ‒ produkcja rusza dopiero na początku 2019 roku. Główny rynek zbytu? Oczywiście Azja.
Zachęcony osiągnięciami rodzimej myśli technicznej ruszyłem w dalszą drogę. Opuściwszy pokój z gramofonem Sikory nie zerwałem kontaktu z winylami, które widać było niemal wszędzie: nie tylko w pokojach odsłuchowych, lecz także w specjalnych strefach …
... i na korytarzach PGE Narodowego:
Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jeśli ktoś nawet w ogóle nie ma zamiaru odwiedzić AV Show dla samego sprzętu, to warto przyjść chociażby po to, by uzupełnić swoją kolekcję nagrań. Wybór był naprawdę bardzo duży.
KEF R czyli mainstreamowa „prawie referencja”
Drugim produktem, a w zasadzie produktami, które chciałbym opisać są dwa najnowsze zestawy głośnikowe firmy KEF. Tego producenta nie trzeba nikomu z audiofilów szerzej przedstawiać ‒ to w zasadzie „mainstream”, znany chociażby z takich udanych głośników jak Blade, czy cieszące się powodzeniem LS50. Na ostatnim AV Show swój debiut miały dwie konstrukcje. Pierwszą w nich była nowa generacja zestawów głośnikowych z serii „R”.
Nowa seria „R” obejmuje, m.in., trzy rodzaje kolumn podłogowych (R11, R7, R5) oraz jeden model podstawkowy o symbolu R3. Na wystawie pokazano model R7. Zanim przejdę do opisu wrażeń odsłuchowych, kilka słów o zmianach konstrukcyjnych. W porównaniu do poprzedniej serii zmieniono naprawdę bardzo wiele. Tak wiele, że KEF twierdzi, że „jedyną niezmienioną rzeczą jest nazwa” (ang. the only thing to remain the same is the name). Zmian jest podobno ponad tysiąc, spośród których najważniejsze to:
nowy głośnik Uni-Q ze zredukowanymi zniekształceniami dzięki, m.in., powiększeniu komory za przetwornikiem,
nowy głośniki basowe z membranami wykonanymi z aluminium i papieru, nowymi magnesami i zawieszeniem, co również doprowadziło do redukcji zniekształceń,
antydyfrakcyjny pierścień wokół koncentrycznego przetwornika Uni-Q,
kanały basrefleksu o ... elastycznych ściankach, co prowadzi do ograniczenia rezonansów w tych kanałach i do czystszego basu.
To tylko 4 z 1043 modyfikacji, jakie wprowadzono w nowej serii „R”. Moim zdaniem warto też wspomnieć o nowych maskownicach wykonanych z mikrofibry.
Mocowana na magnes maskownica ma niemal 2000 otworów, co sprawia, że fala dźwiękowa przedostaje się przez nie tylko z nieznacznymi zakłóceniami. A jak to brzmiało? Moim zdaniem, co najmniej dobrze. Nowe „erki” miały typowe zalety KEF-ów: dobrze kontrolowany bas (choć pokój odsłuchowy nie pomagał w jego reprodukcji), klarowny środek, duży zakres dynamiki oraz szeroką scenę dźwiękową. Był tylko jeden problem: kolumny przyjechały dzień lub dwa wcześniej i nie miały czasu się dotrzeć (co potwierdzili sami prezentujący). Można było usłyszeć, że coś je hamuje, że grają trochę spięte i że brak im pełnej swobody i nieskrępowanej dynamiki. Takie są niestety „uroki” słuchania nowości. W każdym razie, nie ulega wątpliwości, że najnowsze KEF-y z serii „R” to głośniki o ogromnym potencjale. Dodam, że najtańszy podłogowiec R5 kosztuje 10600 zł za parę. Drogo, ale taka jest cena nowości (za tą cenę można kupić schodzący, flagowy model ze starej serii „R”, tj. R900, który został ostatnio mocno przeceniony: z 17600 zł na „zaledwie” 9998 zł. No cóż, nowe wypiera stare, które broni się ceną.
Choć to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale znacznie lepiej od niedotartych jeszcze „erek” wypadły malutkie zestawy LSX.
LSX to „mniejszy brat” modelu LS50 Wireless, niemal dwa razy tańszy (5300 zł za parę zamiast niemal 10000 zł za LS50W), lecz nie wymagający połączenia kablowego pomiędzy głośnikami. W małym pomieszczeniu hotelowym bielutkie el-es-iksy pokazały brzmienie nad wyraz dojrzałe, dobrze wyartykułowane, spójne i zrównoważone oraz, co najważniejsze, z zadziwiająco potężnym basem (jak na swoje rozmiary oczywiście). Moim zdaniem KEF ma kolejny przebój w swojej ofercie.
Hypostatic, czyli nie stary ale Jari
Czas na relację z wizyty w pomieszczeniu, w którym … nie miałem być. Wertując spis wystawców zauważyłem co prawda nazwę Hypostatic, ale szczerze mówiąc nic mi ona nie mówiła. I w ogóle nawet nie planowałem aby podczas wizyty w Hotelu Sobieskim udać się do pokoju nr 306.
Jednakże gdy wychodziłem z odsłuchu KEF-ów, drzwi naprzeciwko były uchylone i można było zobaczyć coś takiego:
Było sobotnie przedpołudnie, więc tłoku nie było. Zachęcony brakiem publiki oraz nietuzinkowym wyglądem sprzętu zaryzykowałem i wszedłem. Moim oczom ukazał się taki oto widok:
… czyli para dziwnych zestawów głośnikowych podłączonych do elektroniki firmy Roksan (wzmacniacz i odtwarzacz CD z serii Caspian). Od razu można było zauważyć, że mamy do czynienia z głośnikami hybrydowymi: połączeniem niskotonowego stożkowca z czymś, co wyglądało jak jakaś wstęga lub elektrostat.
Okazało się, że mamy tu do czynienia z przetwornikiem magnetostatycznym, ale dość nietypowym, bowiem nie płaskim, lecz wygiętym w płaszczyźnie poziomej. To wygięcie ma za zadanie wyeliminować typową wadę konwencjonalnych magnetostatów, czyli bardzo ograniczoną strefę optymalnego odsłuchu (tzw. wąski „sweet spot”) i zapewnić szeroką, bo aż 60-stopniową dyspersję fali dźwiękowej. Jeśli chodzi o dół pasma, okazało się, że dość pokaźną membranę basową wspiera nie kanał basrefleksu, lecz membrana bierna znajdująca się na tylnej ściance obudowy. Co ciekawe, średnica membrany biernej była niemal taka sama jak przetwornika niskotonowego.
Porozmawiałem chwilę z prezenterem. Okazał się nim być Jari Ollonberg, czyli szef fińskiej firmy Absolute Dimenson i zarazem główny konstruktor. Z kolei marka głośnika to Hypostatic, a nazwa modelu Indigenum , co po łacinie dosłownie znaczy „rodzimy” (choć, jeśli dobrze pamiętam, Ollonberg twierdził, że znaczy to mniej więcej tyle ile „wierny” lub „bezkompromisowy”). W dalszej części rozmowy dowiedziałem się następujących rzeczy:
głośnik pokazano światu po raz pierwszy 29 sierpnia 2018 r.,
egzemplarz demo na AV Show to pierwsza działająca sztuka w finalnej specyfikacji technicznej,
w chwili obecnej producent buduje pierwszą parę przeznaczona do sprzedaży,
produkt dostępny będzie tylko na zamówienie z czasem realizacji do ... 3 miesięcy (!),
cena to 27800 euro, czyli około ... 120 tysięcy złotych.
„Niemało” – powiecie. Chcecie wiedzieć, jak to zagrało? Zaskakująco dobrze i trochę rozczarowująco zarazem. Zgodnie z oczekiwaniami, wysokie tony i średnica były wspaniale zintegrowane, klarowne, żywe i naturalne. Ba, zapuściłem kilka swoich kawałków testowych i okazało się, że Indigenum nie kompresują dynamiki na górze pasma tak bardzo jak np. elektrostaty Martina Logana. Ponadto, w głośnych fragmentach nie słyszałem na górze żadnych zniekształceń typowych dla elektrostatów, gdy się je „przyprze do ściany”. Wydaje się zatem, że nietuzinkowy Indigenum pozbawiony jest typowej wady elektrostatów, jaką jest mała rezerwa dynamiki („headroom”) na górze pasma.
OK, ale co z basem? Tu mamy pewien problem. Ze względu na niewielką kubaturę pomieszczeń hotelowych większość dużych głośników ma zbyt uwypuklony bas. Co innego Indigenum. Niskie tony były co prawda bardzo dobrze zszyte z resztą pasma, ale były dość wycofane i nie schodziły nisko. W utworze „Dreaming of the Crash” ze ścieżki dźwiękowej do filmu Interstellar bas był wyraźnie obcięty, jak gdyby nawet wykastrowany. Ponieważ ze wcześniejszej rozmowy z Ollenbergiem odniosłem wrażenie, że ma on wyraźnie sprecyzowane preferencje muzyczne, to osłabienie basu, choć było odstępstwem od neutralności, pasowało do ogólnej koncepcji głośnika, zgodnie z którą ma on grać subtelnie, detalicznie, choć z „fundamentalnym realizmem”. O ile reprodukcja środka i góry zdawała się to potwierdzać, to już bas pozostawił po sobie pewien niedosyt. Na szczęście dyspersja wysokich tonów w poziomie była bardzo dobra, co potwierdziło twierdzenia konstruktora o 60-stopniowym pokryciu.
Pomimo braków na basie Hypostatic Indigenum ogólnie mi się podobał ‒ moim zdaniem to jeden z ciekawszych głośników, których ostatnio słuchałem; być może nawet najbardziej oryginalny. Myślę, że jego brzmienie przypadłoby do gustu osobom, które stawiają na jakość, a nie na ilość oraz na subtelność i szczegółowość, kosztem rozciągniętego dołu pasma. Nie da się ukryć, że Jari Ollonberg zbudował bardzo ciekawy głośnik, obok którego trudno przejść obojętnie.
Moją relację kończę tak jak zacząłem: gramofonowym akcentem. Słyszałem głosy, że AV Show staje się dla niektórych malkontentów przewidywalny, sztampowy, a nawet po prostu nudny. Nie mogę się z tym zgodzić. I choć mógłbym podać liczne przykłady oryginalnych i nieszablonowych urządzeń audio wideo, poprzestanę tylko na jednym. A zatem, Mesdames et Messieurs, przed Państwem „lewitujący gramofon”:
Cena? Tylko 9900 złotych. Może i drogo, ale za to jak nowocześnie! A jeżeli chcecie zobaczyć więcej tego typu niekonwencjonalnych urządzeń, przyjdźcie na kolejne AV Show. Następna, dwudziesta trzecia edycja już w listopadzie 2019 roku.
Komentarze
6Na jakiej zasadzie działa ten lewitujący gramofon? Magnesy? Czy to jakieś złudzenie optyczne?